Literatury obozowej jest wiele. Jak choćby wspomnienia Stanisława Grzesiuka "Pięć lat kacetu" czy "Przeżyłam Oświęcim" Żywulskiej, "Wspominki z obozu Sachsenhausen 1939-40" Pigonia, "Z otchłani" Kossak-Szczuckiej.
Sięgnęłam teraz po książkę łódzkiego poety i pisarza, więźnia Oświęcimia i Gusen - Grzegorza Timofiejewa "Człowiek jest nagi".
Książki na temat obozu Gusen zawsze mnie interesują, ponieważ mój dziadek Marian Wiewiórkowski /biogram tutaj/ został zamordowany w tym obozie.
19 kwietnia 1940 zarejestrowano go w obozie Dachau, otrzymał numer 6098. Z obozu w Dachau Marian Wiewiórkowski został przewieziony do Gusen i otrzymał numer 4769.
Książka została wydana przez Wydawnictwo Łódzkie w 1960 roku w nakładzie 10 tysięcy egzemplarzy.
Jest bardzo realistyczna i wiernie oddaje rzeczywistość obozową, z wrażliwością głodnego poznania pisarza.
Jako miejsce na obóz został ustanowiony przez DEST (Deutsche Erd- und Steinwerke G.m.b.H.) obszar między kamieniołomami granitu Gusener i Kastenhofer Oberbruch oraz drogi między Mauthausen i St. Georgen.
Do samego Gusen deportowano łącznie 71 tys. więźniów 27 narodowości. Zginęło ponad 35 tys. z nich, a 60% ofiar stanowili Polacy.
Grzegorz Timofiejew "Człowiek jest nagi". |
Autor opisuje swój transport, bo przecież nie można tego nazwać podróżą do Oświęcimia.
"(...) na bunt stać nas nie było. Pamiętam z dzieciństwa rzeźnię. Podobnie. Ale tam bydło ryczało. Instynkt chyba? A tu bez hałasu. Cóż, człowiek mądrzejszy: wie, krzyczeć nie ma po co. A ryczeć nie wypada póki jesteś, bracie, homo sapiens".
Tak więc mimo tej grozy sytuacji wszystko dobywało się w ciszy, no chyba, że zakłócało ją wycie i ujadanie ssmanskich psów, którymi byli szczuci więźniowie.
Pan Grzegorz, był wówczas młodym człowiekiem i lubił marzyć o przyszłości, snuć plany w oczekiwaniu na to co, przyniesie los. Mówi o sobie, że zawsze chętnie czekał, w obozie przeciwnie. Tu przyszłość mogła przynieść tylko to, co najgorsze.
Najgorszym zagrożeniem dla więźniów w Gusen, położonym niedaleko Linzu, było zimno.
Umęczeni pracą, strachem, zaduchem obozowych baraków, chciwie wciągali powietrze do płuc. Ale to było zimne i ostre powietrze. Zabójcze dla osłabionych głodem i praca ponad siły organizmów. Zabójcze dla ludzi w cienkich drelichach pracujących przy minus 40 stopniach
Chorowali na zapalenie płuc, opon mózgowych, a gdy gorączka brała na dobre, to los był przesądzony. Takiemu nawet wody nie dawano, bo po co....
Zbliżając się do Gusen widzieli kamieniołomy, porozszarpywane dynamitem, resztę dokańczali więźniowie kilofami, czasami gołymi rękoma.
Tytuł książki nawiązuje do tego, że więźniowie często byli nadzy. Nadzy do odwszawiania, nadzy do Aufnahme/przyjęcia do obozu, do lekarza, pflegera . Człowiek w obozie był nagi, duszą i ciałem.
Baraki były mizerne i drewniane, nie takie jak w głównym obozie Mauthausen, o długości 56 metrów, szerokości 8 metrów. Podzielone były na dwie izby "Sztuby", pośrodku znajdowały się dwa pokoje dla blokowych. Był nawet stół i zydle, jednak nie wolno było na nich siadać. Prycze na których spali więźniowie były trzypiętrowe. Więźniowie mieli tylko siennik i coś, co przypominało koc.
Bloki 13,14,15,16 było otoczone drutami jak kwarantanna i nie można było z nich wyjść do pozostałej części obozu.
