wtorek, 3 października 2017

Rodzina Wiewiórkowskich z Opatówka


autor: Dominika Pawlikowska

" Świat powinien wiedzieć,
ile nas, Polaków
kosztowało prawo
do swojego miejsca na ziemi "Jan Paweł II 

Kilka lat temu postanowiłam poznać historię mojej rodziny.

Dorastałam w wielopokoleniowym domu, w którym były same kobiety: wdowy i sieroty. Na gruzach świata, który odszedł. 
Prababcia Józefa Szalińska, mama mojej babci, babcia Maria, Aleksandra, moja mama i ja. W tej samej kamienicy w Opatówku pod Kaliszem przy Placu Wolności 13 mieszkała jeszcze druga prababcia Leokadia Wiewiórkowska, mama mojego dziadka. Zmarła, gdy byłam bardzo mała i nie zdążyłam jej poznać. Wychowywała osierocone dzieci swojej córki Heleny Teresę i Leszka Gadzinowskich. Później Teresa, wówczas już Jaśkiewicz opiekowała się nią. Teresa Jaśkiewicz była długoletnią nauczycielką szkoły podstawowej i technikum w Opatówku, syn Leszek lekarzem internistą w Stawie i Kaliszu.

Leokadia Wiewiórkowska była matką sześciorga dzieci, w tym mojego dziadka Mariana. Prawie wszystkich mężczyzn w tej rodzinie zabrała II wojna światowa. 

 ok 1938 - 39 r. Cała rodzina Wiewiórkowskich.
Prababcia Leokadia pierwsza z lewej. Zdjęcie zrobione w Liskowie przed budynkiem gminy, 
gdzie zamieszkała jej córka Helena z mężem Zygmuntem Gadzinowskim z rodziną / stoi pierwszy od lewej/. Zdjęcie z chrztu ich córki Teresy

Gdy byłam dzieckiem, nie mówiono przy mnie o tych wydarzeniach, o wojnie. Nigdy. Ci ludzie zamilkli na zawsze i byli niemi. Sama stopniowo poznawałam prawdę. Znajdowałam w szufladach sepiowe zdjęcia, pożółkłe listy, teczki z dokumentami, przysłuchiwałam się fragmentom rozmów. Czasami zadawałam bezpośrednie pytania, jednak dorośli niechętnie opowiadali, odpowiadali półsłówkami. Teraz rozumiem, że wspomnienia sprawiały im nieopisany ból.
Dzisiaj wiem, że przepaść oddzielająca rodziny, których bliscy doświadczyli obozów koncentracyjnych, od tych, którym takie doświadczenie zostało oszczędzone, jest nie do przebycia. Nikt bowiem nie jest w stanie wczuć się w to, co oni przeżyli. Ich przeżycia są poza granicami ludzkiego zrozumienia.

A kiedy już poznałam prawdę, zastanowiłam się, jak po tych wszystkich nieszczęściach i zbrodniach popełnionych przez Niemców na mojej rodzinie można było żyć dalej, w tym samym miejscu, patrzeć na zrabowany majątek, zdewastowana kamienicę, odebrany sklep.
Te wydarzenia miały wpływ także na moje życie, stały się moim dziedzictwem. Wpłynęły na wybór mojej drogi życiowej. Postanowiłam uczyć się języka niemieckiego, spróbować zrozumieć, poznać historię rodziny i znaleźć odpowiedz na pytania, na które wcześniej nie znajdowałam odpowiedzi. Po latach studiów, lektur, podróży i zgłębiania historycznego kontekstu tych wydarzeń postanowiłam spisać tę historię.

Moim najbliższym wojna zabrała wszystko. Bliskich, ojców rodzin, dom, szanse, spokój, szczęście, przyszłość, wszystkie materialne dobra, stabilizację.
Prababci Leokadii Wiewiórkowskiej, matki mojego dziadka, nie pamiętam. Zmarła w 1968 roku, gdy miałam dwa lata. Nazywam ją w myślach Matką Niobe. Podczas wojny straciła synów Mariana i Zygmunta, córkę Helenę, zięcia Zygmunta Gadzinowskiego, następnie męża, a kolejny syn Jan przebywał w obozie jenieckim.
Kiedy zaczęłam zbierać i gromadzić informacje na temat historii i genealogii rodziny wstrząsnął mną los Leokadii, pieszczotliwie nazywanej w rodzinie Lodzią i ogrom cierpienia, który spadł na nią i na pozostałe kobiety w rodzinie.

Najstarsze zdjęcie w rodzinnym archiwum datuję na rok 1925.  Zdjęcie przedstawia szczęśliwą rodzinę moich protoplastów z Wielkopolski.

Dominika Pawlikowska
Leokadia Wiewiórkowska, ok. 1925 Opatówek, prababcia,
 nazywana pieszczotliwie Lodzią,
wraz z mężem Stanisławem i matką  (pierwsza z lewej)
siedzi w otoczeniu swoich sześciorga dzieci.
Prababcia Leokadia Wiewiórkowska (1885-1968) siedzi w środku, obok niej jej mama, a moja praprababcia Marianna Sowa, z drugiej strony mąż Leokadii – Stanisław Wiewiórkowski (1883- 1941), mój pradziadek. Leokadia i Stanisław siedzą w otoczeniu swoich sześciorga dzieci. 
Akt ślubu Leokadii i Stanisława tutaj.
Leokadia urodziła się w Opatówku, małym miasteczku pod Kaliszem w Wielkopolsce, w dniu ślubu ze Stanisławem miała 22 lata, była córką nieżyjącego Łukasza Sowy i jego małżonki Marianny z Muszyńskich. Stanisław Wiewiórkowski, jej mąż, przybył tu wraz z bratem spod Warszawy, byli budowniczymi, być może przybyli tu wraz z księdzem Blizińskim, który rozbudowywał leżący nieopodal Lisków. W każdym bądź razie udzielali się w Liskowie.


Lisków, krótko przed wybuchem II wojny. Stanisław Wiewiórkowski, po jego lewej syn Jan, syn Zygmunt w ostatnim rzędzie pierwszy z lewej


   Pradziadek Stanisław (1883- 1941), mąż Leokadii, podobnie jak jego starszy brat Teodor, był budowniczym, a także kimś w rodzaju rzeczoznawcy budowlanego. Jego podpis widnieje na dokumencie szacującym wartość kamienicy Ordzińskiego w Opatówku. .

 Stanisławowi udzieliła się idea zakładania sklepów spółdzielczych forsowana przez księdza Blizińskiego w Liskowie i założył podobny w Opatówku. 
Zakładanie sklepów spółdzielczych to była inicjatywa ks.Blizińskiego; miała na celu wyeliminowanie pośrednika, udzielanie wzajemnej pomocy w dostarczaniu mieszkańcom dobrego i taniego towaru, a przez to wzmocnienie rolnika i jego gospodarstwa. 
 
   Sklepem w centrum Opatówka przy Pl. Wolności 13 zajmowała się Leokadia.
Pradziadkowie Wiewiórkowscy wychowywali sześcioro dzieci i posyłali do szkół. Wszystko poświęcili wykształceniu sześciorga dzieci, które bardzo dobrze się uczyły, były zdolne. Mogli być dumni z nich dumni. Pomagali matce w sklepie, rośli, grali w piłkę, byli silni i zdrowi, koledzy wspominali, że ciężko było ich ograć na boisku.  Wszyscy bracia chodzili do dwóch gimnazjów męskich w Kaliszu. Do Gimnazjum Humanistycznego A.Asnyka lub do Państwowego Gimnazjum im. Tadeusza Kościuszki. Ileż wysiłku finansowego rodziców, ze względu na czesne, dojazd, mundurki szkolne i poświęcenia dzieci kosztowało dawniej zdobycie wykształcenia !
    We wrześniu 1939 sklep Leokadii przejęli Niemcy, a na drzwiach zawieszono tabliczkę "Polakom i Żydom wstęp wzbroniony". Wraz z utratą sklepu rodzina utraciła możliwość zaspokajania potrzeb materialnych.
   Dom, w którym mieszkali moi pradziadkowie znajdował się przy dzisiejszej ulicy Kaliskiej, przed wojną - Starokaliskiej/, a ściślej u zbiegu Kaliskiej i Św. Jana, na wprost dzisiejszej pasmanterii. Tak opisana jest na stronach biblioteki opatóweckiej:
"Przed wojną nazywała się ulicą Starokaliską. Wąska, nieprzelotowa, zaczynała się przy kamienicy p. Walentego Pawłowskiego, a kończyła na wysokości domu pp. Żarneckich i parkanu okalającego ogród poczty. Z ulicy Starokaliskiej wjechać można było na ul. Poprzeczną i Św. Jana. W czasie okupacji Niemcy budując drogę z Łodzi do Kalisza wyburzyli wszystkie domy po prawej stronie wybrukowanej drogi (na wysokości obecnej wysepki przystanku autobusowego), aż do ul. Św. Jana."
"Opatowianin", marzec 1992, J.Kowalkiewicz.
    W 1939 roku rodzina została wysiedlona z domu ze względu na budowę drogi i zmianę układu architektonicznego Opatówka przez Niemców. Dom został zburzony, w czasie wojny tułali się po wynajmowanych pomieszczeniach.

 SPATENFELDE

 Opatówek został nazwany przez okupantów "Spatenfelde". Hitler podzielił jego mieszkańców. Niemcy, którzy mieszkali tuż za ścianą, mili sąsiedzi, okazali się ,,nadludźmi" (Übermenschen) lub ,,narodem panów" (Herrenvolk), Polacy i Żydzi zaś zostali określeni jako ,,podludzie" (Untermenschen) lub niewolnicy.

Pojawiła się jeszcze inna kategoria ludzi - folksdojcze. Tak od 4 marca 1940 roku nazywano osoby pochodzenia niemieckiego, które zamieszkiwały poza terenem Niemiec, nie posiadały niemieckiego obywatelstwa i zostały wpisane na niemiecką listę narodowościową – folkslistę.
Koncepcja folkslisty dla terenów polskich wcielonych do Rzeszy powstała w Poznaniu jesienią 1939 r. w urzędzie Namiestnika Rzeszy w Kraju Warty.
Potocznie mówi się, że ktoś "podpisywał" folkslistę. Jednak aby znaleźć się na folksliście, po niemiecku: DVL czyli ,,Deutsche Volkslistę" zainteresowany musiał złożyć wniosek i przejść postępowanie administracyjne, udowadniając swoje niemieckie pochodzenie oraz ewentualną działalność  w organizacjach niemieckich i proniemieckich, teoretycznie wymaganej do przyznania wyższych klasyfikacji.

Wpis na niemiecka listę narodowościową miał charakter dobrowolny, chociaż obywateli różnego rodzaju odezwami wzywano do urzędów ds. niemieckiej volkslisty, w celu pobrania formularza wniosku o wciągnięcie na niemiecką listę narodowościową "O prawdziwości tezy dotyczącej braku przymusu wpisu na niemiecką listę narodowościową, a więc również specjalnego charakteru realizowanej polityki narodowościowej, świadczyć może znaczna liczba wniosków oddalonych, obliczana na około 50 000 osób. Przykładowo, na terenie powiatu kaliskiego, według zachowanych dokumentów kaliskiej komórki DVL, oddalono 992 wnioski" 1/źródło/
Artur Greiser - namiestnik Kraju Warty był przez całą okupację przeciwny wpisywaniu Polaków na niemiecką listę narodowościową. Jego zdaniem, powinny znajdować się na niej jedynie te osoby, które posiadały minimum 50% niemieckiej krwi.

Polacy uważali folksdojczów za zdrajców, kolaborantów.
Na zdjęciu widzimy fragment listy folksdojczów z Opatówka. Widać skreślenia, poprawki - lista była na bieżąco poprawiana i uzupełniana. W początkowym okresie wojny niemieccy obywatele w Kraju Warty podzieleni byli na pięć grup: A, B, C, D, E i ten podział obowiązywał aż do wiosny 1941 r. Później zastosowano określenie obywatelstwa za pomocą grup I-IV.
Do grupy I zaliczano osoby osoby czynnie walczące o niemieckość przed 1939 rokiem; osoby II grupy to osoby uważające się za Niemców; osoby pochodzenia niemieckiego spolonizowane, osoby z małżeństw mieszanych, Ślązacy, Mazurzy i Kaszubi (III grupa). Ich jedyną wadą według władz nazistowskich była częściowa polonizacja. Do tej grupy zaliczono ponadto osoby które zawarły związki małżeńskie z Niemcami lub Niemkami. 
Osoby całkowicie spolonizowane stanowiły grupę IV. Według władz hitlerowskich były to osoby współpracujące przed wybuchem II wojny światowej z władzami polskimi, używające języka polskiego, ale przyznające się do niemieckiego pochodzenia. Nie mieli prawa aby służyć w wojsku niemieckim. Gdy zgłaszali się do Wehrmachtu byli wydalani z wojska.

