sobota, 24 maja 2025

Wspomnienia Jana Przybyły: Moje przeżycia w Urzędzie Bezpieczeństwa w Kaliszu. 1949.

 autor: Dominika Pawlikowska

Opracowanie na podstawie wspomnień Jana Przybyły (08.11.1919 Zborów - 15.02.2001 Kiączyn Nowy, pochowany w Stawiszynie): Moje przeżycia w Urzędzie Bezpieczeństwa (spisane po powrocie z wojny)

   Tę historię musze poprzedzić pewną opowieścią, aby wyjaśnić czytelnikowi, dlaczego popularyzuję na moim blogu historię Jana Przybyły. 
Otóż pewnego popołudnia w kaliskim salonie fryzjerskim trafiłam na młodą dziewczynę, Anię. Ania z zapałem opowiadała o swoich planach, o studiach. W pewnym momencie rozmowa zeszła na wybory, te nadchodzące, prezydenckie w maju 2025.
     Ania zapytała mnie o moje pierwsze wybory, te dawne, jeszcze w innej Polsce. – To były inne czasy, Aniu – powiedziałam. Inne wybory i inna rzeczywistość. Nie lubię wracać do tamtych wspomnień, ale w oczach Ani widziałam szczerą ciekawość.
– Wiesz, Aniu… wtedy nie było tak wielu opcji. Była jedna droga, którą nam wskazywano. A ci, którzy próbowali iść inaczej… no, ci mieli problemy.– Jakie problemy? Za mną stała młoda, pełna życia dziewczyna, której świat wydawał się tak oczywisty w swojej wolności. – Wtedy było UB. Czym wiesz kim był ubek? – Ubek? Nigdy nie słyszałam. Chociaż… gdzieś mi się obiło o uszy to nazwisko. Ale nie wiem, kto to był. 
   Przeszył mnie dziwny chłód. „Gdzieś mi się obiło o uszy nazwisko !?” – To nie nazwisko. To była tajna policja polityczna, Urząd Bezpieczeństwa – wyjaśniłam. – Pilnowali, żeby nikt nie sprzeciwiał się władzy. Byli wszędzie, a nikt nie wiedział, kto jest kim. Sieć donosów, aresztowania w nocy, przesłuchania… ludzie znikali.
   Ania słuchała w milczeniu. W jej oczach malowało się niedowierzanie.– Znikali? Tak po prostu? Skinęłam głową. – Tak. Za jedno nieostrożne słowo, za podejrzenie o inne poglądy. Baliśmy się rozmawiać nawet w domach. Sąsiedzi mogli donieść, przyjaciele… nie wiedziało się, komu ufać. UB budziło strach, paraliżowało. To był cień, który kładł się na całym naszym życiu. – I co im robili? Tym, którzy znikali? Mój głos zadrżał lekko. – Różne rzeczy. Bili, torturowali, zmuszali do zeznań, których nigdy nie popełnili. Wielu z nich już nigdy nie wróciło. Zostali zamordowani, pochowani w nieznanych miejscach. Ich rodziny latami nie wiedziały, co się z nimi stało. Uśmiechnęłam się smutno. – To było dawno, Aniu. Ale ważne, żeby o tym pamiętać. Żeby młodzi ludzie wiedzieli, czym była tamta Polska i jaką cenę zapłaciliśmy za tę wolność, którą wy teraz macie. Ania wzięła głęboki wdech i powoli wróciła do pracy. Jej ruchy były teraz bardziej skupione, jakby w zamyśleniu. Kiedy skończyła strzyżenie i odsunęła fotel, spojrzała na mnie z nowym wyrazem w oczach. – Dziękuję pani – powiedziała cicho – Nie wiedziałam. Teraz… teraz rozumiem trochę więcej.

Przejdźmy do wspomnień Jana.

Niedziela w Długiej Wsi 

   Czerwiec 1948 roku. Letnia niedziela. Słońce łagodnie rozlewało się nad Długą Wsią Drugą, gdzie mieszkańcy zgromadzili się na uroczystości poświęcenia figury Matki Boskiej. Ludzie przynieśli kwiaty, dzieci w białych strojach szeptały modlitwy, a cienie drzew chłodziły rozmodloną gromadę.    Wśród nich byli Jan i jego brat Józef. Niewyróżniający się niczym szczególnym z tłumu, choć myśli mieli dalekie od nabożnych pieśni. Tam właśnie spotkali Zygmunta Nawrotkiewicza — znajomego z czasów przedwojennych, obecnie kierowcę pracującego w Skalmierzycach pod Kaliszem. Zygmunt, po kilku zdawkowych słowach, przeszedł do rzeczy. W tajemnicy, zniżonym głosem, wyznał, że w Skalmierzycach działa już podziemna organizacja. 
Poprosił, by Jan i Józef założyli podobną komórkę w Stawiszynie. Bracia spojrzeli po sobie — długo nie odpowiadali. To nie była łatwa decyzja. W końcu Jan odrzekł:
— Musimy się nad tym dobrze zastanowić. To poważna sprawa.
Zygmunt skinął głową.
— Za tydzień wrócę z kolegą Zbyszkiem. Wtedy może ustalimy coś konkretnego.
   I rzeczywiście, tydzień później, do Stawiszyna zawitali Zygmunt oraz Zbigniew Starkiewicz, student czwartego roku Politechniki Wrocławskiej. Przynieśli ze sobą regulamin i opowiedzieli o celach organizacji. Po długiej rozmowie, Jan i Józef podjęli decyzję. Tak zawiązała się w Stawiszynie Polska Podziemna Organizacja Wojskowa.

Zdj. Jan (po lewej) i Józef Przybyła. 17.04.1948.

 "Franek"

   Mimo głodu, biedy i lęku, który wżerał się w każdą uliczkę powojennej Polski, Jan wiedział, że nie może stać z boku. Wybrał sobie pseudonim „Franek” i wraz z bratem rozpoczął rekrutację do organizacji. Mieli zaufanych kolegów — czternastu ludzi podpisało deklaracje. Organizacja była jak żywy organizm, miała strukturę, cele i lojalność. Jej zwierzchnikiem pozostał Starkiewicz, a łącznikiem Nawrotkiewicz.
   Lecz jak każdy organizm, miała też słaby punkt. Starkiewicz zwerbował do pomocy swojego kolegę, jak się okazało później — człowieka z kaliskiego Urzędu Bezpieczeństwa. To on ich zdradził. Wsypa była kwestią czasu.
10 sierpnia 1949 rozpoczęły się aresztowania. Najpierw Starkiewicz i Nawrotkiewicz w Skalmierzycach. Następnego dnia — Stawiszyn. Funkcjonariusze z Kalisza otoczyli dom Jana przy Szosie Konińskiej 27 i dom Józefa przy Placu Wolności 8. U Józefa urządzili zasadzkę w piekarni. Każdy, kto przyszedł po chleb, był zatrzymywany. W końcu i Jan wszedł prosto w pułapkę.
O godzinie 20:00 wiedział już, że ktoś ich wydał. O 22:00 przybyli kolejni funkcjonariusze UB.

 Śledztwo 

    Zabrano Jana i jego brata do siedziby UB w Kaliszu, na ulicę Jasną. Przeprowadzono rewizję. Aresztowano także innych: Kazimierza Janiszewskiego, Stanisława Bukowskiego, Andrzeja Szczepańskiego, Benona i Marię Rąckich, Józefa Józefowicza. 12 sierpnia schwytano Józefa, dzień później — resztę.
   Zamknięto Jana w celi. Po dwóch godzinach funkcjonariusze UB przyszli po niego — rozpoczęło się przesłuchanie. Przy stole siedział podporucznik Zenon Trawiński, pseudonim „Gruchała”. Obok niego stał sierżant Maksymilian Ksawerski — repatriant z Francji, człowiek twardy, bezlitosny. Zawsze obecnych było co najmniej trzech funkcjonariuszy.
   Pierwsze przesłuchanie trwało całą noc z 11 na 12 sierpnia. Następnie cały dzień 12 sierpnia i kolejną noc — z 12 na 13 sierpnia. Przerwy były znikome, symboliczne. Na wprost Jana ustawiono silną lampę — żarówka o mocy 500 watów świeciła mu prosto w oczy. Dwóch ubeków stało z tyłu i uderzało go gumowymi pałkami po głowie i plecach.
 Nad ranem kazali mu robić przysiady. Ręce miał uniesione wysoko w górę. Po dwustu przysiadach zapytali: No i co, "Franek"? Coś sobie przypomniałeś? Jan milczał. O szóstej rano przerwali śledztwo. Wepchnęli go z powrotem do celi numer 1. Za dnia przesłuchania były łagodniejsze. W budynku pracowali też inni urzędnicy, cywile — UB-ecy nie chcieli się aż tak afiszować ze swoją brutalnością.