"(...) na bunt stać nas nie było. Pamiętam z dzieciństwa rzeźnię. Podobnie. Ale tam bydło ryczało. Instynkt chyba? A tu bez hałasu. Cóż, człowiek mądrzejszy: wie, krzyczeć nie ma po co. A ryczeć nie wypada póki jesteś, bracie, homo sapiens".
Tak więc mimo tej grozy sytuacji wszystko dobywało się w ciszy, no chyba, że zakłócało ją wycie i ujadanie ssmanskich psów, którymi byli szczuci więźniowie.
Pan Grzegorz, był wówczas młodym człowiekiem i lubił marzyć o przyszłości, snuć plany w oczekiwaniu na to co, przyniesie los. Mówi o sobie, że zawsze chętnie czekał, w obozie przeciwnie. Tu przyszłość mogła przynieść tylko to, co najgorsze.
Najgorszym zagrożeniem dla więźniów w Gusen, położonym niedaleko Linzu, było zimno.
Umęczeni pracą, strachem, zaduchem obozowych baraków, chciwie wciągali powietrze do płuc. Ale to było zimne i ostre powietrze. Zabójcze dla osłabionych głodem i praca ponad siły organizmów. Zabójcze dla ludzi w cienkich drelichach pracujących przy minus 40 stopniach
Chorowali na zapalenie płuc, opon mózgowych, a gdy gorączka brała na dobre, to los był przesądzony. Takiemu nawet wody nie dawano, bo po co....
Zbliżając się do Gusen widzieli kamieniołomy, porozszarpywane dynamitem, resztę dokańczali więźniowie kilofami, czasami gołymi rękoma.
Tytuł książki nawiązuje do tego, że więźniowie często byli nadzy. Nadzy do odwszawiania, nadzy do Aufnahme/przyjęcia do obozu, do lekarza, pflegera . Człowiek w obozie był nagi, duszą i ciałem.
Baraki były mizerne i drewniane, nie takie jak w głównym obozie Mauthausen, o długości 56 metrów, szerokości 8 metrów. Podzielone były na dwie izby "Sztuby", pośrodku znajdowały się dwa pokoje dla blokowych. Był nawet stół i zydle, jednak nie wolno było na nich siadać. Prycze na których spali więźniowie były trzypiętrowe. Więźniowie mieli tylko siennik i coś, co przypominało koc.
Bloki 13,14,15,16 było otoczone drutami jak kwarantanna i nie można było z nich wyjść do pozostałej części obozu.
budowa podobozu Gusen |
Autor opisuje, że najciężej było przystosować się do warunków obozowych i do przepisów chłopom, rolnikom. Nie byli nawykli do dyscypliny, podporządkowania, byli "osobni", indywidualni. To powodowało, ze umierali najszybciej.
Wielkie wrażenie robią na czytelniku dialogi między więźniami, gdy wszystkie zasady społeczne już nie funkcjonują.
"Lepszych gości palą -Myślisz? No, wczoraj sama hołota szła. -A po czym poznałeś? Dym rąbał jak siekierą"
Gdy kapo otwierał pokrywę kotła z jedzeniem, więźniowie żyli nadzieją na ciepły posiłek. Nadzieja gasła, często był to tylko rozgotowany jarmuż, zupa na wytłokach z buraków, łupiny od kartofli, brukiew. W zębach zgrzytał piasek. Na kolację pól kilograma spleśniałego chleba na trzech. Więźniowie przywiezieni do obozu później zawsze mieli przewagę nad tymi już obecnymi, wynędzniałymi, zagłodzonymi, nazywanymi "muzułmanami". Czasami do takiego lepiej wyglądającego więźnia, spożywającego zupę, ustawiała się kolejka "muzułmanów", aby móc wylizać talerz.
Po powrocie z kamieniołomów następowały dalsze tortury: "gimnastyka", rozwałka, rozstrzeliwanie, kozły, chłosta, lżenie, podtapianie w obozowym szambo, bicie pałkami. Obóz Gusen w obozowej gradacji miał III stopień, to znaczyło, że był to tzw. Vernichtungslager- czyli ludzie tu uwięzieni mieli być zniszczeni/Vernichtung - zniszczenie. Najgorsza była "kąpiel". Było to oblewanie lodowatą wodą pod otwartym niebem, gdy strumień wody trafiał w serce jakiegoś nieszczęśnika ulegał zawałowi. W obozie doliczono się 80 sposobów zadawania śmierci.