Przynależność do I i II grupy oznaczała uzyskanie niemieckiego obywatelstwa i obowiązek służby wojskowej w armii niemieckiej. Zaliczeni do grupy III i IV otrzymywali tymczasową niemiecką przynależność państwową na 10 lat i w ciągu tych 10 lat mieli udowodnić swoje oddanie dla Rzeszy.


Tablica administracyjna dla Opatówka, nazwanego Spatenfelde. Lata 1939-45. Źródło nieznane.

WOJENNA GEHENNA

Prababcia Leokadia nie spodziewała się, że spokojne życie jej rodziny już wkrótce zmieni koszmar wojny.
Helena Wiewiórkowska

   Helenka, Jej najstarsza córka, miała piękne warkocze, poślubiła Zygmunta Gadzinowskiego z Wilamowa pod Uniejowem.
Zamieszkali w pobliskim Liskowie, gdzie Zygmunt był sekretarzem gminy. Na wiosnę 1940 został aresztowany przez gestapo. Zamordowany w  obozie Mauthausen/Gusen. Helenka też nie przeżyła wojny.

Z czterech synów Leokadii i Stanisław najstarszy był Stanisław, dostał imię po ojcu. Ożenił się z Erną z Schumannów i odszedł z domu. 


Najmłodszy syn Zygmunt ukończył kaliskie liceum Adama Asnyka, zgodnie z rodzinną tradycją. Świetnie grał w szachy i wszystkich ogrywał. Został księgowym. Od września 1937 do lipca 1939 odbywał kurs podchorążych w Poznaniu w Szkole Podchorążych Rezerwy (SPRez.) kształcącej kandydatów na oficerów. Wziął udział w bitwie pod Bzurą i dostał się do niewoli. Zmarł na rękach matki dwa lata po wojnie, przeżywszy Auschwitz i Buchenwald, wycieńczony chorobami obozowymi. Kolejny syn Janek we wrześniu '39  znalazł się w 34 Eskadrze Rozpoznawczej Armii Poznań i już 3 września 1939 został ciężko ranny.
  15 kwietnia  1940 r.  gestapo przychodzi po średniego syna - Mariana, naczelnika poczty w Opatówku. Marian Wiewiórkowski (1910-1941) - to mój dziadek. W chwili aresztowania miał niespełna 30 lat. Aresztowany w ramach "Intelligenzaktion" na wiosnę 1940 roku, uwięziony w Dachau, później w Gusen. Zamordowany w kwietniu 1941r.
   Kilka miesięcy po śmierci syna Mariana do domu Leokadii przychodzi w październiku 1941 wiadomość o śmierci jej zięcia Zygmunta Gadzinowskiego zamęczonego w Mauthausen Gusen. Córka Helena na wieść o śmierci męża zachorowała na serce i zmarła w 1943 roku,  nie doczekawszy końca wojny. Osierocone dzieci Heleny i Zygmunta wychowywała prababcia Leokadia. 
Teresa Jaśkiewicz, córka Heleny, z którą pod koniec jej  życia wiele rozmawiałam o naszej rodzinie, zacytowała słowa mieszkańców Opatówka: "Jak u Wiewiórkowskich zaczęto wynosić trumny, to nie było końca"

Synowie Leokadii. Bracia Wiewiórkowscy. W środku mój dziadek.


    W  1941 r. zmarł ojciec rodziny Stanisław, prababcia Lodzia została wdową.
Serce Stanisława pękło na skutek wiadomości  o śmierci jego ukochanych dzieci.

BRACIA

ZYGMUNT WIEWIÓRKOWSKI   (2.06.1917-13.01.1948)

    Zygmunt Wiewiórkowski to najmłodszy z synów Leokadii
Prawie nic o Nim nie wiedziałam, ale dzięki pozyskaniu obszernej dokumentacji, okazało się, że życie miał ciekawe, tragiczne i ofiarne. Wszystko oddał Polsce.

Zygmunt Wiewiórkowski /02.06.1917- 13.01.1948/

Urodził się 2.06.1917 w Opatówku jako ostatni syn Stanisława Wiewiórkowskiego i jego żony Leokadii de domo Sowa.
W chwili aresztowania przez Niemców 9.09.1943 roku miał 26 lat. 
Uważany był za najzdolniejszego z braci. Podobno ogrywał wszystkich w szachy. Wspominany przez moja chrzestną Teresę Jaśkiewicz, wówczas kilkuletnie dziecko,  jako skupiony, poważny, czytający dużo książek. Z serdecznością zwracający się do ludzi.

Po maturze wyjechał do siostry swojej matki do Hajnówki w poszukiwaniu pracy i został zatrudniony w Samorządzie Miejskim.

Od września 1937 do lipca 1939 odbywał kurs podchorążych w Poznaniu w Szkole Podchorążych Rezerwy (SPRez.) kształcącej kandydatów na oficerów.
Nazwa wywodzi się z okresu międzywojennego, kiedy to utworzono Szkoły Podchorążych Rezerwy. Do służby byli powoływani poborowi z cenzusem (absolwenci szkół średnich lub studiów). Służba trwała rok i składała się z okresu nauki w szkole, podczas której żołnierze posługiwali się tytułem szeregowego (strzelca, ułana, kanoniera). Szkolenie kończyło się egzaminem i absolwenci otrzymywali stopień kaprala i tytuł podchorążego (w wyjątkowych sytuacjach plutonowego podchorążego). Drugim okresem służby (już podchorążego) była praktyka dowódcza w jednostce wojskowej.
Zygmunt Wiewiórkowski otrzymał stopień  plutonowego podchorążego.
Na zdjęciu zrobionym w kantynie widzimy uśmiechniętego Zygmunta w otoczeniu wesołej kompanii. Jeszcze nie wiedzieli co za chwilę stanie się ich udziałem.

Szkoła Podchorążych Rezerwy POZNAN
KURS PODCHORĄŻYCH 14 DYWIZJI PIECHOTY w Poznaniu
Zabawa w klubie Piekiełko w sali kasyna oficerskiego. Zygmunt Wiewiórkowski siedzi drugi od prawej
Skreślona ręką Zygmunta informacja na odwrocie zdjęcia

19.09.1939 r.Zygmunt został zmobilizowany. Czy wyruszył z oddziałami 14 Dp? tego nie wiem. Dzwoniłam w tej sprawie do Centralnego Archiwum Wojskowego, gdzie od razu sprawdzono, ze w posiadaniu muzeum znajdują się dokumenty Zygmunta ze szkoły oficerskiej, natomiast dokumenty z kampanii wrześniowej nie przetrwały. Drogę bojową pułku opisuje strona Nadgoplańskie Towarzystwo Historyczne:
Na wojnę 1939 r. pułk wyruszył pod dowództwem ppłk. Stanisława Tomiaka. Po pierwszych bombardowaniach Poznania w nocy 3.IX – 58 pp. wycofuje się po osi Września, Słupca, Ślesin, Kłodawa i 8.IX dociera do Kutna. Bierze udział w dniu 9.IX w forsowaniu Bzury, następnego dnia z powodzeniem walczy o Orłów, Piątek, Balków. W pościgu za nieprzyjacielem w dniach 11 i 12.IX pułk opanował miejscowości: Witów, Pludwiny, Koźle, Sadówka i brał udział w walkach o Mąkolice. Po wycofaniu dywizji w rejon Emilianów – Szwarocin, kiedy w dniu 16.IX czołgi niemieckiej 1 dywizji pancernej atakowały 55 i 57 pp. dowódca 14 DP gen. Fr. Wład na czele 58 pp. próbowała na kierunku Kocierzew, Wicie, Litynek, odpierać atak nieprzyjaciela – bezskutecznie. W czasie organizowania obrony Białej Góry gen. Fr. Wład, został śmiertelnie ranny i po kilku godzinach zmarł. Oddziały 14 DP nie zdołały przejść Bzury pod Witkowicami i dostały się do niewoli. Tylko nieznaczna część przebiła się do Warszawy.
bohaterowie II wojna, Opatówek, Dominika Pawlikowska
Zygmunt Wiewiórkowski

Zygmunt dostał się do niewoli. Przebywał  od 2.04.1940 roku na terenie obozu jenieckiego Lager Schleswig, w okręgu Nienburg, w miejscowości Heemsen.

STalaf, Offlag
od 2.04.1940 roku Lager Schleswig, w okręgu Nienburg, w miejscowości Heemsen.

W raporcie In Gefangenschaft... czytamy:" robotnicy przymusowi byli  wykorzystywani do produkcji uzbrojenia. Nie tylko w fabryce prochu Liebenau, ale także w Fabryce Ordnance Leese-Hahnenberg i the Air Main Station (Muna) w Langendamm. Ponadto prawie każda produkcja i gospodarstwo rolnicze posiadało zagranicznych pracowników. Przymusowi robotnicy byli wszechobecni w Nienburgu i in wszystkich okolicznych wioskach".

z zeznań brata Jana Wiewiórkowskiego odnośnie Zygmunta,w Kuźnicy mieszkała siostra matki Jana -Sowa

   W 1942 roku Zygmunt został zwolniony z obozu. Ten wątek opowieści, dlaczego zwolniono go z obozu jenieckiego uzupełniła córka jego siostry Zosi-Maria Walecka.  Cytuję "Pamiętam z  opowiadań mojej mamy, ze Niemcy nie mogli uruchomić jakichś maszyn w cegielni Stenclów na Tyńcu i pracująca tam koleżanka Zygmunta powiedziała, ze zna specjalistę, ale jest w obozie. Poprosili o dane i zwolnili Zygmunta. Zygmunt wrócił, pewnie pomógł uruchomić te maszyny i znów zaczął działać w organizacji podziemnej. Szczegółów mama nie znała, bo była mała. I wszystko było sekretem". Niektórzy Niemcy pomagali Polakom, w zamian za łapówkę, godzili się ich zatrudniać, aby uchronić przed śmiercią lub praca przymusową w głębi Rzeszy. Przypuszczam, że tak było w tym przypadku. Rodzina chciała, aby Zygmunt był bliżej domu.
O cegielni Stencla na Tyńcu tutaj.

   W dniu 09.09.1943 roku Zygmunt został aresztowany za działalność konspiracyjną i przynależność do AK. Wiem to z sentencji wyroku sądu, który posiadam, jaki zapadł w Sądzie Ubezpieczeń Społecznych w 1968 odnośnie renty rodzinnej dla osieroconej przez niego jedynej córki.
Zostaje zakwalifikowany jak więzień polityczny, wysłany do KL Auschwitz. następnie przewieziony do Buchenwaldu. W Buchenwaldzie zostaje osadzony w dniu 27.04.1944.
Z pociągu przewożącego go do Buchenwaldu wyrzuca gryps, który ktoś dostarcza rodzinie. O grypsie opowiedziała mi córka jego starszego brata Jana  Zofia. Wynika z niego, że ma świadomość, że jedzie po śmierć. Wszak już wie, co spotkało jego brata i szwagra w obozie Mauthausen.


W dniu 0.09.1943 roku Zygmunt został aresztowany za działalność konspiracyjną i przynależność do AK
Fragment z wyroku sądu 1962 r.

    Z KL Auschwitz został przewieziony do Buchenwaldu, ponieważ na terenie Niemiec potrzebna była siła robocza, a od początku KL Buchenwald był obozem pracy.
    Tam została wyprodukowana szacunkowo jedna czwarta broni maszynowej dla niemieckiego wojska. Każdy wiezień musiał przynieść zysk. Więźniowie pracowali również w komandach fabrycznych, m.in. na potrzeby spółek Gustloff z Weimaru oraz Fritz-Sauckel produkujących sprzęt zbrojeniowy, w fabryce Erla-Maschinenwerk GmbH w Lipsku, w fabryce samolotów Junkers w Schönebeck i fabryce Rautal w Wernigerode. W 1945 Buchenwaldowi podlega prawie setka podobozów. W samym tylko grudniu '44 więźniowie wypracowali zysk ponad 3 mln marek.