Tortury

   Przesłuchanie z 12 na 13 sierpnia było szczególnie brutalne. Janowi zdjęto buty, położono go na dwóch taboretach, jeden kat siadł na jego plecach, drugi na nogach. Trzeci bił go kijem po stopach. Po setnym uderzeniu nie czuł już bólu — tylko odrętwienie.
W nocy śledczy położył pistolet na stole i wyszedł. Jan nie sięgnął po broń. Znał tę grę.
15 sierpnia przyszli po niego wieczorem. Podciągnęli go na haku, ledwo dotykał ziemi. Rozebrali go i zaczęli bić po genitaliach. Stracił przytomność.
   Ocknął się w celi. Strażnik Bąkowski, przynosząc śniadanie, tylko westchnął na jego widok.
16 sierpnia zobaczył brata. Józef, udręczony i skatowany, powiedział:
— Wybacz, Janek. Nawrotkiewicz wszystko powiedział, musiałem się przyznać. Wskazałem, gdzie masz dokumenty...
Jan poczuł ból, gniew i żal. Zrezygnowany, wyznał śledczym, że dokumenty zakopał pod szopą. Tego samego wieczora przewieziono go do Kiączyna, gdzie pod przymusem wydobyli zakopane archiwum. Cała działalność organizacji wpadła w ręce UB. Najcięższe śledztwo przeszedł Jan, Józef, Zygmunt Nawrotkiewicz i Jerzy Danielczyk. Najgorzej w pamięci Jana zapisał się sierżant Ksawerski — sadysta, kat,  człowiek o bardzo niskim poziomie intelektualnym.

 Ucieczka

   18 19 i 20 sierpnia znowu był przesłuchiwany kilka razy dziennie. Był już tak poturbowany, że zaczął myśleć o ucieczce. W nocy śniła mu się żona, że urodziła dziecko i że było ono w różowej koszulce. Pomyślał, że pewnie urodziła córeczkę. Chodził po celi i rozmyślał, jakim sposobem wydostać się z rąk oprawców. O 6:00 rano 21 sierpnia przyszedł na dzienną zmianę strażnik Bąkowski i zajrzał do celi przez judasza. Zapytał się czemu nie śpi. Po śniadaniu Bąkowski dał mu do ręki jakieś zawiniątko. Były to cztery papierosy, cztery zapałki i kawałek draski. 21 sierpnia nad ranem, strażnik Bąkowski przyniósł Janowi papierosy i zapałki. Jan, o dziwo, poczuł nadzieję. Tego dnia, podczas wydawania obiadu, rzucił się na funkcjonariuszy. W ciągu sekundy wybiegł na ulicę Jasną. Pobiegł Alejami Wolności w stronę miasta, zamiast w stronę teatru i parku. Przed gmachem sądu zatrzymali go. Krzyczał do tłumu:
— Mordują nas na Jasnej!
   Ludzie patrzyli z przerażeniem. UB-ecy bili go pięściami i kolbami. Tłum przyglądał się, jak szarpał się z ubowcami i rwał na nich mundury. Piętnastu funkcjonariuszy bilo go i kopało, lecz on nic nie czuł. Broczył krwią, ale stał na nogach. Komendant zadał mu dwa silne ciosy w szyję, myśląc że go  powali, ale Jan się tylko zatoczył i oddał mu cios w żołądek. Komendant przewrócił się i rozbił sobie złoty zegarek. Znowu reszta rzuciła się na niego i wtedy stracił przytomność.

Piwnica na Jasnej 

   Obudził się w ciemnej celi, skuty kajdankami. Dostał gorączki. Myśli o śmierci odganiał modlitwą do Matki Boskiej. Trzy dni spędził w piwnicy, nie ruszany — zbyt poturbowany, by go przesłuchiwać. 23 sierpnia klucznik Bąkowski przyniósł zupę. Powiedział, że brat Józef też próbował uciec i został postrzelony w nogę, ale żyje.  Dostał postrzał w mięsień, ale kość jest cała. I że doktor Ganszer założyła mu opatrunek. 26 sierpnia do celi wszedł porucznik Gruchała, komendant UB i major, który przyjechał z Warszawy na inspekcję. Powiedział, że przyjechał w sprawie ucieczki. Jan był zaskoczony. Powiedział mu jakie metody śledztwa stosują ubecy. Major spojrzał na śledczego, lecz nic nie powiedział, popatrzył tylko i poszedł do następnych cel, w których siedział Józef, Czesiek i reszta kolegów. 
  Dopiero po wyjściu z więzienia okazało się, kto powiadomił Warszawę. W Kaliszu działała podziemna organizacja pod nazwą Wolni Słowianie. Któryś z jej członków z nich był świadkiem szarpaniny na ulicy i dał znać. 
 Po tygodniu pobytu w piwnicy został rozkuty z kajdan i dostał koc. 27 sierpnia znowu był przesłuchiwany w sprawie ucieczki. Francuz Ksawerski krzyczał, ale nie bił. Wiedział, że Jan do niczego się już nie przyzna.

Więzienie

    29 sierpnia sfotografowano go z trzech stron, a 30-go po śniadaniu wyprowadzono z celi na korytarz, gdzie stał już kolega Ludwik Wilkowski. Skuto ich razem i zaprowadzono do samochodu. Podróż do więzienia na Łódzkiej była krótka, lecz pełna napięcia. Pod eskortą trzech uzbrojonych funkcjonariuszy UB wsadzono Jana i jego towarzyszy do samochodu. Bracia patrzyli na siebie przez metalowe pręty — mimo bólu i wycieńczenia, w ich oczach tliła się determinacja.
   Przestąpili próg bramy i wkroczyli w nowy świat — ciasne korytarze, ponure cele, ostre światło latarni nad głowami strażników. Politycznych osadzono w ścisłej izolacji, każdy w pojedynczej celi. Nielicznych wcześniej zwolniono z braku dowodów: Kazimierza Janiszewskiego, Stanisława Bukowskiego, Andrzeja Szczepańskiego i innych. Na skutek tortur w śledztwie Kazimierz Janiszewski zmarł, 3 miesiące po wyjściu z UB. Ci, co zostali, czternaścioro ludzi zorganizowanych przez Jana, przydzielono na pierwsze piętro, zwykłych kryminalistów na drugie.
   Samotność była torturą. Cicho szeptał modlitwy do Matki Boskiej, wyobrażał sobie rodzinny dom i zapach świeżego chleba.

Życie za kratami

   W więzieniu na Łódzkiej reguły były bezwzględne. Sienniki cienkie jak papier, brak środków czystości, żadnych widzeń – tylko jedna paczka żywnościowa i jeden list w miesiącu. Spacer raz dziennie na małym dziedzińcu, zawsze pod czujnym okiem strażników.
   Brat Józef, umieszczony kilkanaście cel dalej, nie odzyskiwał sił po torturach. Tracił zmysły, raz modlił się, raz majaczył. Każde rozległe echo kroków napełniało go lękiem.
   Na jednym z pięter zasłynął „Plamka” – podporucznik ds. politycznych, surowy jak kat. Jan, zwany przez ubeków „Tarzanem”, nie bał się Plamki – pamiętał własne starcia z oprawcami i wiedział, jak wygląda prawdziwy strach.
   Z czasem przyszła segregacja: na pierwszym piętrze polityczni, na parterze folksdojcze, na drugim — kryminaliści. W celi zespołowej znalazł się z Franciszkiem Widerskim, Kazimierzem Kuśmierczykiem, Tadeuszem Nawrotkiewiczem oraz Wiktorem Jędraszkiem – kryminalistą i kapusiem, któremu szybko zagroził żelaznym deklem od ubikacji, ponieważ prowokował go do rozmowy o organizacji. Jędraszek zmienił zachowanie – odtąd milczał.