Niemcy szczególnie nienawidzili wykształconych, inteligentnych ludzi. Sprytnych tak, ale mądrych nie. Językiem obozu były znaki naszywane na koszulach. Wiezień polityczny/a takimi byli zwykle polscy więźniowie/ mieli czerwony trójkąt z literą P. Niemcy czysty, przestępcy trójkąt zielony. Asocjalni, aspołeczni trójkąt czarny, homoseksualiści różowy, emigranci-niebieski. Niektórzy mieli pod trójkątem czarny punkt-to karne komando, a punkt czerwony to podejrzani o ucieczkę.
Wielkie wrażenie robią na czytelniku dialogi między więźniami, gdy wszystkie zasady społeczne już nie funkcjonują.
"Lepszych gości palą -Myślisz? No, wczoraj sama hołota szła. -A po czym poznałeś? Dym rąbał jak siekierą"
Gdy kapo otwierał pokrywę kotła z jedzeniem, więźniowie żyli nadzieją na ciepły posiłek. Nadzieja gasła, często był to tylko rozgotowany jarmuż, zupa na wytłokach z buraków, łupiny od kartofli, brukiew. W zębach zgrzytał piasek. Na kolację pól kilograma spleśniałego chleba na trzech. Więźniowie przywiezieni do obozu później zawsze mieli przewagę nad tymi już obecnymi, wynędzniałymi, zagłodzonymi, nazywanymi "muzułmanami". Czasami do takiego lepiej wyglądającego więźnia, spożywającego zupę, ustawiała się kolejka "muzułmanów", aby móc wylizać talerz.
Po powrocie z kamieniołomów następowały dalsze tortury: "gimnastyka", rozwałka, rozstrzeliwanie, kozły, chłosta, lżenie, podtapianie w obozowym szambo, bicie pałkami. Obóz Gusen w obozowej gradacji miał III stopień, to znaczyło, że był to tzw. Vernichtungslager- czyli ludzie tu uwięzieni mieli być zniszczeni/Vernichtung - zniszczenie. Najgorsza była "kąpiel". Było to oblewanie lodowatą wodą pod otwartym niebem, gdy strumień wody trafiał w serce jakiegoś nieszczęśnika ulegał zawałowi. W obozie doliczono się 80 sposobów zadawania śmierci.
Niemcy szczególnie nienawidzili wykształconych, inteligentnych ludzi. Sprytnych tak, ale mądrych nie. Językiem obozu były znaki naszywane na koszulach. Wiezień polityczny/a takimi byli zwykle polscy więźniowie/ mieli czerwony trójkąt z literą P. Niemcy czysty, przestępcy trójkąt zielony. Asocjalni, aspołeczni trójkąt czarny, homoseksualiści różowy, emigranci-niebieski. Niektórzy mieli pod trójkątem czarny punkt-to karne komando, a punkt czerwony to podejrzani o ucieczkę.
plan obozu Gusen wykonany na podstawie amerykańskich zdjęć lotniczych, Austria zaprzeczała istnieniu obozu |
Władzę w obozie, zarówno administracyjną jak i w blokach stanowili Niemcy, kryminaliści, mordercy, z dożywotnimi wyrokami, których przeniesiono z więzień do obozów. Oprawcą słynącym z nienawiści do Polaków był nawet obozowy pisarz. Więźniowie nie mogli sami pisać listów. Listy podlegały cenzurze, zawierały tylko stosowne formułki.
Autor, sam osadzony w baraku 14, opisuje więźniów 20 narodowości osadzonych w obozach, w baraku 1 i 2 było też trochę Niemców, komunistów i inteligencji niemieckiej nastawionej antyfaszystowsko.
Jeńcy radzieccy niszczeni byli w sposób najokrutniejszy. Cześć z nich wyginęła z głodu i mrozów w latach 1941/42. Nie otrzymywali listów ani paczek. Więźniowie radzieccy stanowili po Polakach najliczniejsza grupę.