W KL Buchenwald Zygmunt był przerzucany z jednego komanda pracy do drugiego. Z Arolsen otrzymałam dokładne informacje.


13.06.44 został przydzielony do komanda Leipzig, a 26 lipca do komanda Wansleben.

Informacje o obu komandach znalazłam na stronach IPN:
" ...W listopadzie 1944 r. przy podobozie kobiecym powstał podobóz męski w liczbie ok. 150 więźniów, głownie Polaków. Więźniarki i więźniowie byli zatrudniani w firmie Hugo Schneider Aktiongesellschaft w Leipzig. Pod ten podobóz podlegały dodatkowo mniejsze komanda, a mianowicie komando „Markkleeberg” (kobiecie), 4 km od Leipzig, „Schönau” (kobiece), 2 km na zachód od Leipzig oraz „Thekla” (męskie), 2 km na północ od Leipzig. Podobnie jak więźniowie głównego podobozu, więźniowie z tych komand byli zatrudnieni w zakładach zbrojeniowych na terenie Leipzig: Junkers Aktiongesellschaft , ATG Maschinenbau Gesellschaft i Erla -Werke Leipzig-Thekla. Z zeznań przesłuchanych świadków wynika, iż budynki, gdzie umieszczono więźniów w podobozie Leipzig-Hasag były murowane, dwupiętrowe. Na parterze jednego z nich znajdowała się kuchnia, stołówka, gdzie wydawano posiłki, był rewir chorych i administracja. Na piętrach obu budynków były duże sale na około 200 więźniarek i więźniów każda. Prycze były drewniane z kocami. Teren obozu był otoczony płotem z drutu kolczastego pod napięciem. Więźniowie pracowali przy produkcji amunicji na dwie zmiany po 12 godzin z krótką przerwą na posiłek. Nadzór nad pracą od strony fachowej sprawowali niemieccy cywilni majstrowie. Więźniowie pilnowani byli przez strażników i strażniczki z podobozu. Praca była bardzo ciężka, obliczona na wyniszczenie więźniów. Więźniowie byli głodzeni, przez co słabli w pracy, za co wymierzano im kary w postaci brutalnego bicia przez strażników co było powszechnym i codziennym zjawiskiem. Inną formą szykan były wielogodzinne apele niezależnie od warunków atmosferycznych kosztem czasu przeznaczonego na odpoczynek po pracy."
I również na stronach IPN o komandzie Wansleben: " Obóz Wansleben stanowiący filię obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie, powstał w marcu 1944 r. i jako podobóz KL Buchenwald funkcjonował do 11 kwietnia 1945 r., kiedy to go ewakuowano. Znajdował się kilkanaście kilometrów od miejscowości Halle. Był to obóz dla mężczyzn różnych narodowości, w tym większości Polaków, którzy byli podzieleni na dwa komanda. Jedno pracowało w kopali soli, pod ziemią i przy budowie sztolni, drugie zaś pracowało przy rozbudowie i powiększaniu szybów dawnej kopali potasu, celem jej przystosowania do podziemnej produkcji części do samolotów. Obóz średnio liczył około 2000 więźniów zakwaterowanych w kilku wieloosobowych barakach otoczonych płotem z drutu kolczastego pod strażą. Praca trwała codziennie na dwie zmiany przez ponad 12 godzin. Więźniowie byli źle odżywiani, panowały fatalne warunki sanitarne. Dochodziło do zabójstw więźniów w obozie. Szczególnie duża liczba ofiar była w czasie ewakuacji obozu w kwietniu 1945"

   11 kwietnia 1945, niespełna miesiąc przed niemiecką kapitulacją Amerykanie dotarli do KL Buchenwald w Ettersbergu koło Weimaru (Turyngia). Obóz był gigantyczny, pierwotnie 46-hektarowy.
Zygmunt dożył wyzwolenia.

   Na ponad 20 tys. więźniów przebywających 16 kwietnia 1945 w obozie było 3800 Polaków, 4380 Rosjan, 1240 Węgrów, 324 Holendrów, 1800 Niemców i inni. Jak podaje raport Głównej Kwatery Alianckiej do departamentu wojny USA była to elita inteligencji i sił kierowniczych Europy, a także elementy demokratyczne oraz niemieccy wrogowie nazizmu i członkowie ich rodzin. 2/Żródło  E.Polak "Dziennik buchenwaldzki"

wiewiórkowski
Zygmunt Wiewiórkowski, polski oficer, wiezień Auschwitz i Buchenwaldu nr 48034


Konzentrationslager Buchenwald, Konzentrationslager Buchenwald/Post Weimar (KL Buchenwald, KZ Buchenwald), z początku nazywany Konzentrationslager Ettersberg – niemiecki obóz koncentracyjny założony w Ettersberg w pobliżu Weimaru (Turyngia, Niemcy). Funkcjonował od lipca 1937 do końca wojny. Wyzwolony 11 kwietnia 1945.
Z obozu zachował się jeden list Zygmunta do matki Leokadii.
Kochana mamo i rodzeństwo! Czuję się całkiem dobrze. List i dwie paczki nr.1 i nr. 2 otrzymałem. Mają wszystko, czego tutaj koniecznie potrzebuję. Mogę pisać tylko raz w miesiącu, ale wy możecie częściej pisać, ponieważ wszystko, co mnie z wami łączy to są słowa. Od Heli (siostra)w końcu dostałem list. Moje myśli są coraz częściej z wami i mam nadzieję, że przybędę aby was zobaczyć. Pozdrowienia dla dzieci, rodziny, Feli i Gieni ( koleżanki - rówieśniczki Zygmunta, przypisek autorki), cioci Janki i rodziny Budnik. Dzisiaj otrzymałem list z 5 czerwca. W międzyczasie przyjdzie pewnie paczka. Cieszy mnie, że dzieci dobrze się uczą. (dzieci Heleny-siostry, przyp.autorki) Chciałbym zobaczyć zdjęcia koleżanek. Mam prośbę do Erny ( szwagierka- żona najstarszego brata, Stanisława, Niemka, z jej pomocą pisano listy, ponieważ listy docierające do obozów musiały być w języku niemieckim, inaczej nie przeszłyby przez obozową cenzurę, przypisek autorki)   To, co czytałam we wspomnieniach obozowy
Zygmunt Wiewiórkowski, list z KL Buchenwald, numer więźnia 48034, Block 55, rok 1944

Konzentrationslager Buchenwald

Konzentrationslager Buchenwald, Konzentrationslager Buchenwald/Post Weimar (KL Buchenwald, KZ Buchenwald), z początku nazywany Konzentrationslager Ettersberg – niemiecki obóz koncentracyjny założony w Ettersberg w pobliżu Weimaru (Turyngia, Niemcy). Funkcjonował od lipca 1937 do końca wojny.
Kochana mamo i rodzeństwo!
Czuję się całkiem dobrze. List i dwie paczki nr.1 i nr. 2 otrzymałem. Mają wszystko, czego tutaj koniecznie potrzebuję. Mogę pisać tylko raz w miesiącu, ale wy możecie częściej pisać, ponieważ wszystko, co mnie z wami łączy to są słowa. Od Heli (siostra)w końcu dostałem list. Moje myśli są coraz częściej z wami i mam nadzieję, że przybędę aby was zobaczyć. Pozdrowienia dla dzieci, rodziny, Feli i Gieni ( koleżanki - rówieśniczki Zygmunta, przypisek autorki), cioci Janki i rodziny Budnik. Dzisiaj otrzymałem list z 5 czerwca. W międzyczasie przyjdzie pewnie paczka. Cieszy mnie, że dzieci dobrze się uczą. (dzieci Heleny - siostry, przyp. autorki)
Chciałbym zobaczyć zdjęcia koleżanek. Mam prośbę do Erny ( szwagierka- żona najstarszego brata, Stanisława, Niemka, z jej pomocą pisano listy, ponieważ listy docierające do obozów musiały być w języku niemieckim, inaczej nie przeszłyby przez obozową cenzurę, przypisek autorki)

   W Buchenwaldzie Zygmunt został osadzony w bloku 55. Zdjęcie ukazuje uliczkę w obozie, z prawej siedzą uwolnieni jeńcy, z lewej blok 61 a na pierwszym planie z prawej blok 55, za nim blok 56.Cała seria zdjęć z obozu została wykonana po wyzwoleniu w 1945.


W Buchenwaldzie Zygmunt został osadzony w bloku 55. Pierwszy z prawej

Na bramie obozu wisiał napis: "Jedem das Seine”- Każdemu to, co mu się należy. W KL Buchenwald od 1937 do 1945 przebywało łącznie ok. 250 tys. osób ze wszystkich krajów Europy, liczbę ofiar szacuje się na 56 tys.



Zygmunta osadzono w tzw."małym obozie", gdzie baraki były drewniane, a warunki gorsze niż w barakach murowanych.
Na północnym skraju obozu jenieckiego SS ustanowiono strefę "Kleine Lager", pod koniec 1942 r. Każdy z 12 drewnianych baraków zrobionych z dawnych stajni dla koni miał czterdzieści metrów długości i prawie dziesięć metrów szerokości. Wewnątrz nie było urządzeń sanitarnych ani łóżek
Oddzielono go od obozu głównego drutem kolczastym. Deportowani ze wszystkich okupowanych przez Niemcy krajów przebywali w małym obozie przez kilka tygodni, zanim zostali wysłani do podobozów
Wraz z nadejściem masowych transportów z Auschwitz, Groß-Rosen i innych obozów na wschodzie 1944/45 r. mały obóz stał się miejscem śmierci i umartwienia zamieszkujących go więźniów.
 
   Byłam w Buchenwaldzie w 1996, nikt nie wspominał o reliktach małego obozu i nie miałam pojęcia o jego istnieniu.
Dopiero po 1990 roku wykonano prace archeologiczne i odkryto pozostałości małego obozu.
Zwiedzający Weimar zwykle podziwiają twórczość Goethego, który mieszkał tam w latach 1775–1832. Miasto było jednym z centrów niemieckiego oświecenia, mieszkały w nim czołowe postacie gatunku literackiego zwanego klasyką weimarską. Az ciarki przechodzą, że w mieście Goethego, usytuowano obóz, w którym zamordowano tylu ludzi. Fundamentalną dla poznania historii KL Buchenwald jest książka Dziennik buchenwaldzki Edmunda Polaka

Tzw."mały obóz". Miejsce pobytu dla tysięcy.

 

























  To, co czytałam we wspomnieniach obozowych więźniów Buchenwaldu, daje podstawy by sądzić, że i Zygmuntowi pewnie nie raz wydawało się, że to już jego koniec, że nadchodzi kres życia, że dalej nie da rady. A jednak doczekał wyzwolenia i wrócił do rodziny. Dwa lata wyryły jednak swoje. Ból, głód, tęsknota, choroby - towarzyszyły mu wiernie dzień po dniu. Nie raz brakło sił, nadeszło zwątpienie, ale był młody, ciągle była nadzieja na koniec koszmaru, miał dla kogo żyć. Miał dopiero 28 lat.

    W domu, w Opatówku została jego matka Leokadia, z braci żył jeszcze tylko Janek i Stanisław. Marian już zginął w KL Mauthausen Gusen, podobnie jak szwagier Zygmunt Gadzinowski. Niedługo zachoruje i osieroci swoje dzieci - Leszka i Teresę siostra Helena. Zmarł ojciec Stanisław Wiewiórkowski.
W domu czekała matka i mała siostra Zosia i dzieci, sieroty po Marianie, a niebawem i po Helenie.

   Śmiertelnie chory i wycieńczony chorobami obozowymi wyjechał na ziemie zachodnie, do Żar, poszukując pracy, a po piętach deptała mu UB. Tam poznał swoją żonę. Jednak stan zdrowia ciągle się pogarszał. Zmarł na rękach matki, pielęgnowany przez Nią, w 13.01.1948 roku. Osierocił jedyną córkę Bożenę.