Krzyk

   11 listopada 1949 roku. Nad ranem, gdy chłodna mgła oblepiała korytarze więzienia na Łódzkiej, z celi obok Jana dobiegł nagły, przeraźliwy krzyk. To był głos Bobrowskiego, skazanego na śmierć przez powieszenie. Wiedział, co go czeka, zawołał: — Żegnajcie, koledzy! Jego słowa rozdarły ciszę. Wielu więźniów zerwało się na nogi, szum rozgorzał w celach i na korytarzu. Nikt nie wiedział do kogo należał głos. Strażnicy biegali od drzwi do drzwi, próbując uspokoić zdezorientowanych mężczyzn.           Wiktor Jędraszek zapukał szyfrem w sufit, aby skontaktować się z druhami na drugim piętrze. Chciał się dowiedzieć, którego z nich dziś rano wyprowadzono. Początkowo wszyscy myśleli, że padło na żandarma Augusta Justa z Cekowa (urodził się w Kuźnicy w rodzinie rolników wyznania ewangelickiego Daniela Justa ur. 1872 w Kuźnicy i jego żony Wandy z d. Kończak ze wsi Dębe- dopisek autorki) — oprawcę, który w czasie okupacji miał na koncie wiele okrucieństw i mordów. Lecz już po chwili odpowiedział im Hake ze Zbierska, że Just siedzi z nim w celi i że to Bobrowskiego powiesili.
   Jan poczuł ścisk w żołądku. Postanowił spróbować rozmowy z Justem, jeśli jeszcze żył w tych murach. Zapytał: Czy pamiętasz, Just, nasz wielkanocny dzień w Porożu, w 1941 roku?
Wspomnienia tamtej Wielkiej Soboty były świeże jak rana: Jan wracał polną drogą wraz ze Stefanem Staszakiem, gdy zostali zatrzymani przez dwóch żandarmów, wśród nich – przez Justa. Ten wyrwał mu  fałszywy dowód wydany w Stawiszynie i zabrał 200 marek, po czym uderzył go w twarz. Kazał mu po świętach zgłosić się do żandarmerii w Cekowie, gdzie, obiecywał, zwróci mu dowód. Just miał w Porożu polską kochankę. Znajomy Jana —   szewc Józef Ciołek, próbował u niej wyprosić protekcję w tej sprawie.
   W drugi dzień Świąt Hitlerjugend urządzała zabawę w wiejskiej świetlicy. Jan, idąc z córką Ciołka  Hanką, chciał odzyskać dowód. Gdy Just zbliżył się do niego ze słowami: — Ty polska świnio, myślałeś, że dostaniesz Ausweis (niem. dowód)? Jan zasłonił się ręką przed ciosem. Kiedy żandarm ponowił atak, Jan powalił go na ziemię. Zanim Just się otrząsnął, udało mu się zbiec. Słyszał za sobą wystrzały z pistoletu. Tego samego wieczora musiał uciekać z Poroża na zawsze.
   Po wojnie August Just ukrywał się w Gdańsku pod zmienionym nazwiskiem. Lecz w 1950 roku Polak z Cekowa rozpoznał go na stacji kolejowej w Kaliszu.  Just przedstawił sfałszowane dokumenty. Pod presją tłumu żandarm został zatrzymany. Na podstawie zeznań świadków udowodniono, że to on właśnie brał udział w pacyfikacji polskiej ludności. Wkrótce potem, w 1950 roku, kat Polaków —  Just — stanął przed sądem i został powieszony w Kaliszu.
Jan wiedział, jak kruche bywa życie człowieka i jak nieprzewidywalny los potrafi przeplatać śmierć z odkupieniem. 

Procesy i wyroki

Zima 1949 roku przyniosła sądowe sesje. Polityczni oskarżeni stali przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Poznaniu (sesje wyjazdowe w Kaliszu).

  1. 21 grudnia 1949
    – Ludwik Wilkowski (ur. 1917) – 7 lat więzienia, utrata praw publicznych i honorowych na 3 lata, przepadek mienia.
    – Józef Kitt (ur. 1922) – 6 lat więzienia, utrata praw publicznych i honorowych na 3 lata, przepadek mienia. Tutaj więcej o rodzinie Kitt - Zygmunt Kitt

  2. 4 stycznia 1950
    – Tadeusz Nawrotkiewicz (ur. 1929) – 5 lat więzienia, utrata praw publicznych i honorowych na 2 lata, przepadek mienia.
    – Czesław Przybyła (ur. 1922) – 6 lat więzienia, utrata praw publicznych i honorowych na 3 lata, przepadek mienia.

  3. 13 stycznia 1950
    – Zygmunt Nawrotkiewicz (ur. 1925) – 8 lat więzienia, utrata praw publicznych i honorowych na 4 lata, przepadek mienia.
    – Jan Przybyła (ur. 1919) – 6 lat więzienia, utrata praw publicznych i honorowych na 3 lata, przepadek mienia.
    – Jerzy Danielczyk (ur. 1925) – 6 lat więzienia, utrata praw publicznych i honorowych na 3 lata, przepadek mienia.
    – Stanisław Przybyła (ur. 1908) – 1,5 roku więzienia.

  4. 3 lutego 1950
    – Józef Przybyła (ur. 1917) – 11 lat więzienia, utrata praw publicznych i honorowych na 4 lata, przepadek mienia.
    – Jan Sobusiak (ur. 1913) – 6 lat więzienia, utrata praw publicznych i honorowych na 2 lata, przepadek mienia.
    – Franciszek Widerski (ur. 1924) – 6 lat więzienia, utrata praw publicznych i honorowych na 2 lata, przepadek mienia.
    – Stanisław Przybyła (ur. 1923) – 6 lat więzienia, utrata praw publicznych i honorowych na 2 lata, przepadek mienia.
    – Kazimierz Kuśmierczyk (ur. 1927) – 5 lat więzienia, utrata praw publicznych i honorowych na 1 rok, przepadek mienia.
    – Włodzimierz Gieszczyński (ur. 1910) – 1,5 roku więzienia.

W czasie ostatniej rozprawy, gdy sędzia poprosił Jana o ostatnie słowo, odpowiedział spokojnie: — Jestem niewinny. Byłem katowany w UB i nie wyznałem nic, czego bym nie zrobił. Po wyroku złagodzono rygor: pozwolono na paczki i widzenia, skrócono spacery, lecz pozostał surowy nadzór.