Polska inteligencja osadzona w obozie znajduje w oczach Timofiejewa najwyższe uznanie. Ci ludzie potrafili zasłużyć nawet na szacunek swoich oprawców. Niemcy woleli leczyć się u polskich obozowych lekarzy niż u niemieckich, inżynierowi okazali się niezastąpieni w pracach budowlanych, po rysunki, obrazy, rzeźby szło się do polskich artystów. Organizowali się do samoobrony na tyle, na ile było to możliwe. W Gusen przebywał "element aktywny, świadomy swej roli". Solidaryzowali się, chronili wzajemnie przed terrorem i wspierali.
"Wielkie wartości patriotyczne narodu z września 1939 roku, które doszły do głosu w sławnym, choć straceńczym bohaterstwie, tu w Gusen podtrzymywały na duchu i kazały spodziewać sie triumfu sprawiedliwości. Bośmy pierwsi czoła stawili, bośmy największe ofiary ponieśli, ta argumentacja zdawała się być nieodparta"
Ulegali złudzeniom, bo z nimi łatwiej żyć pisze autor.
Autor książki wspomina, że przybył do Gusen w 1943 i został oznaczony numerem 44949. To wysoki numer, mój dziadek dotarł do obozu w 1940 roku i miał numer 4769. Wielu więźniów z roku 1940/41 już nie żyło. Numery dostawało się po zmarłych. Starzy, którzy utrzymali się jeszcze przy życiu mówili: Co ty wiesz o życiu? Trzeba tu było siedzieć w 40 roku, już byś nie żył. Robota w tempie i jeszcze przylali ci kijem, upadłeś, nie podniosłeś się w czas, dobili. Zapaliłeś papierosa-śmierć. Na obcy blok szedłeś-śmierć. Zabijali na każdym kroku.
W tej książce znajdujemy odpowiedz na pytanie kto przeżył obóz, skoro przeciętnie żyło się w nim 3 miesiące. W czasie, gdy przybył do niego autor, z kilkunastu tysięcy Polaków pozostało przy życiu już tylko kilkudziesięciu. Ta "starszyzna"podziwiana była przez więźniów i przez ssmanów. Musieli wykazać się cechami takimi jak spryt i umiejętność "organizacji". Umieli "zorganizować" sobie dodatkową żywność czy koszulę. Z tego wszystkiego płynęła nauka: Żeby żyć, trzeba było "iść po trupach" . Dosłownie i w przenośni.
Po 1943 roku terror zelżał. Dochodziły paczki od rodziny, młodzi okrutni nadzorcy poszli na front, obozowymi kapo zostali starsi Niemcy. Pomijam już rozdziały "Choroby kolczastego drutu" i inne.
Lektura ciekawa dla wszystkich. Obowiązkowa dla członków rodzin, abyśmy wiedzieli, co przeszli i nigdy nie zapomnieli tej ofiary.
Obóz Gusen wyrósł na polskiej krwi i kościach. A teraz wygląda tak. W budynku administracji obozowej, gdzie torturowano i mordowano ludzi mieszka jakiś miłujący luksusu bogacz. Do kamieniołomów nie ma dostępu. Na zdjęciu poniżej widok z 2017 roku, w tle kamieniołomy.
Droga do kamieniolomu w KLGusen |
Teren obozu podzielony na działki budowlane. Jedyna działka, na której bliscy upamiętniają pomordowanych to działka wykupiona przez jeńców włoskich. Stoi na niej malutkie muzeum i ocalały piec krematoryjny.
Do Memoriału zawiozłam tabliczkę upamiętniającą dziadka oraz jego szwagra Zygmunta Gadzinowskiego.
Tablica w Gusen ku pamięci pomordowanych opatowian |
zawiśnie pośród innych tablic w Memoriale Gusen |
Muzeum-memoriał Gusen. |
Podobne posty
Poczta polska, telegraf, telefon. Opatówek.
A było to tak. Konrad Wuensche.
Matka Niobe. Leokadia Wiewiórkowska.
Listy proskrypcyjne. Aresztowania w Opatówku 1940
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.