     Zygmunt spoczął w rodzinnym grobowcu, na cmentarzu w Opatówku wraz z cała swoją najbliższą rodziną. Z braćmi: Janem Wiewiórkowskim, żołnierzem 34 Eskadry Armii Poznań, Marianem Wiewiórkowskim, naczelnikiem pocztowym w Opatówku, zamordowanym przez Niemców w Mauthausen Gusen w 1941r., siostrą Heleną i jej mężem Zygmuntem Gadzinowskim, przedwojennym sekretarzem gminy Lisków zamordowanym w Mauthausen Gusen w 1941r., bratem Stanisław oraz ze swoimi rodzicami: Stanisławem i Leokadią Wiewiórkowskimi.

Rodzinny grobowiec Wiewiórkowskich w Opatówku

     Na rozkaz generała armii USA, która zajęła Weimar, burmistrz tego miasta zarządził, aby co najmniej 1000 mieszkańców udało się na teren KL Buchenwald, aby zobaczyć co tam się działo. W języku niemieckim przygotowano ulotkę dla zwiedzających.  Polecano zwiedzić szczególną uwagę na kozioł do wymierzania kary chłosty i dziedziniec za stosami ciał, na blok nr 46 na kamieniołomy, na "mały obóz". Obóz odwiedziło ok. 2000 tys. mieszkańców Weimaru. Komendantem obozu był Karl Otto Koch.
Jego żona Ilse Koch była główną nadzorczynię obozu kobiecego, której podlegały wszystkie strażniczki ze służb pomocniczych SS. Przez więźniów była nazywana „Suką z Buchenwaldu” lub „Wiedźmą z Buchenwaldu”. Więźniowie zeznawali po wojnie, iż Ilse Koch osobiście wybierała więźniów z „ciekawymi” tatuażami, po czym nakazywała wyrabianie rękawiczek, torebek, opraw książek i abażurów z ludzkiej skóry (z tego względu zyskała także przydomek „Ilsa-Abażur”
O procesie załogi Buchenwaldu można przeczytać tutaj: Proces załogi Buchenwaldu (US vs. Jozjasz, książę Waldecku i Pyrmontu i inni)

JAN WIEWIÓRKOWSKI (1915-1979)

   Jan Wiewiórkowski urodził się w Opatówku 14.04.1915r. w rodzinie Stanisława Wiewiórkowskiego i Leokadii z domu Sowa, jako jedno z sześciorga dzieci.
    Uczęszczał do szkoły podstawowej w Opatówku, naukę kontynuował w Kaliszu w Szkole Handlowej, którą ukończył w 1935r. na prawach dużej matury. W tym samym roku zaczął pracę w Zarządzie Gminy Lisków. 
W 1937 roku został powołany do wojska, wcielony do 3-go Pułku Lotniczego w Poznaniu. 
   We wrześniu 1939 znalazł się w 34 Eskadrze Rozpoznawczej Armii Poznań.
Jan Wiewiórkowski
3 września 1939 roku samolot PZL.23B Karaś w obsadzie kpr. pilot Orlikowski, por.obs. Sławomirski, kpr. strz. Wiewiórkowski wykonywał lot rozpoznawczy w rejonie Żmigrodu-Milicza. PZL.23B Karaś ostrzelał dostrzeżoną kolumnę niemieckiej podczas niskiego lotu koszącego, powodując starty i panikę w siłach wroga.
    Podczas dalszego lotu, nad kompleksem leśnym w rejonie Brzezin na płd. wschód od Kalisza samolot otrzymał serie pocisków w płaty i kadłub z ckm umieszczonego na niemieckim stanowisku przeciwlotniczym Samolot ze strzelcem Janem Wiewiórkowskim na pokładzie otrzymał serię i zapalił się. Kapral Jan Wiewiórkowski został ciężko ranny. 
   Z  pola walki został zabrany przez Niemców do szpitala, a potem do obozu jeńców wojennych w Łambinowicach, w którym przebywał do 1943r.
   Powrócił do Opatówka, gdzie podjął pracę w Zarządzie Gminy, jako pracownik umysłowy. W 1946r. był pracownikiem Centrali Ogrodniczej w Kaliszu. W 1947 r. został powołany do organizacji Państwowego Domu Towarowego w Kaliszu jako dyrektor ds.handlowych. Od 1952 pełnił funkcje kierownicze w Państwowej Spółdzielni Spożywców, Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska i innych placówkach handlowych.
    W 1974 r. ze względu na pogarszający się stan zdrowia odszedł na rentę inwalidzką. Zmarł w  1979 i został pochowany na cmentarzu w Opatówku.

Jan Wiewiórkowski, dyr. ds. handlowych
Państwowego Domu Towarowego w Kaliszu

   Jan Wiewiórkowski spoczął na cmentarzu w Opatówku wraz ze swoimi braćmi: Marianem Wiewiórkowskim zamordowanym przez Niemców w Mauthausen Gusen w 1941r., bratem Zygmuntem, zamęczonym w Ąuschwitz, siostrą Heleną i jej mężem Zygmuntem Gadzinowskim zamordowanym w Mauthausen Gusen w 1941r. oraz ze swoimi rodzicami: Stanisławem i Leokadią Wiewiórkowskimi.

 MARIAN WIEWIÓRKOWSKI (1910-1941)

Kolejny syn Leokadii. Mój dziadek.
To zdjęcie przedstawia klasę mojego dziadka Mariana Wiewiórkowskiego w 1926 roku.
Był uczniem Szkoły Handlowej,  późniejszego Gimnazjum im. T. Kościuszki w Kaliszu. To zdjęcie znalazłam w bogatym rodzinnym archiwum.

Szkoła Handlowa w Kaliszu, obecnie liceum Kościuszki
Uczniowie Szkoły Handlowej w Kaliszu około roku 1926.


    Pierwsze, co rzuca się w oczy, to elegancja w ubiorze nauczycieli i uczniów.
W latach 20-30 tych chodzenie do szkoły nie było oczywistością. Wielu ludzi nie było stać na posłanie dzieci do szkół. Olbrzymia ilość dzieci nie kończyła nawet szkoły powszechnej.
Po odzyskaniu niepodległości przez II Rzeczpospolitą kluczową sprawą było wprowadzenie obowiązku szkolnego na poziomie szkolnictwa podstawowego, powszechnego.                           
Programy nauczania podporządkowano potrzebom odradzającej się Polski naznaczonej długim okresem wynaradawiania przez zaborców. Cechą charakterystyczną II Rzeczpospolitej, było ogromne zróżnicowanie poziomu wykształcenia. Spis powszechny z 1921 roku wykazał, że 33 procent ogółu obywateli polskich było analfabetami.

Dominika Pawlikowska
Marian Wiewiórkowski, born in 1910, was a student at the Commerce School in Kalisz around 1926.
 He is the second from the left in the back row.


          Moi dziadkowie przyszli na świat w II Rzeczypospolitej. Nie trwała długo, bo były to tylko lata 1918–1945.
Przed odrodzonym państwem stanęły poważne wyzwania. Należało stworzyć polską armię, która mogłaby skutecznie walczyć o kształt granic i stworzyć jeden ośrodek władzy. Palącym problemem była kwestia opuszczenia ziem polskich przez armię niemiecką. 
Jacy byli wówczas Polacy i Polska?
Był to zlepek terenów porozbiorowych poddawany przez studwudziestoletni okres zaborów germanizacji i rusyfikacji. Na obszarze kraju obowiązywało 5 walut, 5 systemów administracji, 3 języki w armii, w sądownictwie obowiązywały 4 kodeksy karne, panował bałagan w bankowości. 
Bardzo ważne było uczynienie z tego zlepka jedności, narodu, wspólnoty. Ważne było wychowanie i edukacja.
Istotna była rola i pozycja nauczyciela. Była to ceniona posada. Wykwalifikowany nauczyciel np. gimnazjum otrzymywał pensję w wysokości równej wynagrodzeniu starszego inspektora Policji Państwowej lub pułkownika Wojska Polskiego. 
Niestety po wojnie w kwestii nauczycieli sporo się zmieniło. Władze komunistyczne powoli zwalczały pewne przyzwyczajenia Polaków. W czasach PRL większymi przywilejami i uposażeniem cieszyła się klasa robotnicza, to spowodowało pauperyzację zawodu nauczyciela, oświata została podporządkowana do celów politycznych. Osłabiło to bardzo pozycję nauczyciela w społeczeństwie i tak trwa do dzisiaj.

Marian Wiewiórkowski, uczeń Szkoły Handlowej w Kaliszu ok.1926 r.
    W czasach uczniowskich i późniejszych dziadek był członkiem Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” - najstarszej polskiej organizacji łączącej cele niepodległościowe z działalnością sportową i wychowawczą, obchodzącą  niedawno swoje 130-lecie.

    Idea sokola, hasła i praca wychowawczo-sportowa przyciągała szerokie rzesze młodzieży polskiej w okresie międzywojennym, budząc też zainteresowanie mojego dziadka.
    W pracy z młodzieżą podkreślano potrzebę pracy nad sobą, łączności i braterstwa, karności, czyli tego wszystkiego, co" wedle pojęć sokolich nazywa się zdrowiem".
Członkowie Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół" 1930r.

Nie zaniedbywano też szkolnictwa średniego, ponieważ uznano, że najważniejszą kwestią jest utworzenie matecznika przyszłej elity intelektualnej kraju. Naukę w szkole średniej podzielono na dwa szczeble programowe: pięcioletni o charakterze przygotowawczym oraz pięcioletni tzw. systematyczny. Pierwszy nazwano gimnazjum niższym, drugi gimnazjum wyższym. Tygodniowy wymiar nauki w szkole średniej wynosił ok.32 godzin.  Nauczyciele mieli stosować heurezę. I był to chyba jedyny czas w polskiej oświacie, kiedy nie naginano programów nauczania ideologicznie i propagandowo.
Wydatki na oświatę do czasów wielkiego kryzysu ciągle rosły i w 1928 roku wynosiły ponad 15 procent budżetu państwa, co stawiało ją w czołówce krajów europejskich.

Mój dziadek ma na tym zdjęciu około 20 lat

Regulamin ZTG „Sokół” z 1929 r. określił i wprowadził jednolity mundur sokoli w Polsce. Jak widać na zdjęciu składał się on ze spodni wpuszczonych do butów z cholewami, krótkiej szamerowanej kurtki (z możliwością noszenia na jednym ramieniu), amarantowej koszuli oraz czapki rogatywki z piórem sokolim.
Niektórzy członkowie opatowskiego Sokoła posiadają  regulaminowe mundury zarzucone na jedno ramię.

W 1932 roku odbył służbę wojskową w Chełmie Lubelskim.W Chełmie stacjonował 7 Pułk Piechoty Legionów i 2 Pułk Artylerii Ciężkiej.

M.Wiewiórkowski stoi  w środku, zasadnicza służba w Chełmie Lubelskim
 
Marianowi Wiewiórkowskiemu powierzono funkcję naczelnika poczty w grudniu 1937 roku.

  Na zdjęciu poniżej widać jak  pięknie prezentowały się przedwojenne mundury pocztowców. Przypominały mundury wojskowe.


pracownicy poczty, Marian Wiewiórkowski siedzi drugi z lewej


Próbuję wyobrazić sobie nastrój tamtych przedwojennych dni, zbliżającej się wojny, gdy na młodego człowieka spadła tak dużą odpowiedzialność.
W przeddzień jej wybuchu na pewno miał dużo pracy. Świadczy o tym ten krótki komunikat wydany przez Prezydenta miasta Kalisza inż. I.Bujnickiego wydany w dniu 31 sierpnia.1939, który ukazał się w lokalnej gazecie, w Gazecie Kaliskiej R.47, nr 240 (31 sierpnia 1939) Prezydent prosi mieszkańców, żeby korzystali z rozmów telefonicznych tylko w szczególnych przypadkach, ponieważ personel jest przeciążony z powodu nawału pracy. To że zbliża się wojna mieszkańcy wiedzieli już z gazet:
"Rzesza niemiecka prowadzi od szeregu miesięcy agresywną politykę w stosunku do Rzeczypospolitej. Ostatnie działania na terytorium Wolnego Miasta zwrócone przeciw niezaprzeczalnym prawom i interesom Rzeczypospolitej oraz jawne pretensje terytorialne Niemiec wobec państwa polskiego nie pozostawiają wątpliwości, że istnieje zagrożenie Rzeczypospolitej" Gazeta Kaliska, czwartek 31 sierpnia 1939r.