Post powiązany - wcześniejsza historia Jana- powrót do domu po zakończeniu wojny. Proszę kliknąć w link: 

Wspomnienia Jana Przybyły. Powrót do życia. Maj 1945.



czwartek, 22 maja 2025

Wspomnienia Jana Przybyły. Powrót do życia. Maj 1945.

autor: Dominika Pawlikowska
Opracowanie na podstawie wspomnień Jana Przybyły: Powrót z wojny w strony ojczyste (spisane po powrocie z wojny)

Jan Przybyła (08.11.1919 Zborów - 15.02.2001 Kiączyn Nowy, pochowany w Stawiszynie)



Powrót do życia: Maj 1945


   3 maja 1945 roku był dla Jana Przybyły (08.11.1919 Zborów - 15.02.2001) i jego brata Józefa dniem wielce uroczystym. 
Przetrwali bowiem piekło wojennego kataklizmu. Józef, brat Jana, postanowił uczcić ocalenie, zapraszając na skromne przyjęcie najbliższych sercu towarzyszy: Ludwika Wilkowskiego, Leopolda Borowskiego i Józefa Czekalskiego. I tak, po niemal pięciu i pół roku niewoli, naznaczonej piętnem cierpienia i tęsknoty, zeszli się ponownie, cali i zdrowi, w ich ukochanym Stawiszynie, w święty dzień poświęcony Najświętszej Maryi Pannie Królowej Polski. Jan zawsze mocno wierzył w Jej opiekę. Tytuł "Królowa Polski" wyraża głębokie przekonanie Polaków o szczególnej opiece Maryi nad krajem – to wiara w to, że Maryja, jako Matka Jezusa, wstawia się za Polską i chroni ją w trudnych chwilach. To także wyraz wdzięczności za Jej obecność w historii narodu, od obrony Jasnej Góry po czasy komunizmu. Jan zawsze powierzał siebie i rodzinę Maryi, prosząc o Jej opiekę i błogosławieństwo.
   Następnego dnia, 4 maja, Jan stawił się na posterunku Milicji Obywatelskiej w Stawiszynie. Komendantem był Józef Wawrzyniak. Po południu jego serce rwało się do Długiej Wsi Pierwszej (gmina Stawiszyn), do matki Marianny, która została sama na gospodarstwie. Ojciec Antoni Przybyła zmarł 30 listopada 1943 roku. W czasie wojny był zatrudniony u Niemca o nazwisku Kokla w Stawiszynie. Ów Niemiec pochodził ze wschodnich terenów i był bardzo źle usposobiony do Polaków, a szczególnie do Antoniego, który wprawdzie znał język niemiecki, ale był twardym Polakiem. Kokla posunął się nawet do dwukrotnego pobicia Antoniego. 
    W 1943 roku podczas słotnej jesieni Antoni zachorował na grypę, ale lekarz nie chciał dać mu zwolnienia z pracy, ponieważ bał się Niemców. Liczył też na to, że silny mężczyzna przetrzyma grypę i wyzdrowieje. Lekarzem w Stawiszynie podczas okupacji niemieckiej był doktor Walenty Dolny. Jednak stało się inaczej. Antoni przeziębił grypę i na skutek ciężkiej pracy w polu dostał zapalenia opon mózgowych. 30 listopada 1943 roku zmarł. 
Matka została wysiedlona z własnej ziemi. 
   Jan zastał ją samą i bezradną. Gdy ujrzała syna zdrowego i całego, zaniemówiła. Ucałował ją i uściskał z czułością, jak małe dziecko. Oboje płakali. 
   Matka przez całą wojnę drżała o jego życie i zdrowie. Jan głęboko wierzył, że to jej żarliwa modlitwa do Matki Boskiej uchroniła go od najgorszego w ciężkich chwilach okupacji. Prosiła, aby został na gospodarstwie, gdyż jego młodszego brata Czesława powołano do wojska, a wojna wciąż trwała. Choć nie czuł szczególnego powołania do roli gospodarza, nie mógł odmówić matce. Ich jedenastohektarowe gospodarstwo zostało częściowo splądrowane, i to nie przez Niemców, lecz przez Polaków. 
   Niemiec Julian Dekert, uciekając, zabrał konie, a krowy i świnie „ludzie” rozgrabili, twierdząc, że to „poniemieckie”. A przecież to była ziemia i dobytek jego rodziców. Jedynie dwie liche krowy zostały matce zwrócone. W stodole pozostało jeszcze trochę pszenicy do wymłócenia, o czym wiedzieli sąsiedzi, którzy nie byli wysiedleni. Oni również twierdzili, że to poniemieckie i trzeba to podzielić. Spotkali się ze stanowczą odmową Jana. Czas powojenny to był czas pewnego bezprawia – kto był sprytniejszy i silniejszy, ten lepiej na tym wychodził.

Stawiszyn,Kiączyn, Długa Wieś
Bracia Przybyłowie. Od prawej:
Jan, Józef, Czesław. 1943.

Nowy początek


   Po wojnie w okolicy pozostało kilku Niemców. Nie czuli się winni. W Długiej Wsi Pierwszej żył stary Niemiec Gustaw Gajzler, ponad siedemdziesięcioletni, lecz krzepki i chętny do pracy. Jan zabrał go do siebie na gospodarstwo. Był człowiekiem uczciwym i pracował solidnie. Za to miał dobre warunki i był zadowolony. Jan przyjął też do siebie młodą Niemkę, dawną sąsiadkę sprzed wojny. Była biedna i nie w pełni sprawna, ludzie nią pomiatali, nazywała się Emma Kucner. Dziewczyna była pracowita.    Gospodarstwo powoli odżywało. Jan kupił pięknego źrebaka, z którego wyrosła wspaniała klacz. Państwo przydzieliło mu trzy hektary i trzydzieści sześć arów ziemi po Niemcu Julianie Dekercie, który wysiedlił jego rodziców. W sumie więc jego gospodarstwo liczyło czternaście hektarów. 
   W połowie maja 1945 roku wróciła z Niemiec najmłodsza siostra Marysia ze swoim narzeczonym, Jankiem Zielińskim. Cała jego rodzina – bracia: Józef  i Czesław, oraz dwie siostry: Władzia i Marysia – przetrwała ten ciężki wojenny okres. Jedynie ojca już nie było.

  Jan postanowił wyprawić siostrze Marysi wesele. Odbyło się 24 czerwca 1945 roku.

Wyzwania wojny i życie na krawędzi


  Siostra i szwagier pomagali Janowi w gospodarstwie. W lipcu 1945 roku, niczym powódź, wracało z frontu wojsko radzieckie. U Jana na gospodarstwie zatrzymało się dwadzieścia samochodów na całe dwa tygodnie. Dowództwo – major i kapitan – zajęło jedno duże mieszkanie, a żołnierze rozlokowali się w stodole. Samochody stały na podwórzu. Gdy Jan był w domu, wszystko było w porządku, lecz kiedy wyjeżdżał na jeden dzień, żołnierze zaczęli dobierać się do kobiet. To była frontowa wiara, co dzień pili spirytus, więc musiał postępować z nimi ostro.

   Na początku sierpnia Jan wyruszył do Szczecina, by kupić konie, bowiem doszły go słuchy, że tam można nabyć je okazyjnie. W Szczecinie przypadkiem spotkał szkolnego kolegę, Edka Pilarskiego ze Starego Kiączyna, który zdradził mu, że za Szczecinem stacjonuje polskie wojsko. I że tam, w jednostce, znajduje się jego wychowawca ze szkoły, w randze porucznika, adiutant generała. Nazywał się Mieczysław Perliński. Następnego dnia Jan zwiedził miasto, które urzekło go swym pięknem. Trzeciego dnia, okazją, pojechał do miejscowości, gdzie stacjonował Mieczysław Perliński. Był to rozległy majątek rolny, poniemiecki, w którym mieściła się jednostka wojskowa, a około pięciu kilometrów dalej znajdował się kolejny majątek, gdzie stacjonowała jednostka radziecka. Perliński niezmiernie ucieszył się na widok Jana i zaprosił go do swojego mieszkania na kolację, przedstawiając go żonie. Jan wyjaśnił mu cel swojej wizyty – kupno koni. Perliński, znając teren, pomógł mu kupić dwa konie i wóz, lecz problemem okazał się transport. 
   Następnego dnia Jan miał załatwiony transport kolejowy, ale gdy poszli załadować konie i wóz do wagonu, stało się coś nieoczekiwanego. Z nieznanych przyczyn jednostka radziecka zaatakowała polską jednostkę i rozgorzał front. W ruch poszły karabiny maszynowe i czołgi, a walki trwały całą noc. Cztery dni jego zabiegów spełzły na niczym. Następnego dnia Jan podziękował państwu Perlińskim za ich życzliwość i odjechał. Do domu wrócił z niczym.