Centrale telefoniczne nie były wówczas elektroniczne lecz ręczne.

Na zdjęciu dziadek przy centrali telefonicznej w Opatówku w mundurze pocztowca.

Syn Leokadii, Marian Wiewiórkowski, mój dziadek, siedzi w środku
w otoczeniu współpracowników, poczta Opatówek


Opatówek


   Pytałam babcię dlaczego oni, ludzie wykształceni i światli, mający środki po temu nie wsiedli na statek i nie popłynęli np do Stanów? Babcia Maria odpowiedziała, że dziadek nawet w chwili aresztowania powiedział: Marysiu, ja za parę tygodni wrócę, bo my damy Niemcom łupnia ! Wierzyli propagandzie.

   Wiele osób nie było do końca świadomych, że polskie wojsko jest znacznie słabiej uzbrojone niż niemieckie.
   Z jednej strony uspokajano ludność komunikatami o podpisanych sojuszach, a z drugiej przybywało szkoleń obrony przeciwlotniczej czy zajęć prowadzonych przez Polski Czerwony Krzyż, z których chętnie korzystano. Jeszcze mocniej niż wcześniej władze RP propagowały ideę „narodu z armią, armii z narodem”, a wyrazem tego była m.in. działalność Funduszu Obrony Narodowej (przyjmowano pieniądze, nieruchomości, kosztowności, a nawet – zboże) czy Funduszu Obrony Morskiej, przeznaczonego na rozbudowę Marynarki Wojennej. Kupowano dodatkowy sprzęt dla wojska.  Mieszkańcy Opatówka i cała rodzina Wiewiórkowskich aktywnie uczestniczyła w tych zbiórkach.
"Wiadomości Gminne" Nr 5 (575) / 2009 cytują wspomnienia mieszkańców Opatówka.
(...) "30 marca 1939 r. odbyło się zebranie wszystkich organizacji i mieszkańców Opatówka w celu omówienia pożyczki na dozbrojenie polskiej armii. Tego dnia pierwsze ofiary pieniężne złożyła Akcja Katolicka Kobiet, drużyna harcerek pozaszkolnych i Ognisko Kolejowego Przysposobienia Wojskowego. 13 kwietnia powstał Komitet Pożyczki Przeciwlotniczej, którego przewodniczącym zostali ks. Piotr Kotarski - proboszcz parafii Opatówek, sekretarzem Kazimierz Sieradzan i skarbnikiem wójt gminy Józef Raszewski. Komitet przyjął normy pożyczki dla wszystkich warstw społecznych w gminie Opatówek: dla rolnictwa, przemysłu, nieruchomo ci, handlu i pracowników umysłowych. Od tej pory notowane były wpłaty na Pożyczki Lotnicze i Fundusz Obrony Narodowej (F.O.N.) oraz dobrowolne ofiary na dozbrojenie polskiej armii. Wpłaty pochodziły od organizacji i od indywidualnych osób, także Żydów mieszkających w Opatówku. Nauczyciele z gminy Opatówek wpłacili 1260 zł, pracownicy PKP - 800 zł, pracownicy poczty - 340 zł, właściciel majątku w Opatówku Konrad Wünsche - 5000 zł, Zofia Chrystowska ( żona przedwojennego właściciela pałacu w Tłokini Kościelnej)- 2000 zł, Bolesław Szaliński /mój pradziadek/zadeklarował cały swój majątek wartości 15000 zł na rzecz Armii Polskiej, gdyby zaszła taka potrzeba".
   2 sierpnia  Wielka Brytania przyznała Polsce pożyczkę na wypadek wojny. Dwa tygodnie później (17 sierpnia) także Republika Francuska udzieliła Polsce pożyczki na zakup materiałów i surowców w wysokości 430 mln franków (66 mln zł).    Władze RP wiedziały, że trzeba zadbać o zaopatrzenie i rezerwy z racji prawdopodobnego konfliktu. Polska prasa i radio nie mówiły jednak regularnie np. o tym, że Francuzi budują schrony. Nikt nie chciał „siać defetyzmu” w kraju. Nawet jeśli niepokojących wieści z Niemiec w polskich gazetach i tak było coraz więcej.

   13 sierpnia zarządzono częściową mobilizację alarmową rezerwistów Wojska Polskiego, tego samego dnia Marszałek Edward Rydz–Śmigły zmobilizował dwie dywizje piechoty, które skierowano w rejon Bydgoszczy. Korpus interwencyjny pod dowództwem gen. Skwarczyńskiego miał wkroczyć do Wolnego Miasta Gdańska na wypadek niemieckiego ataku.

Polskie władze odrzuciły także w tym czasie „ofertę” Związku Sowieckiego w sprawie wejścia jego wojska na teren naszego kraju w przypadku wybuchu wojny.
Kilka dni później niemiecka policja na Śląsku opieczętowuje polskie biblioteki i drukarnie, a po 20 sierpnia w wielu miastach Polski mieszkańcy kopią rowy przeciwlotnicze, by cywile na ulicach mieli gdzie się chronić w razie nalotu. 

 
"Kopiemy rowy" Gazeta Kaliska 31 sierpnia 1939

Wezwał do tego m.in. prezydent Warszawy Stefan Starzyński. Jak czytamy w relacjach z tego czasu, „do prac stanęli mężczyźni, kobiety i dzieci, ludzie wszystkich stanów i zawodów. Uderzała zwłaszcza olbrzymia ilość kandydatów spośród młodzieży. Wielu stanęło do pracy z własnymi kilofami i łopatami”. 

30 sierpnia trzy najcenniejsze okręty Polskiej Marynarki Wojennej ORP „Błyskawica”, „Grom” i „Burza” dostały rozkaz natychmiastowego wyjścia w morze. Odpłynęły do Wielkiej Brytanii. Wojna była tuż tuż.

Sytuacja ludnosci cywilnej. Opatówek 1939.

Ludność polska, zarówno na terytorium związanym z III Rzeszą, jak i w Generalnym Gubernatorstwie znajdowała się w bardzo trudnej sytuacji od pierwszych dni wojny.
Polityka okupanta niemieckiego była skierowana przede wszystkim na zniszczenie intelektualnej i wiodącej elity narodu polskiego, a następnie na zniewolenie, maksymalne wyzyskiwanie i germanizację polskiego społeczeństwa. Terror był powszechny. Egzekucje, deportacje, aresztowania, deportacje do obozów koncentracyjnych, naloty uliczne były integralną częścią codziennego życia Polaków w latach wojny. W miastach zarządzono racjonowanie żywności. Racje żywnościowe pokrywały około jednej trzeciej dziennego zapotrzebowania człowieka. Na wsi istniały kontyngenty - stałe obowiązkowe dostawy niektórych ilości wybranych produktów rolnych (z powodu nieprzestrzegania chłopi musieli ponieść ciężkie represje, w tym karę śmierci). Zmniejszenie realnej wartości pieniądza i trudności w znalezieniu zatrudnienia były przyczyną ubóstwa dla większości Polaków i stresu codziennego życia związanego z podażą podstawowych produktów. Najeźdźca ograniczył także dostęp do opieki medycznej.

Od września 1939r. każdemu napotkanemu Niemcowi w uniformie Polak musiał się ukłonić i ustąpić miejsca na chodniku. Uniformy nosiło wielu Niemców, również cywili, istniały rożne uniformy partyjne. Polak, który tego nie uczynił był bity, a czasami więziony.

W sklepach Niemcy mieli pierwszeństwo w obsłudze. Wszyscy Polacy otrzymywali niższe przydziały żywności niż Niemcy, a dokładnie tylko połowę z tego. Jeżeli Niemcowi wg. kartki żywnościowej przysługiwało na tydzień 250 gram masła lub margaryny, to Polakowi wyłącznie 125 gram margaryny.
Racje żywnościowe pokrywały jedynie ok.45 procent dziennego zapotrzebowania człowieka. Polacy nie mogli dokonywać uboju zwierząt, ani nawet posiadać mięsa.

Moja babcia Maria Wiewiórkowska opowiedziała mi, że pewnego razu otrzymała kawałek mięsa dla siebie i dzieci. W tym momencie zapukali żandarmi. Babcia, zachowując przytomność umysłu, wrzuciła płat mięsa do nocnika, na którym posadziła roczną córkę. Modliła się, żeby tylko dziecko nie wstało. Za taką „zbrodnię” Niemcy stawiali pod ścianą. Dla Polaka niebezpieczeństwo czyhało na każdym kroku, do obozu można było trafić z dnia na dzień.

Od 1941 roku Polacy nie mogli otrzymywać butów ani odzieży. Napędzało to rozwój czarnego rynku, co było oczywiście srogo karane.
W Opatówku, w centrum miasteczka znajdowały się stodoły, w których Niemcy urządzili magazyny z odzieżą wysyłaną na front. Mieszkańcy Opatówka czasami handlowali z pilnującymi magazynów żołnierzami tzw. ”własowcami”. Jedna z mieszkanek umówiona była właśnie na taki handel. Niestety zaistniało jakieś nieporozumienie. Słyszałam wersję z dwóch źródeł. Jedno mówi, że w tym czasie zmieniła się warta i pilnujący wartownik uznał skradającą się osobą za osobę usiłującą coś ukraść, a druga wersja mówi, że wartownik nie była sam w tym momencie miał jakąś kontrole i musiał się wykazać. W każdym bądź razie kobieta została postrzelona i zmarła.
W 1939 r. podobnie jak inni mieszkańcy Opatówka, ciężarną żonę z malutkim dzieckiem zapakował na wóz i wyruszył w drogę na wschód do Warszawy.
Niekończące się kolumny uciekinierów z Kalisza i całej Wielkopolski utrudniały ruchy polskiego wojska i były łatwym celem dla niemieckich bomb i strzelców pokładowych niemieckich samolotów. Największe masakry uciekinierów miały miejsce w okolicach Uniejowa i Łęczycy(..) Za: Wrzesień 1939 r. w Opatówku, Jadwiga Miluśka-Stasiak.
Babcia też wspominała bombardowanie w drodze, ostrzał z myśliwców, skok do rzeki, który uratował jej życie. Zapamiętałam jeszcze, że dziecku dawała do ssania kostkę cukru przez płótno, żeby na dłużej starczyło i żeby nie płakało.

MARIA

Urodziła się w Noskowie/ dzielnica Kalisza/ 10.04.1915 roku w rodzinie Ludwika Semperskiego i Józefy z Rupotackich.
Była ich jedynym dzieckiem.  Młodość Marii przypadła na lata wolnej Polski - II Rzeczypospolitej.
Jej rodzice byli restauratorami, w 1934 roku zakupili w Opatówku kamienicę państwa Ordzińskich przy Placu Wolności 10, z zamiarem kontynuowania działalności restauratorskiej.

1934r. - Józefa Szalińska de domo Rupotacka, secundo voto Semperska z córką Marią Wiewiórkowską, późniejszą długoletnią nauczycielką szkoły  i mężem Bolesławem.
     Mama Marii Józefa Szalińska de domo Rupotacka (1890-74) była osobą bardzo energiczną i pracowitą. Dzisiaj powiedzielibyśmy "kobietą biznesu".
Przedwojenne pokolenia nie znały ZUS-u, emerytur ani żadnego innego systemu ubezpieczeń, więc pracowało się bez świąt i wolnych sobót do późnej starości, odkładając grosz do grosza i żyło później z oszczędności lub pozostając na utrzymaniu dzieci.
Józefa po tragicznej śmierci pierwszego męża poślubiła Bolesława Szalińskiego. Zajmowali się prowadzeniem restauracji w Kaliszu na ul.Franciszkańskiej, a później w Opatówku.
Zdjęcie  ukazuje całą rodzinę być może w roku zakupu kamienicy tj. 1934r. - Józefa Szalińska de domo Rupotacka, secundo voto Semperska z córką Marią Wiewiórkowską, późniejszą długoletnią nauczycielką szkoły  i mężem Bolesławem.

      Na zdjęciu poniżej Maria /pierwsza z prawej/ trzyma pod rękę swoją mamę Józefę.
Maria spędziła w Kaliszu młodość, ukończyła Państwowe Gimnazjum im.Anny Jagiellonki. Często wspominała szkołę, koleżanki i psikusy, jakie robiło się nauczycielom. Na kolejnym zdjęciu Maria z koleżankami.


Kalisza. Lata 30-te./zbiory własne.Moja babcia i prababcia
 na zdjęciu z lat trzydziestych.
"Jagiellonki" czyli uczennice Państwowego Gimnazjum im. A.Jagiellonki w Kaliszu. Rok ok 1935/ zbiory własne


  Po odzyskaniu niepodległości przez II Rzeczpospolitą kluczową sprawą było wprowadzenie obowiązku szkolnego na poziomie szkolnictwa podstawowego, powszechnego. Programy nauczania podporządkowano potrzebom odradzającej się Polski naznaczonej długim okresem wynaradawiania przez zaborców. Cechą charakterystyczną II Rzeczpospolitej, było ogromne zróżnicowanie poziomu wykształcenia. Spis powszechny z 1921 roku wykazał, że 33 procent ogółu obywateli polskich było analfabetami.
    Nie zaniedbywano też szkolnictwa średniego, ponieważ uznano, że najważniejszą kwestią jest utworzenie matecznika przyszłej elity intelektualnej kraju. Naukę w szkole średniej podzielono na dwa szczeble programowe: pięcioletni o charakterze przygotowawczym oraz pięcioletni tzw. systematyczny. Pierwszy nazwano gimnazjum niższym, drugi gimnazjum wyższym. Tygodniowy wymiar nauki w szkole średniej wynosił ok.32 godzin. Nauczyciele mieli stosować heurezę.
    Wydatki na oświatę do czasów wielkiego kryzysu ciągle rosły i w 1928 roku wynosiły ponad 15 procent budżetu państwa, co stawiało ją w czołówce krajów europejskich. Kryzys roku 1929 spowodował obniżenie dotacji, co mocno odbiło się na oświacie. 

świadectwo gimnazjum im. Anny Jagiellonki 1935 rok / zbiory własne
    W domowym archiwum zachowało się świadectwo dojrzałości mojej babci i świadczy o zdaniu końcowych egzaminów. Zdanie tzw. dużej matury dawało możliwość pracy w administracji na wyższych szczeblach oraz kontynuowanie nauki w szkołach wyższych.
Funkcjonowały dwa rodzaje szkół: o podstawie matematyczno-przyrodniczej i humanistycznej.Moja babcia ukończyła, jak widać z listy przedmiotów, to o kierunku matematycznym.

    Przedwojenny egzamin maturalnym nie był łatwy, a nauczyciele nie wykazywali zrozumienia dla jakichkolwiek braków wiedzy. Tematy egzaminów były bardzo trudne, a egzamin ustny wymagał żelaznych nerwów, trwał bowiem przeszło godzinę.W spisie lektur szkolnych dawnego gimnazjum znajdowali się tacy twórcy jak: Corneille, Racine, Molier, Goethe. I to w oryginale. Babcia biegle posługiwała się francuskim.Niektórzy uważają, że osoba, która zdała maturę przed '39 rokiem mogła równać się pod względem posiadanej wiedzy z dzisiejszym magistrem.

   Dawna matura zdaniem historyków i pedagogów współczesnych dawała pełną wiedze o świecie i wymagała udowodnienia posiadanych wiadomości nie tylko w 30% zakresie jak to jest dziś.

    Odpowiedzi na pytania maturalne wymagały umiejętności samodzielnego myślenia.
Elitarność przedwojennego egzaminu wynikała też z małej liczby uczniów uczęszczających do szkól. Dynamicznie rozwijały się szkoły żeńskie, dzięki czemu kobiety mogły się kształcić.


www.historiawsepii.blogspot.com
Kalisz, Jagiellonki, 1935r.Absolwentki.
www.historiawsepii.blogspot.com
Kalisz, Jagiellonki, 1935, podpisy na odwrocie zdjęcia, Marianna Semperska

     Posada nauczyciela była ceniona w okresie II Rzeczypospolitej jako dająca stałe zatrudnianie i dochody. Wykwalifikowany nauczyciel gimnazjum otrzymywał pensję w wysokości równej wynagrodzeniu starszego inspektora Policji Państwowej lub pułkownika Wojska Polskiego.
    Studia wyższe babcia kontynuowała już po wojnie, została nauczycielką.


Maria Wiewiórkowska pierwsza z lewej. Lata 1926-34/ zbiory własne


   To pokolenie bardzo brutalnie zostanie potraktowane przez historię. Babcia często wspominała szkołę, koleżanki, wiele z nich nie przeżyło wojny, zwykle przy tym płakała.
Lata 30-te to czas tworzenia systemu szkół, radia, prasy, kultu literatury oraz czerpania pełnymi garściami z życia towarzyskiego. Moja babcia /na zdjęciu po prawej/ została nauczycielką i po wojnie likwidowała analfabetyzm.



LATA DWUDZIESTE, LATA TRZYDZIESTE...


     Zarówno babcia jak i prababcia słynęły z dbałości o strój. Ludzie byli wówczas dość mobilni, rodzina podróżowała, wyjeżdżano do Zakopanego, do Warszawy, do "wód".
   Zdjęcie poniżej ukazuje trendy lat 30-tych, popularne były małe bereciki oraz toczki, które ozdabiano kwiatkami i woalką, najczęściej nosiło się je na bakier. Wielka szkoda, że te zdjęcia są czarno-białe, nie pokazują bowiem kolorów, a w tamtych czasach kobiety nie bały się odważnych barw. Do mody weszły kołnierze zrobione z futra, które noszone były do żakietu, a także eleganckie futrzane peleryny, które zakładano do sukienek. Obowiązkowy dodatek to sztuczne kwiaty, które wpinano do każdego rodzaju stroju. Jak widać dbano o elegancję, o schludny makijaż, fryzurę. O szyk.
       Wśród popularnych stylizacji najmodniejsza była „na chłopczycę”, która odznaczała się krótko ściętymi włosami, maskowaniem biustu oraz opuszczeniem tali sukienki na biodra, aby zlikwidować wcięcie w pasie. Charakterystycznymi dodatkami były małe kapelusze tzw. kaski wzorowane na wojskowych hełmach. Były mocno naciągane na oczy oraz przylegały do głowy.
Najważniejszym elementem zimowego odzienia było ciepłe futro. Moja babcia i prababcia na zdjęciu poniżej.
Kalisz/ Moda lat 30-tych. Babcia i prababcia.


        Czasami mówiła, że człowiek jest za biedny, żeby kupować byle co. Dlatego zawsze kupowała dobre materiały, buty zamawiała u szewca. W tamtych czasach porządne odzienie było czymś w rodzaju lokaty kapitału.
    Wówczas handlem futrami zajmował się ojciec kaliskiego podróżnika Stefana Szolc-Rogozińskiego. Za porządne futro żądał 150 rubli srebrem, tyle zarabiał rocznie nauczyciel.Może babcia tam kupowała futra?
       W latach 30. fasony damskich strojów były bardzo kobiece. Zaczęto podkreślać ramiona, biust, wcięcie w talii. Stąd suknie zyskały dopasowaną górę, pasek w talii i rozkloszowaną spódnicę, sięgającą do połowy łydek. Stroje popołudniowe szyto z kwiecistych, cienkich tkanin, takich jak żorżeta czy jedwab.

WWW.HISTORIAWSEPII.BLOGSPOT.COM
Kalisz, lata 30- te. Uczennice "Jagiellonek". Ulica. Park
    Zdjęcie, które przedstawiam powyżej to bezcenne fotostory z lat trzydziestych z kaliskiej ulicy.
Dużo rzeczy panie robiły własnoręcznie. Babcia umiała robić na szydełku, drutach, maszynie. Wyczarowywała piękne rzeczy.
  

MARIANNA I MARIAN NA ŚLUBNYM KOBIERCU

ZACZĘŁO SIĘ W OPATÓWKU... 

24 kwietnia 1938 Marianna Semperska, córka Ludwika oraz Józefy z Rupotackich roku młoda para staje na ślubnym kobiercu. Panna młoda ma 23 lata, pan młody 28. Marianna była pełną życia optymistką. Z pewnością miała swoje plany i marzenia. A te o przystojnym mężu i szczęśliwej rodzinie właśnie się spełniają:
Post o Józefie Szalińskiej tutaj.

     Wszelkie znaki na niebie i ziemi świadczą o tym, że czeka ich długie i szczęśliwe życie. Dziadek Marian ma stabilną i dobrze płatną państwową posadę, jest naczelnikiem pocztowym w Opatówku.
Dziadek Marian był uczniem Szkoły Handlowej, dzisiejszego liceum im.T.Kościuszki.

    Bracia dziadka i on sam chodzili do dwóch gimnazjów męskich w Kaliszu. Do Gimnazjum Humanistycznego A.Asnyka lub do Państwowego Gimnazjum im. Tadeusza Kościuszki.

   "Asnykowców" tak wspomina pani Marianna Kocembowa: "Wyglądali pięknie w swoich galowych mundurach. Spodnie zdobione na wzór oficerski, z lampasami bordo (szasery), z podwójnymi sprzączkami na które zapinało się gumki opasujące buciki ze złotym sznurkiem i metalowym znaczkiem w kształcie tarczy, na której z kolej znajdowały się trzy duże litery GHA (Gimnazjum Humanistyczne Asnyka)"
Jak dojeżdżali do szkół? wszak nie kursowały wtedy podmiejskie autobusy MZK. 
We wspomnieniach pani Marianny Kocembowej odnalazłam taki fragment :
 "Jeśli zaś chodzi o młodzież, która ukończyła szkołę w Opatówku i pragnęła dalej się kształcić, rodzice w miarę możliwości starali się, aby ich posłać po dalszą wiedzę. W związku z kłopotem z dojazdem, wynajęli wspólnie pana Albina Rogozińskiego, który wozem konnym z umieszczonymi na nim siedzeniami odwoził ich codziennie do kaliskich szkół.
Wiewiórkowscy


   Na ślubnym zdjęciu babcia jest smutna i zamyślona. Zawsze zastanawiało mnie to - dlaczego? To niesłychane, bo na co dzień była energiczną, wesołą, pełną pomysłów i lubiącą się śmiać dziewczyną. Czyżby przypuszczała, co zgotował dla niej los ?
      Po hucznym ślubie i weselu dziadkowie udali się w podróż poślubną. Nie przypuszczali, że to ostatnia wspólna podróż w ich życiu.
Dziadek kochał  życie, wędrówki po górach… zdjęcie zrobione nad Morskiem Okiem w 1938r.
Przez półtora roku wspólnego życia są szczęśliwi jak każda młoda para. Na świat przyszła pierwsza córka.
Babcia wspominała słowa dziadka, które są pięknym wyrazem miłości: "Marysiu, gdybym wiedział, że będzie nam razem tak dobrze, to wcześniej poprosiłbym Cię o rękę". To szczęście trwa tylko 1,5 roku.
W tym czasie modzi posag panny młodej oraz pierwsze oszczędności odłożyli na książeczce oszczędnościowej, którą mam po dziś dzień. O tym tutaj


 

Nie przypuszczali, że to ostatnia wspólna podróż w ich życiu. 


Marian Wiewiórkowski. W Zakopanym.


       W wolnych chwilach na poczcie gościli przyjaciół i bliskie osoby, bywali u nich często księża z położonej naprzeciwko plebanii.Wraz z dziadkiem i Konradem Wuensche umilali sobie czas grając w karty.
1939. Chrzciny córki. Marian i Maria Wiewiórkowscy w środku.
Pierwszy z lewej p. Strycharski, fryzjer.
Drugi od lewej ks.Perczak. Drugi od prawej ks Bekier.
Zdjęcie zrobione na poczcie. 