Dramat w pociągu i szczecińskie dylematy


   10 września Jan ponownie udał się do Szczecina, a po drodze, przed Stargardem, spotkała go przygoda z trzema radzieckimi żołnierzami. Jechali towarowym wagonem krytym, pełnym ludzi, a wśród nich były trzy młode Holenderki, wracające do ojczyzny. Przed Stargardem, około drugiej w nocy, wsiadło trzech radzieckich żołnierzy z pepeszami, podchmieleni. Dostrzegli Holenderki i zaczęli się do nich dobierać, próbując je zgwałcić. Jan po cichu szepnął do kolegów, że trzeba ich rozbroić i ujarzmić. Było nas sześciu, więc na każdego rosyjskiego żołnierza przypadało po dwóch. Jan miał zapałki i zapalił jedną, by zorientować się, gdzie mają pepeszę. Rzucili się na nich i w mgnieniu oka byli bez broni. Zrewidowali ich, szukając krótkiej broni, a gdy dojechali do Stargardu, zawołali sokistów i opowiedzieli im tę historię. Broń oddali sokistom, a oni zabrali żołnierzy do komendy.
  11 września Jan był już w Szczecinie, gdzie udał się na Wały Chrobrego, gdyż tam znajdował się punkt zborny z całej Polski. Przy Wałach Chrobrego, w dużym budynku, mieścił się Polski urząd repatriacyjny, gdzie można było zarejestrować się w celu przesiedlenia. W tamtejszej jadłodajni można było zjeść zupę lub kawałek chleba. Obok tego budynku rozciągał się duży plac, zwany „czarnym rynkiem” albo „szaber placem”. Tam można było wszystko sprzedać i kupić, spotkać ludzi z całej Polski i zasięgnąć różnych informacji. 
   W prezydium miasta Szczecina Jan miał kolegę, Kazimierza Kaduszkiewicza, któremu zwierzył się, że ma na oku zakład rzeźnicki na ulicy Kaszubskiej, i poprosił go o pomoc. Pojechali na ulicę Kaszubską i obejrzeli zakład. Sprawa została załatwiona pomyślnie, a następnego dnia, 13 września, kolega Kaziu wypisał mu przepustkę na przejazd do Łodzi i z powrotem do Szczecina. 14 września Jan był już w Stawiszynie i oznajmił matce, że chce wyjechać do Szczecina. Mama zaczęła rozpaczać, co sama pocznie. Cały tydzień Jan zmagał się z myślami, co ma począć. I po namyśle zrezygnował z wyjazdu do Szczecina.

Gospodarstwo po rodzicach było bardzo podupadłe, więc Jan zaczął je dźwigać, by przywrócić je do dawnej świetności.

Rozłam i bratobójcza walka


   W Polsce po wojnie nastąpił polityczny rozłam, powstały dwa obozy: lewica, czyli PZPR, i prawica, popierana przez AK, czyli przez partyzantkę. Był to ciężki czas dla Polski, dwa obozy stanęły naprzeciw siebie – jedni wspierani przez Związek Radziecki, drudzy przez rząd emigracyjny w Londynie, przez Mikołajczyka. Ginęli najlepsi ludzie, najlepsi patrioci po obu stronach, rozpoczęła się bratobójcza walka. Przykład z rodziny Jana. Miał braci – Czesław został sekretarzem partii, a on i brat Józef byli za Armią Krajową.

    Był rok 1946 i 1947. W tym czasie Jan z bratem Józefem ocalili od śmierci Józefa Grzelkę, Henryka Grzelkę i Jana Legodzińskiego. AK wydało na nich wyrok, ale dzięki niemu ocaleli.

Pożar i kolejny nowy początek


   Rok 1947 był rokiem niezwykle urodzajnym i obfitował we wszelkie dobra. Żniwa były bardzo udane, pogoda piękna, wszystkie zbiory Jan miał już w stodole przed końcem lipca. Gospodarstwo stało już na dobrym poziomie, były dwa konie, cztery krowy i sporo świń. Zaczął myśleć o przyszłości i znalezieniu żony. Najbardziej spodobała mu się Iza Pilarska z Kiączyna Nowego. Pożyczał rower od brata i jeździł do Kiączyna.

  W dniu Przemienienia Pańskiego, późnym wieczorem od zachodu nadciągała straszna burza. Tuż przed burzą Jan zajechał do domu w Długiej Wsi. W nocy z piątego na szóstego sierpnia zaczął lać deszcz, rozpoczęła się burza. Stał w oknie i przyglądał się burzy, aż nagle zagrzmiało i oślepiła go błyskawica. Piorun uderzył w drzewo przy stodole i momentalnie płomienie objęły całą stodołę. Ze szwagrem Jankiem Zielińskim wyskoczyli na podwórze ratować budynek inwentarski. Jego pomocnik w gospodarstwie doznał szoku i biegał w kółko po oborze, więc Jan rzucił się ratować krowy. Z końmi było gorzej. Jednego udało mu się wyprowadzić, a drugi, ogier, gdy zobaczył ogień, nie chciał wyjść. Jan zarzucił mu marynarkę na łeb i dopiero wtedy udało mu się go wyprowadzić. Matka modliła się przed obrazem Matki Boskiej, i wtedy wiatr zmienił kierunek, zaczął wiać z zachodu. Gdy przyjechała straż, ogień był już mniejszy. Straty były duże, ogień strawił pełną stodołę zboża i stertę, dwie załadowane szopy, wozownie, wszystkie narzędzia rolnicze, bryczkę oraz drewno budowlane i opałowe. Rano 6 sierpnia przyjechało do Jana kilku kolegów. Bardzo mu współczuli. Na jego barki spadł nowy ciężar. Po załatwieniu formalności związanych z pożarem, zaczął ściągać materiał na budowę. 

Ślub i przeprowadzka


   Z przyszłą żoną Izabelą ustalili termin ślubu cywilnego na 17 stycznia, a kościelnego na 18 stycznia 1948 roku. Zaprosili około pięćdziesięciu gości na wesele. Teść z tej okazji zabił wieprza, którego Jan oprawił, kupił dwadzieścia pięć litrów wódki i miał dwadzieścia litrów bimbru własnej produkcji. Jedzenia i picia było pod dostatkiem. Wesele odbyło się u teściów Pilarskich w Kiączynie Nowym. W tym dniu pogoda była bardzo ładna. Był lekki mróz i nieco śniegu. Konnymi bryczkami pojechali do kościoła. Po dwóch tygodniach Jan zabrał żonę do gospodarstwa w Długiej Wsi, gdzie rozpoczęli nowe życie.

Ślub Jana Przybyły z Izabelą Pilarską 18.01.1948 roku w kościele parafialnym  pod wezwaniem Świętego Bartłomieja Apostoła w Stawiszynie
Ślub Jana Przybyły z Izabelą Pilarską 18.01.1948 roku w kościele parafialnym
 pod wezwaniem Świętego Bartłomieja Apostoła w Stawiszynie


   Znowu zaczynał wszystko od początku. Po pożarze bardzo go wspomogli koledzy i znajomi. Pomogli mu wyżywić inwentarz, bo nie byłoby mu łatwo przetrwać całego roku. Potrzebował dużo funduszy na kupno niezbędnych rzeczy do gospodarstwa. Brak wozu i narzędzi gospodarczych bardzo mu doskwierał. Często wyjeżdżał załatwiać różne sprawy. W domu pozostawały trzy kobiety: jego matka, żona i siostra. Z powodu niesnasek z siostrą Jana żona czuła się obco w tym domu.

   Jan zaczął gromadzić materiały na budowę. Wiosna 1948 roku nadeszła wcześniej, miał już dużo materiału na budowę i można było ruszać z robotą. Jednak żona, z powodu intryg siostry Jana, oświadczyła mu, że nie chce dłużej mieszkać w Długiej Wsi. Janowi zrobiło się żony żal i postanowił wyprowadzić się do Kiączyna do teściów. Uzgodnili z żoną, że następnego dnia porozmawiają z matką Jana. I faktycznie, następnego dnia Jan oznajmił matce, że się wyprowadzają, aby nie być ciężarem dla siostry. Mimo, że w gospodarstwo włożył duży wkład i bardzo się napracował, wszystko zostawił. Spakowali z żoną swoje rzeczy i szwagier Wacław Włodarczyk odwiózł ich do Kiączyna. Jan miał satysfakcję, że po wojnie, w ciężkich chwilach, pomógł matce i załatwił sprawy, których nie zdążył załatwić ojciec. Tak zakończyło się jego gospodarowanie w Długiej Wsi. Był to koniec kwietnia 1948 roku.

Handel, marzenia i konspiracja


   Znowu znalazł się w krytycznym położeniu finansowym, bez pieniędzy, a trzeba było sobie jakoś radzić. W Stawiszynie spotkał swojego stryja Stanisława Przybyłę że Złotnik Małych Kolonii. Ten doradził mu, aby kupił cielaka. Dał mu pieniądze, było to 1500 zł, i faktycznie Jan tego cielaka kupił. Zarobił na nim 2000 zł na czysto, a było to dla niego bardzo dużo. Pieniądze pożyczone od stryja były szczęśliwe. Jan zaczął handlować zwierzętami i w krótkim czasie doszedł do pieniędzy.

   W tym czasie był udziałowcem w powiatowej spółdzielni „Samopomoc Chłopska” w Kaliszu, której biura znajdowały się na ulicy 3 Maja. Była tam główna centrala skupu świń i bydła oraz gęsi i indyków. Dyrektorem tej spółdzielni był Józef Wizner, z którym Jan znał się osobiście i poprosił go o jakąś pracę. Wizner zaproponował mu, żeby wziął skup gęsi i indorów na sezon. W tej branży Jan nie miał dobrego rozeznania, ponieważ był z zawodu rzeźnikiem, a handel był dla niego nowością. Dyrektorowi udało się go przekonać, że da sobie radę. Ta działalność była ciekawa i dobrze płatna. Przez sezon zarobił więcej niż przez cały rok pracy, za co serdecznie dziękował Wiznerowi. Za pieniądze ze spółdzielni skupował po wsiach gęsi i indory w sezonie, wówczas przyjeżdżał transport i zabierał towar.

   Jednak cały czas Jan czekał, że może państwo pozwoli założyć prywatny zakład rzeźniczy, ale jego marzenia spełzły na niczym. Po wojnie Polska znalazła się w strefie wpływów Związku Radzieckiego. Władze komunistyczne dążyły do budowy socjalizmu, w którym własność prywatna, zwłaszcza w kluczowych sektorach gospodarki, była traktowana jako sprzeczna z ideologią. Celem było scentralizowanie kontroli nad produkcją i dystrybucją. System komunistyczny opierał się na gospodarce centralnie planowanej, gdzie produkcja, dystrybucja i ceny były ustalane przez państwo. Prywatne rzeźnie, działające na zasadach rynkowych, nie pasowały do tego modelu, ponieważ mogłyby podważać państwowy monopol i kontrolę nad rynkiem mięsa.  W efekcie, po wojnie w Polsce, założenie prywatnej rzeźni było praktycznie niemożliwe.
   W czerwcu 1948 roku, w niedzielę, odbyło się poświęcenie figury Matki Boskiej, ufundowanej w Długiej Wsi Drugiej. Jan i jego brat udali się na tę uroczystość i spotkali tam Zygmunta Nawrotkiewicza, który pracował w Skalmierzycach pod Kaliszem jako kierowca w przetwórni. W rozmowie zdradził im w sekrecie, że w Skalmierzycach założona jest podziemna organizacja i prosił ich, żeby taką organizację założyli w Stawiszynie. Po namyśle Jan i jego brat odpowiedzieli mu, że muszą się nad tym zastanowić, bo to jest bardzo poważna sprawa. Odparł, że za tydzień przyjdzie z kolegą Zbyszkiem i wtedy może coś uzgodnią. Faktycznie, w następną niedzielę przyjechali do Stawiszyna Zygmunt Nawrotkiewicz i Zbigniew Starkiewicz, student czwartego roku Politechniki Wrocławskiej. Zapoznali się z regulaminem i działalnością podziemnej organizacji i zgodzili się na założenie jej na terenie Stawiszyna. Jan i jego brat mieli zaufanych kolegów, a i oni mieli do nich zaufanie, i zaczęli werbować członków do podziemnej organizacji pod nazwą Polska Podziemna Organizacja Wojskowa.

   Mimo ciężkich powojennych realiów i świadomości ryzyka, Jan decyduje się zaangażować w działalność podziemnej organizacji wojskowej. To pokazuje jego silne przekonania, niezłomność i gotowość do walki o wolność i wartości, które uważa za słuszne, nawet w obliczu zagrożenia ze strony władz komunistycznych.

Posty powiązane:

RUCH OPORU W CZASIE OKUPACJI HITLEROWSKIEJ W STAWISZYNIE I OKOLICZNYCH WIOSKACH, ARMIA KRAJOWA

Henryk Łowicki 1889 - 1941, burmistrz Stawiszyna, ofiara Akcji Inteligencja

czwartek, 17 kwietnia 2025

Strajk w Opatówku w sierpniu 1936 roku



   Roboty publiczne i strajk w Opatówku w sierpniu 1936 roku

   Dnia 17 sierpnia 1936 roku Wydział Drogowy Sejmiku Powiatowego w Kaliszu, we współpracy z zarządem gminy w Opatówku, rozpoczął roboty publiczne polegające na przebudowie (przebrukowaniu) rynku w Opatówku. Do pracy zatrudniono 90 robotników, podzielonych na trzy grupy po 30 osób. Pierwsza grupa pracowała w dniach 17–22 sierpnia, druga miała rozpocząć pracę 24 sierpnia, a trzecia – tydzień później. Prace te miały charakter tzw. „odróbki” w zamian za otrzymany zasiłek.

   W międzyczasie miejscowy Związek Robotników Budowlanych zwołał na 22 sierpnia zebranie robotników zatrudnionych przy brukowaniu oraz bezrobotnych. Podjęto na nim uchwałę o rozpoczęciu strajku, jeśli nie zostaną spełnione następujące żądania:

  1. Zatrudnienie wszystkich bezrobotnych bez zmian do końca sezonu robót ziemnych.

  2. Objęcie osady Opatówek pomocą z funduszu pracy na okres zimowy.

  3. Ustalenie wynagrodzenia w wysokości 2 zł za 6 godzin pracy oraz 2,50 zł za 8 godzin pracy.

  4. Priorytetowe zatrudnianie członków Związku Robotników Przemysłu Budowlanego.

Żądania te miały zostać przedstawione zarządowi gminy. Zarząd Związku stanowili: Franciszek Tomczak (przewodniczący), Piotr Stolarczyk, Józef Dyrdas i Adam Chrustek.

Strajk i jego eskalacja

Choć 22 sierpnia żądań nie przekazano formalnie do urzędu gminy, bracia Józef i Zenon Dziubińscy – współpracujący z ojcem Feliksem Dziubińskim, przewodniczącym lokalnego oddziału PPS, oraz nauczycielem Adolfem Plecke – rozpoczęli agitację na rzecz strajku. 24 sierpnia 1936 o godzinie 8:00 rano rozpoczął się strajk. Strajkujący nie byli skłonni do negocjacji, mimo prób podejmowanych przez przedstawiciela władz powiatowych, pana Krakowskiego.

26 sierpnia podjęto decyzję o rozpoczęciu strajku okupacyjnego. O godzinie 20:00 postawiono szałasy i rozwieszono transparenty. Następnego dnia komendant powiatowy skłonił strajkujących do wysłania delegacji do starosty kaliskiego w celu przedstawienia żądań: zatrudnienia wszystkich bezrobotnych w Opatówku, przy 6-godzinnym dniu pracy i stawce 2,50 zł.