     Księża zostali przez Niemców wywiezieni do obozu koncentracyjnego w Dachau, a kościół został zamknięty dla Polaków. Ksiądz Edmund Perczak ur.23.X.1909 r. był prefektem w Opatówku w latach 1937-41. Został zamordowany 2.VIII. 1942r. w Dachau. Miał numer obozowy 28109.
Bardzo przyjaźnił się z moim dziadkiem, babcia opowiadała, że wraz z Konradem Wunsche grywali sobie w karty.
Jesienią 1943 Niemcy w budynku plebanii umieścili żandarmerię. W organistówce znajdował się areszt, gdzie przez jakiś czas trzymano mojego dziadka.

MAMA MARII. PRABABCIA JÓZEFA Z RUPOTACKICH ...

       Mama babci Marii, Józefa Rupotacka poślubiła Ludwika Semperskiego. Maria była ich jedyną córką.
Cała rodzina Semperskich na zdjęciu poniżej. Józefa przeżyła dwie wojny, w tym tragiczne w skutkach dla miasta bombardowanie w 1914, podczas którego miasto zostało praktycznie zrównane z ziemią.



Na zdjęciu powyżej babcia Józefa de domo Rupotacka
 z mężem Ludwikiem Semperskim i córką - komunia Marii
   Pytałam babcię Marię, dlaczego ma taką naburmuszoną minę na tym zdjęciu. A to dlatego, że fotograf kazał jej stać a mamie siedzieć. Cóż, dzieci w każdej epoce zawsze miały swoje humorki !
Nie wiem, kiedy urodził się pradziadek Ludwik Semperski, ale datuję rok urodzin na mniej więcej 1890 rok. Nie wiem też, gdzie się urodził.

      W XIX wieku dystyngowani mężczyźni nosili brody lub starannie wypielęgnowane wąsy. Zakłady fryzjerskie przeżywały dobre czasy, oferując nie tylko cięcie ale i fryzowanie zarostu. Na pewno nie jest to wąs ludowy ani kmiecy czy chłopski. To jest wąs zadbany, filuterny.
      Pradziadek jest dla mnie zagadką, próbowałam już coś wstępnie ustalić w archiwum ale nazwisko jest bardzo rzadko spotykane i nie pojawiło się w żadnym rekordzie. Maria wspominała, ze jej ojciec miał włoskie korzenie.
Może nas to dziwić, ale w XIX w i początkach XX ludzie byli bardzo mobilni. Cała moja rodzina wędrowała. Za pracą, zajęciem, pokojem, spokojem.
    Pradziadek Ludwik pięknie się prezentuje na zdjęciu, był bardzo przystojnym mężczyzną, miał też głowę na karku.
    Z dumą nosi zadbane wąsy. Wąsy barwiono, usztywniano, pomadowano specjalną pomadą, a nawet prasowano żelazkiem.

      Państwo młodzi zamieszkali w Kaliszu. W mieście nie dzieje się dobrze, Kalisz jest zniszczony, panuje głód. W 1914 roku Niemcy ustawiają haubicę i bombardują miasto. Z 70 tysięcy mieszkańców zostaje 5 tys.
Po bombardowaniu miasto wygląda tak:

za "Kalisz w internecie"
Wydarzenia te opisała M. Dąbrowska w powieści Noce i Dnie.
W 1919 zamieszkują w nowo powstałej kamienicy przy ulicy Dworcowej w Kaliszu.
Ta kamienica jest właśnie na sprzedaż, wystawiono ją za 750 tys.

Kamienica przy Dworcowej

      Prababcia Józefa mieszkała z nami. Dom był wielopokoleniowy. Ludzie "przedwojenni" nie mieli emerytur ani żadnych świadczeń, w tamtych czasach nie było systemu ubezpieczeń społecznych i ludzie starsi musieli sami zabezpieczyć sobie byt na starość lub po prostu mieszkali ze swoimi dziećmi.
    Po śmierci pierwszego męża Ludwika Semperskiego prababcia ponownie wyszła za mąż za Bolesława Szalińskiego. Wspólnie z mężem prowadziła restauracje. 
Niedawno w książce Kazimierza Rogackiego "Tak było 1929-2013" znalazłam wspomnienie o mojej prababci jako właścicielce kaliskiej restauracji przy ulicy Franciszkańskiej.
W okresie międzywojennym, który stanowi obszar mojego szczególnego zainteresowania, była kobietą w sile wieku, mająca mniej więcej 40 lat.


Kazimierz Rogacki :Tak było 1929-2013

Pan Kazimierz Rogacki opisuje Kalisz z okresu międzywojennego, wspominając i opisując ulice, którymi maszerował jak młody chłopak. I pisze tak, cytuję fragment: "Skręcając w ulicę Franciszkańską widać było podświetloną reklamę restauracji pani Szalińskiej. Wchodziło się do niej po kilku schodkach. Miała ona dość duże wzięcie. Pamiętam, że byłem tam z bratem i tatą na flakach z pulpetami"


Dzisiejsza Franciszkańska

 

PRZED WYBUCHEM WOJNY...  


    Cała rodzina Wiewiórkowskich aktywnie działała w organizacjach społecznych i kulturalnych, organizowała akcje na rzecz wzmocnienia obronności kraju. Dlatego padła ofiarą pierwszej fali niemieckiej inwazji.
   W Opatówku osadnictwo niemieckie było bardzo nasilone, szczególnie od czasów generała wojen napoleońskich Józefa Zajączka, który zabiegał o to, by do Opatówka ściągnąć kapitał i dać impuls do rozwoju gospodarczego. Już od czasów Królestwa Polskiego polityka rządu sprzyjała takim działaniom, poprzez politykę protekcyjną wobec przemysłu, zapewnianie wielu udogodnień i ulg w postaci nadań parcel, udzielania kredytów, zwalniania od ceł oraz szereg innych. Dzięki inicjatywie generała powstałą tu wielka fabryka sukna Adolfa Gottlieba Fiedlera. Na podstawie kontraktu zawartego w 1826r. Fiedler zbudował 3 budynki: farbiarnię, folusz i tkalnię z sortownią i suszarnią suknia. Sprowadził 500 niemieckich tkaczy.

     Praktycznie w każdej wielkopolskiej miejscowości zamieszkiwali Niemcy, przez co Selbstschutz (organizacja nazwana "piątą kolumną", założona 26 września 1939 roku na rozkaz Himmlera, zrzeszająca bojówki paramilitarne) posiadał dokładne rozpoznanie w stosunkach lokalnych. Wiedziano dokładnie, którzy Polacy byli członkami patriotycznych organizacji polskich i jaki mieli stosunek do Niemców.
      Było to bardzo niebezpieczne i już jesienią 1939 roku przyniosło negatywne rezultaty w postaci wielu mordów w Polsce, których de facto dokonywali na sobie przedwojenni sąsiedzi. Doprowadzało to również wielokrotnie do nadużyć w tym względzie, bo członkowie Selbstschutzu, chcąc zagarnąć mienie Polaków bądź załatwić stare sąsiedzkie porachunki, mścili się na dawnych sąsiadach.
    Niektórzy mieszkańcy Opatówka narodowości niemieckiej wyjeżdżali, miedzy innymi do Łodzi, na szkolenia organizacji antypolskich i we wrześniu 1939 r. byli przygotowani do organizowania administracji niemieckiej na okupowanych terenach. Sporządzano listy Polaków "szczególnie niebezpiecznych" dla III Rzeszy. Znaleźli się na nich głównie działacze społeczni i kulturalni oraz uczniowie gimnazjów i studenci, określani często jako "fanatyczni Polacy".
    W czasie wojny wielu Niemców pisanie donosów uważało za obowiązek wobec ojczyzny, bez zważania na zażyłości lokalne czy więzy rodzinne. Tak też było w Opatówku. Listy proskrypcyjne tworzyli miejscowi, pisząc donosy do władz niemieckich. Dzięki gorliwości konfidentów powstawały lokalne listy w całej Polsce, czego wynikiem była ostatecznie publikacja 61 tysięcy nazwisk w "Specjalnej księdze Polaków ściganych listem gończym" po niem. Sonderfahndungbuch Polen. 

   Do podstawowych kryteriów stosowanych przy wyborze Polaków przeznaczonych do eksterminacji należały: przedwojenna aktywność polityczna, zdolność do pełnienia roli przywódców lub członków konspiracji niepodległościowej, przynależność do inteligencji, posiadany majątek, miejsce zamieszkania, opinia miejscowych Niemców.
    Marian Wiewiórkowski wraz ze swoim szwagrem Zygmuntem Gadzinowskim, mężem Helenki, znalazł się na liście osób przeznaczonych do aresztowania. 

ZYGMUNT GADZINOWSKI  (17.02.1909-26.10.1941)

 

Był mężem Heleny, najstarszej z córek Leokadii i Stanisława Wiewiórkowskich.
Helena w dniu wybuchu wojny była młodą mężatką. Na świecie było już dwoje dzieci: Tereska i Leszek. Zygmunt Gadzinowski był sekretarzem gminy Lisków.

Ukończył Studium Administracji Komunalnej przy Wolnej Wszechnicy Polskiej w Warszawie w 1931 r.

Z.Gadzinowski stoi pierwszy od prawej z absolwentami Studium Administracji Komunalnej przy Wolnej Wszechnicy Poslkiej w Warszawie



   Założycielem Studium. Administracji Komunalnej przy Wydziale Prawa i Nauk Ekonom.Społ. Wolnej Wszechnicy Polskiej w Warszawie był prof. Tadeusz Hilarowicz, dziekan wydziału Nauk Politycznych i Społecznych w Warszawie. Na owe czasy była to najlepsza uczelnia w Polce kształcąca pracowników administracji. Została utworzona w 1918 roku w Warszawie.

   Placówka powstała z działającego w 1916 w czasie I wojny światowej na terytorium Królestwa Polskiego Towarzystwa Kursów Naukowych. Szkoła formalnie prowadziła działalność naukowo-dydaktyczną w latach 1918–1952.

  Od 1928 roku uczelnia posiadała oddział zamiejscowy w Łodzi, z którego po II wojnie światowej powstał Uniwersytet Łódzki. Od 1929 roku została ustawą sejmową zaliczona do uczelni wyższych. Nadawane przez Wolną Wszechnicę Polską dyplomy ukończenia studiów i tytuły naukowe były równoważne z uniwersyteckimi.
   Posiadam książkę wydaną z okazji dziesięciolecia jej istnienia, która zwiera program studiów. Daje to interesujący wgląd w poziom studiów a jednocześnie pracowników zatrudnionych na terenie Gminy Lisków. Zawiera tez informację, że przez okres 10 lat działalności wykształcono ponad 1000 pracowników administracji w Polsce. Podkreśla zasługi uczelni w "przysposabianiu gminom organu administracyjnego oraz zastępu zdolnych do wytwarzania czyny zbiorowego". Wskazuje korzyści, jakie z wysokiej wiedzy profesorów czerpią studiujący, stosując ją później na terenie gminy"
  Lisków stał się wsią wzorcową.
Z zacofanej wsi stal się wyjątkową wsią w Polsce międzywojennej za sprawą ksiądza Blizińskiego, który doszedł do wysokich stanowisk państwowych. Jako poseł (1919–1922) i senator (1938–1939) mógł jeszcze więcej dokonać dla swoich parafian. Był osobą bardzo wpływowa. Był w Prezydium Organizacji Wiejskiej Obozu Zjednoczenia Narodowego, a potem w Radzie Głównej OZON-u.
Jedno w wydań Kuriera Warszawskiego dokumentuje wystawę "Praca i kultura wsi" w 1937 roku zorganizowaną przez księdza Blizińskiego pod protektoratem premiera RP generała Felicjana Sławoj-Składkowskiego. Poniżej prezentuję scan z gazety Kurjer Warszawski. Tydzień w ilustracjach z 1937 roku.



     Dzięki księdzu Blizińskiemu liskowianie obcowali z "wielką polityką" na co dzień i gościli prezydenta Mościckiego oraz marszałka Rydza-Śmigłego podczas zorganizowanej tu przez księdza wystawy: „Wieś Polska Lisków” (1925 r.) i „Kultura i praca wsi w Liskowie” 1937 r..
Ks.Bliziński jako poseł brał aktywny udział w pracach pięciu Komisji: Ochrony Pracy, Opieki Społecznej (przewodniczący), Skarbowo-Budżetowej, Spółdzielczej i Zdrowia Publicznego. Był przedstawicielem Sejmu w Obywatelskim Komitecie Wykonawczym Obrony Państwa.
   W  Liskowie bywali tez hierarchowie kościelni. Ks. Prymas Kardynał  August Hlond powiedział w 1935 roku o księdzu "cechą dobrego wodza jest umiejętność dobrania ludzi."