28 sierpnia doszło do zamieszek: strajkujący wtargnęli do urzędu gminy, demolując drzwi i wybijając szyby. Pobito wójta Józefa Raszewskiego, lat 57, ur. w Winiarach, zam. Tłokinia Nowa. Na miejsce przybył starosta kaliski, pan Stanisław Namysłowski, który próbował załagodzić sytuację, proponując maksymalne warunki pracy i płacy. Mimo to, strajkujący odmówili porozumienia. Po nieudanych próbach perswazji, wicestarosta zarządził interwencję policji – bez użycia broni. Podczas akcji doszło do rzucania kamieniami; dwóch funkcjonariuszy policji zostało rannych.

Zatrzymani i dochodzenie

W wyniku zajść zatrzymano kilkanaście osób, m.in.:

  • Zenon Dziubiński (ur. 1911 w Łodzi) – szewc.

  • Marian Łyszczak (ur. 1912 w Opatówku), zatrudniony jako kolporter gazet w Kaliszu.

  • Stefan Karolak (ur. 1908 w Opatówku) – szewc.

  • Feliks Dziubiński (ur. 1885 w Brzezinach) – przewodniczący PPS w Opatówku, nie przyznał się do udziału, twierdząc, że był w Kaliszu (został zwolniony z aresztu).

  • Piotr Stolarczyk (ur. 1902 w Żernikach) – zatrudniony przy robotach, zaprzeczył nawoływaniu do strajku.

  • Adam Chrustek (ur. 1905, gm. Pamięcin).

  • Kazimierz Przepiórka (ur. 1917 w Opatówku).

  • Adam Marszał (ur. 1897 w Trojanowie) – rolnik, nie był zatrudniony przy robotach.

  • Stefan Szmaj (ur. 1909 w Kaliszu, zam. w Opatówku).

  • Antoni Chałupka (ur. 1890 w Borku).

  • Józef Klimczak (ur. 1908 w Opatówku).

  • Władysław Wejman (ur. 1881 Gliny) – skrzypek, nie był zatrudniony przy robotach, grał "po wsiach".

  • Jan Wejman – syn Władysława.

  • Piotr Olkiewicz (ur. 1902 w Ślesinie) – handlarz, członek zarządu PPS.

  • Józefa Gabrysiak (ur. 1911 w Radliczycach) – bezrobotna, miała demolować urząd i nawoływać do przemocy wobec wójta: "sterowała wtargnięciem do lokalu, kopała nogami, waliła kamieniami w drzwi", krzyczała w stronę tłumu "czego stoita, dalej na gminę, wykastrować wójta", w stronę policji "wy skur.., łobuzy, nie wypuścimy was, zdechniecie jak psy" 

  • Anna Gabrysiak – matka Józefy, również uczestniczyła w zajściach.

Wobec zatrzymanych zastosowano środek zapobiegawczy w postaci aresztu. Ich zeznania zachowały się w archiwum.

Zeznania funkcjonariuszy

   Policjant F. Przybył z komisariatu w Kaliszu zeznał, że Karolak, Łyszczak i Przepiórka podburzali kobiety, co wpłynęło na ich agresywne zachowanie. Wskazał też na aktywną rolę nauczyciela Adolfa Pleckego, który według zeznań komunikował się z organizatorami strajku i udzielał im wskazówek. "Podburzali kobiety wołając: walta, bita, nie bójta się ", co podniecało wojowniczość tych kobiet w szczególności Gabrysiakową Józefę w pierwszym rzędzie, potem matkę jej Anną, Woźniakową, Rejową, Klimczakową, Barańską i wiele innych niemniej agresywnych". 

"Dziubiński Zenon komunikował się z nauczycielem Adolfem Plecke/Plötzke ur 1894 (ponieważ był pochodzenia niemieckiego, pisownia nazwiska ma wiele wersji). Widziałem wyraźnie, że wprost od Pleckego lub z domu od ojca udawał się do grup robotników i tam się z nimi konfrontował... Po bokach strajkujących na rynku widziałem przechadzającego się nauczyciela Pleckego, który od czasu do czasu spotykał się z Dziubińskim, Łyszczakiem i Karolakiem, którzy również chodzili do jego mieszkania.


Na zdjęciu: Adolf Plecke/Plötzke. Źródło: Adolf  Plötzke

   Policjant Pawłowski w swoim raporcie z 27 sierpnia 1936 roku stwierdził, że Plecke był znany z poglądów komunistycznych, prenumerował lewicowe czasopisma "Przekrój Tygodnia", "Wolnomyśliciel" i inne, prowadził wykłady w Towarzystwie Uniwersytetu Robotniczego i aktywnie działał w PPS. Według raportu, to właśnie on i jego współpracownicy byli głównymi inicjatorami strajku. "Jawnie wyrażał się, że "musimy dążyć do ustroju takiego jaki jest w Rosji". Żona Pleckego jest tych samych poglądów, bierze udział we wszelkich uroczystościach PPS a w dniu 26 sierpnia wieczorem wśród strajkujących robotników przy budowie namiotu prowadziła z nimi konferencję.  ... Plecke ze swymi towarzyszami są głównymi prowodyrami wynikłego strajku i akcja ta jest prowadzona z ich inicjatywy gdyż delegacja strajkujących wszelkie dyrektywy otrzymywała od nich. Nadmieniam iż Plecke do jednego członka wyraził się o robotnikach strajkujących: "że są głodni to właśnie bardzo dobrze, im więcej będzie głodny, tym łatwiej można go będzie urobić ".

   Pawłowski zauważył również, że ludność Opatówka była silnie związana z PPS, a część z niej – według jego słów – „skomunizowana”, co było zasługą działalności Pleckego. Przewidywał też kolejne protesty i zamieszki, podkreślając, że lokalny Związek Robotników Budowlanych jest dobrze zorganizowany i radykalny.

Otw


Zeznanie Feliksa Dziubińskiego

Przesłuchania:

 Przesłuchano Franciszka Tomczaka ur. 1907 w Opatówku, szewca, prezesa Związku Robotników Budowlanych. Zeznał, że ze strajkiem nie miał nic wspólnego. Nie przyznał się, że jakoby prowadził agitację w cegielni parowej w Cieni. Był tam po gruszki, które zaniósł do wysuszenia.
   Przesłuchiwany był też Lipman Kołtun/Kołton ur. 15.06.1917 w Opatówku, syn. Abrama, zam. ul. Księcia Poniatowskiego 19. (Lipman Kołton był żydowskim mieszkańcem Opatówka, który zginął w 1942 roku w niemieckim obozie zagłady w Chełmnie nad Nerem (Kulmhof). Jego nazwisko pojawia się na listach ofiar Holokaustu, jednak dostępne informacje są ograniczone). Kołtun zeznał, że tego dnia był w Błaszkach. Jednak świadkowie twierdzili, że Kołtun wraz z kolegą Danielem Horowitzem kilkakrotnie podjeżdżali na rowerach do zebranych i podburzali ich do strajku (​z dostępnych źródeł wynika, że Daniel Salamon Horowicz, urodzony 10.02.1910 roku w Kaliszu, syn Jakoba-Wolfa, zam. Chodyńskiego 3). Horowicz był w Opatówku codziennie, pracował u Ickowicza przy skupie owoców.
  Józef Mikołajczyk zam. w Cegielni Cienia zeznał, że 26.08.1936 przyszedł Karolak i Tomczak i namawiali robotników, by porzucili pracę i zastrajkowali. Jednak robotnicy pracy nie porzucili.
   Antoni Lutosławski ur. w Opatówku, s. Józefata, lat 30 zeznał, że Plecke od szeregu lat prowadzi w Opatówku działalność wywrotową, w szkole, pomiędzy dziećmi. Wiadomo, że prowadzi korespondencję z Berlinem, Moskwą, Pragą, Podczas ferii letnich urządził w TUR-ze cykl odczytów antyreligijnych i "zachwalał stosunki sowieckie". Dalej wiadomo, że w jego mieszkaniu odbywają się zebrania w których biorą udział Feliks Dziubiński i jego synowie. U Dziubińskich też odbywają się tajne zebrania w małych grupach.  Przywódcą strajku był Plecke, który kierował cała akcją.
  Plötzke / Plecke Adolf, ur. 09.02.1894, s. Wilhelma i Julii z d. Tietz, zam. w Opatówku, ul. Piłsudskiego 8, żonaty, 2 dzieci, wyzn. ewang.- augsburskie, nauczyciel. Żadnych dyrektyw strajkującym nie wydawałem. 
  Kazimierz Sieradzan, sekretarz gminy Opatówek, lat 30, s. Jana, ur. w Zbiersku. Potwierdził, że tłum, nawoływał do zdemolowania lokalu.
   Banaszkiewicz Kazimierz, lat 29, pomocnik gminny, ur. w Opatówku, s. Józefa. "Słyszałem okrzyki i obelżywe słowa pod adresem wójta. Tłum uniemożliwiał nam urzędowanie".
  Jerzy Antoni Skiba, lat 21, biuralista, ur. w Opatówku, s. Jerzego. "W dniu 26.08.1936 wójt Raszewski szedł do gminy. Został zatrzymany przez tłum kobiet, które wymachiwały mu nad głową. Widocznie był przez nie popychany, gdyż zataczał się".
  Stefan Nowicki, lat 37, ur. w Wilnie, zam. w Opatówku, s. Adama. Pracownik samorządowy gminy Opatówek. "Musiałem przerwać pracę urzędniczą i powstrzymywać drzwi wraz z policją"
  Lekarz Dionizy Dakura lat 31, zam. w Opatówku, zeznał, iż musiał udzielić pomocy trzem funkcjonariuszom Policji Państwowej. 
   Józef Dyrdas, ur. 1898 w Opatówku, tkacz.
   Władysława Rejowa z d. Sobczak, ur. 1905, zam. ul. 3-go Maja 5. Nieprawdą jest, bym stojąc przed gminą wzywala tłum do atakowania policji, wójta, demolowania budynku. Co do Gabrysiaków, to widziałam, jak dobijały się do drzwi, ubliżając policji plugawymi wyrazami.
   Władysław Szczeblewski, lat 46, komendant posterunku Policji w Opatówku. Oto fragment jego raportu:

Zeznania policjanta Władysława Szczeblewskiego
 na temat strajku 1936 w Opatówku.

W sumie oskarżono 13 osób. Rozprawa odbyła się 17.12.1936 w Kaliszu. Zostali skazani na 1 do 6 miesięcy aresztu.

Po wybuchu II wojny światowej z urzędnikami gminnymi, przedstawicielami miejscowej inteligencji  rozprawili się Niemcy:
Stefan Nowicki, ur. 11.03.1899 w Wilnie, urzędnik, pracownik gminy Opatówek, o którym napisano, że jest wiodącym politycznie w gminie, należy do tajnych polskich służb i nawołuje ludność do powstania przeciwko folksdojczom. W KL Dachau zapisany pod numerem 6096, dn. 05.06.1940 przewieziony do obozu Mauthausen-Gusen, zamordowany 12.05.1941
Kazimierz Sieradzan, sekretarz gminy, żonaty, 1 dziecko, organizator politycznych zebrań partii rządowej. Uniknął aresztowania. 
Kazimierz Banaszkiewicz, urzędnik, ur. 24.02.1913, zam. Opatówek, ul. Piłsudzkiego 2, nr jeńca w Dachau 6289,  zamordowany 15.03.1941 w KL Gusen.

Po zakończeniu II wojny część z prowodyrów strajku, którzy w sierpniu 1936 roku podnieśli bunt, znalazła się w nowej roli — zostali wyniesieni do władzy przez sowieckich opiekunów i stali się przedstawicielami tzw. „władzy ludowej”. 

   Kariery po wojnie możliwe były tylko dla Polaków którzy afirmowali istniejący system polityczny PRL i zapisali się do PZPR. Zaczęło się wywłaszczanie Polaków z owoców ich pracy. Prywatni właściciele — niezależnie czy to fabryk, ziemi, nieruchomości czy warsztatów — zostali przez władze komunistyczne praktycznie całkowicie pozbawieni swojego majątku. Wszyscy, którzy posiadali w miasteczku zakłady, fabryczki, piekarnie, rzeźnie, sklepy,  kamienice, zostali uznani za "burżuazję" i "wrogów ludu". Zastraszano ich, śledzono, przesłuchiwano. Zamożniejsi trafili na czarne listy, byli szykanowani, niektórzy trafili do więzień, a część wyemigrowała. 

   System komunistyczny w zamian za np. darmowe wczasy czy edukację zabierał ludziom lwią część ich zarobków. Po zakończeniu II wojny światowej, w ramach reformy rolnej i nacjonalizacji przemysłu, majątek rodziny Schlösserów został przejęty przez państwo. Folwark w Józefowie oraz inne nieruchomości zostały znacjonalizowane bez odszkodowania. Część zabudowań folwarcznych została rozebrana w latach 80. XX wieku, a na ich miejscu powstały bloki mieszkalne i pawilon handlowy. Zachował się m.in. klasycystyczny spichlerz z lat 1817–1820, który obecnie pełni funkcję sklepu meblowego.

   Zarówno dla Hitlera, jak i dla Stalina, polska inteligencja stanowiła przeszkodę na drodze do germanizacji czy sowietyzacji kraju — była zbyt niezależna, zbyt świadoma, by bez oporu podporządkować się nowemu porządkowi. Wiosną 1945 roku nie było mowy o wolnych, demokratycznych wyborach. Władza w Polsce została narzucona siłą, przy pełnym poparciu i kontroli Związku Sowieckiego. W Opatówku sowiecki komendant, kapitan Mikitin, wskazał na tymczasowego wójta Franciszka Leśniaka, przybysza z Ładzic w powiecie radomszczańskim. Niebawem, 1 lutego 1945 roku, kolejnym nominatem został Feliks Wacław Dziubiński, urodzony w 1885 roku w Brzezinach pod Łodzią, syn Ignacego i Korduli z domu Staszewska, od lat mieszkający w Opatówku wraz z żoną Marianną z domu Rogozińska.

W Opatówku na długie lata zatriumfował komunizm. Oficjalnie władza ludowa, czyli komunistyczny reżim, który został narzucony Polsce po wkroczeniu Armii Czerwonej i przejęciu kontroli nad krajem, głosiła idee zniesienia podziałów klasowych — zwłaszcza likwidacji „wyzysku” przez kapitalistów i ziemian. Robotnicy i chłopi mieli być nową, uprzywilejowaną klasą społeczną, a władza miała działać w ich interesie. Zakładano nacjonalizację przemysłu, banków i wielkich majątków ziemskich. Prywatne fabryki przejmowało państwo, a rolnictwo stopniowo miało być kolektywizowane (choć w Polsce ten proces szedł opornie). Władza ludowa obiecywała darmową edukację, również dla dzieci chłopskich i robotniczych. Hasło „szkoła dla wszystkich” stało się mocnym elementem propagandy. Propaganda przedstawiała nową władzę jako siłę wyzwalającą ludzi od „ucisku sanacji i kapitalistów”, w praktyce jednak system ten był oparty na terrorze i represjach wobec opozycji, Kościoła i dawnych elit. Oficjalna ideologia głosiła przyjaźń i współpracę z „wielkim bratnim narodem radzieckim”, co w praktyce oznaczało całkowitą podległość Moskwie.

To zdjęcie mówi więcej niż słowa. Nie wiadomo czy Sowieci wyszli już z Opatówka czy nadal są.
Na zdj. moja babcia Maria Wiewiórkowska, (siedzi pierwsza od prawej)
która podjęła misję współtworzenia szkoły w Opatówku. Siedzi obok kierownika szkoły Jaśkiewicza.
 Przez krótki okres była zastępcą kierownika,
jednak z powodu odmowy zapisania się do partii PZPR została pozbawiona tej funkcji
.

   Celem propagandy, której celem było kształtowanie świadomości społecznej zgodnie z ideologią komunistyczną oraz legitymizacja władzy ludowej w oczach obywateli. 

Co się działo dalej w Opatówku ?

28.01.1945 sowiecki wojenny komendant Mikitin wybrał wójta Opatówka

"Elity" władzy komunistycznej w Opatówku