    Jednym z tych ludzi był Zygmunt oraz cała rodzina Wiewiórkowskich na czele z ojcem rodu Stanisławem. Zygmunt uczestniczył w realizacji pomysłów i prac ks. Blizińskiego. Pracownikiem gminy w latach 1935-37 był także Jan Wiewiórkowski.

Lisków, krótko przed wybuchem II wojny. Stanisław Wiewiórkowski, po jego lewej syn Jan, syn Zygmunt w ostatnim rzędzie pierwszy z lewej. Zygmunt Gadzinowski był sekretarzem gminy Lisków, uczestniczył w realizacji pomysłów i prac ks. Blizińskiego. Pracownikiem gminy w latach 1935-37 był także Jan Wiewiórkowski.

"Oprócz codziennej pracy angażował się do pracy społecznej. Z racji pełnionej funkcji brał czynny udział w przygotowaniach do wystawy Praca i Kultura Wsi /08.06-04.07.1937/, za co został odznaczony. Zabezpieczał logistycznie Kongres Eucharystyczny, który odbył się w Liskowie w dniach 6-8.06.1938r. Jego małżonka Helena prowadziła tematyczne wykłady na Uniwersytecie Ludowym, była także skarbnikiem w Katolickim Stowarzyszeniu Kobiet"- za S.Ferenc oprac. na postawie "Liskowianin" nr.1/1939, str.7

Zygmunt Gadzinowski był wybitnym patriotą, niestety zapłacili za to zbyt wysoka cenę. Działania księdza i otaczających go współpracowników, rozmach, wizyty prezydenta, zbiórka na obronność kraju, zwróciły uwagę lokalnych folksdojczów.

Zygmunt został uznany za niebezpiecznego dla Rzeszy. Przygotowano listy proskrypcyjne. O Zygmuncie napisano:


Fragment listy proskrypcyjnej z nazwiskiem Zygmunt Gadzinowskiego
" Był wiodącą postacią w Opatówku. Jego nienawistne, podjudzające wystąpienia przeciw niemieckiej państwowości są tu w pamięci wszystkich. Jego zachowanie nie daje powodów do przypuszczeń, że się zmieni. Ma wielkie wpływy pomiędzy tutejszymi Polakami i nie będzie ich używał na korzyść niemieckich władz".
Na tej podstawie mąż Heleny Zygmunt Gadzinowski wraz ze swoim szwagrem /moim dziadkiem/ został aresztowany przez gestapo.
28 lipca 1941 Zygmunt Gadzinowskim tak pisał z obozu w dalekich zimnych Alpach do swojej żony:

" Kochana Heleno i dzieci! Twój ostatni list i pieniądze w wysokości 30 marek otrzymałem, za co serdecznie dziękuję. Jak idzie sklep i i jak uczą się dzieci? Powodzi mi się dobrze, jestem zdrowy, czego i od Was oczekuję. Pozdrawiam i całuję was wszystkich Zygmunt"


Inteligencja Liskowa wraz z księdzem Blizińskim znalazła się na liście Polaków przeznaczonych do eksterminacji.
Zygmunt Gadzinowski został aresztowany 15.04.1940 roku przez gestapo i osadzony w Mauthausen-Gusen. Zamordowany 29.10.20141 w wieku 32 lat. Krótko potem zmarła Helena. Serce nie wytrzymało. Jej dzieci Teresa i Leszek zostali sierotami.
Na tej samej liście proskrypcyjnej znalazł się mój dziadek Marian Wiewiórkowski, mój pradziadek Bolesław Szaliński oraz stryjeczny brat dziadka Aleksander Wiewiórkowski.
   Przed wojną Zygmunt Gadzinowski z rodziną zajmował 3 pokoje w budynku gminy. Mieszkanie było wygodne, przestronne, starannie wyposażone. Po wojnie do mieszkania tego pojechała najmłodsza siostra Heleny, Zosia w poszukiwaniu pozostawionych przez nich rzeczy dla osieroconych dzieci. Odzyskała meble, które "znalazły się" u sąsiadów.

 

BOLESŁAW SZALIŃSKI ...

Na tej samej liście znalazł się też jego teść Bolesław Szaliński, ojczym babci Marii, właściciel restauracji w centrum Opatówka.
   Ludzie ciężko pracowali, ale naturalnie po pracy szukali rozrywki. W miasteczku było kilka szynków i knajp. Restaurację Szalińskiego tak wspominali mieszkańcy Opatówka:
...W restauracji Ordzińskiego (później Szalińskiego) w Rynku (róg Łódzkiej) umilała gościom czas grająca szafa. Naturalnie po wrzuceniu pięciu kopiejek do wnętrza. Była to jedyna szafa grająca w Opatówku...   "Opatowianin" 7-8/23-24 Lipiec-Sierpień 1992

Historię kamienicy i restauracji opisałam tutaj.
Sam Bolesław Szaliński  był człowiekiem ofiarnym i nastawionym propaństwowo.


Opatówek. Hermann Feicht, volksdeutsch, Konrad Wünsche, gmina, historia
Bolesław Szaliński z żoną, moją prababcią Józefą
domo Rupotacką i córką Marią
"Wiadomości Gminne" Nr 5 (575) / 2009 cytują wspomnienia mieszkańców Opatówka. Fragment dotyczący Bolesława Szalińskiego:
(...) "30 marca 1939 r. odbyło się zebranie wszystkich organizacji i mieszkańców Opatówka w celu omówienia pożyczki na dozbrojenie polskiej armii. Tego dnia pierwsze ofiary pieniężne złożyła Akcja Katolicka Kobiet, drużyna harcerek pozaszkolnych i Ognisko Kolejowego Przysposobienia Wojskowego. 13 kwietnia powstał Komitet Pożyczki Przeciwlotniczej, którego przewodniczącym zostali ks. Piotr Kotarski - proboszcz parafii Opatówek, sekretarzem Kazimierz Sieradzan i skarbnikiem wójt gminy Józef Raszewski. Komitet przyjął normy pożyczki dla wszystkich warstw społecznych w gminie Opatówek: dla rolnictwa, przemysłu, nieruchomo ci, handlu i pracowników umysłowych. Od tej pory notowane były wpłaty na Pożyczki Lotnicze i Fundusz Obrony Narodowej (F.O.N.) oraz dobrowolne ofiary na dozbrojenie polskiej armii. Wpłaty pochodziły od organizacji i od indywidualnych osób, także Żydów mieszkających w Opatówku. Nauczyciele z gminy Opatówek wpłacili 1260 zł, pracownicy PKP - 800 zł, pracownicy poczty - 340 zł, właściciel majątku w Opatówku Konrad Wünsche - 5000 zł, Zofia Chrystowska ( żona przedwojennego właściciela pałacu w Tłokini Kościelnej)- 2000 zł, Bolesław Szaliński zadeklarował cały swój majątek wartości 15000 zł na rzecz Armii Polskiej, gdyby zaszła taka potrzeba".
Niestety nie zdążył. Został wysiedlony, ukrył się w Koluszkach, a w jego restauracji utworzono niemiecki zajazd Gasthaus Riga, który prowadziła jakaś Łotyszka niemieckiego pochodzenia.

Szalińskiego wysiedlono, a jego restaurację przejęła jakaś Łotyszka niemieckiego
 pochodzenia -
Gasthaus Riga. Rysunek autorstwa A.Korzeniewskiej
Kamienica przy Placu Wolności 10 z pozostawała ok. 50 lat w rękach mojej rodziny

Szaliński był kolejnym mężczyzną z rodziny (w sumie czterech), który znalazł się na listach proskrypcyjnych sporządzonych przez Niemców.
Poniżej fragment listy proskrypcyjnej dla Kalisza i okolic z nazwiskiem mojego pradziadka Bolesława Szalińskiego oraz kuzyna mojego dziadka - Aleksandra Wiewiórkowskiego.
Na liście proskrypcyjnej tak opisano Szalińskiego:"członek ówczesnej partii rządowej znany całej okolicy  jak fanatyczny Polak, nienawidzący Niemców. Z racji swojego zatrudnienia jako restaurator obcuje codziennie z dużym kręgiem ludności. Istnieje możliwość, ze udziela się w sposób wrogi dla państwa niemieckiego".
1939 rok to dla Polski tragedia niewyobrażalna. Niemcy wyaresztowywali elity centralne i elity lokalne, kadrę uniwersytecką, ziemian, księży, weteranów powstań, ale też miejscowych sołtysów we wsi, ludzi, którzy służyli gdzieś w wojsku, poznali obce kraje, coś widzieli i byli dla miejscowych autorytetem. 
Siadano, tak jak w restauracji Szalińskiego, w długie jesienne lub zimowe wieczory, zbierało się towarzystwo, sąsiedzi, i on tłumaczył: są takie orientacje, takie partie, to będzie dla nas dobre. To dla nas będzie niedobre. Temu człowiekowi ufano, to on był autorytetem.

www.historiawsepii.blogspot.com
Lista proskrypcyjna, Szaliński Bolesław, Wiewiórkowski Aleksander, lista do wyaresztowania

   Na pewno źle przysłużyło się mojej rodzinie i innym aresztowanym Polakom z Opatówka sąsiedztwo niemieckiej rodziny Feichtów.
   Między kamienica i restauracją Szalińskiego a domem kuzyna mojego dziadka - Aleksandra Wiewórkowskiego mieszkał Niemiec Herman Feicht (ur. 09.03.1895), rzeźnik.
Musiało mu się dobrze wieść, gdyż w 1929 roku odkupił od Ordzińskiej kawałek sąsiedniej kamienicy. (Zdjęcie 1, 2) zyskując przez to doskonały punkt obserwacyjny na to, co dzieje się w restauracji mojego pradziadka oraz wgląd w nastroje mieszkańców Opatówka.
   Herman Feicht był prezesem Związku Strzeleckiego i jednym z inicjatorów budowy Pomnika Wolności na rynku. Dziwne to bardzo, zaważywszy na fakt, że większość aresztowanych z list proskrypcyjnych w 1940 znalazła się na nich właśnie z powodu chociażby działalności w Sokole lub Związku Strzeleckim. A tu Niemiec był prezesem Związku Strzeleckiego. Może chciał uchodzić za dobrego Polaka, może kogoś ważnego, istotnego dla miejscowej społeczności. A może wtedy w sercu czuł się Polakiem, dopóki nie przyszli Niemcy i musiał założyć mundur.

W rynku działała jeszcze piekarnia Niemca Dreschera, którego wspominano bardzo źle-jako fanatycznego nazistę.  Wspomina E.Kor-Walczak:
Po bokach rynku prawie naprzeciwko siebie mieściły się sklepy - spożywczy pod niemieckim zarządem powierniczym, piekarnia Dreszera, dawnego członka "Strzelca", a teraz SA-mana i lokal fryzjerski w lecie stale otwarty na oścież. O porannej porze rynek był prawie pusty. Od czasu do czasu w jedną lub w drugą stronę traktu przecinającego miasteczko przejechało jakieś auto, ktoś przeszedł spiesznym krokiem, przebiegło jakieś dziecko i tak powoli, niepewnie wracało tu ponownie zastrachane życie. Okupant stworzył ten strach i gradację społeczną, na której czele stali Niemcy, potem Polacy, a na koniec Żydzi. Dwie ostatnie grupy w odwrotnej kolejności miały być też wyniszczone aż do całkowitej zagłady.  
II wojna, Niemcy, Opatówek, www.historiawsepii.blogspot.com, U rzeźnika  Feichta przy rynku, Edward Feicht, Stefan Melka (terminował u Feichta), Jerzy Feicht, Herman Feicht, Bronisław Andrzejewski, Edward Pasałek/z zasobów biblioteki w Opatówku/
U rzeźnika  Feichta przy rynku, Edward Feicht, Stefan Melka (terminował u Feichta),
 Jerzy Feicht, Herman Feicht, Bronisław Andrzejewski,
 Edward Pasałek/z zasobów biblioteki w Opatówku/
   Przez zakup części kamienicy w 1929 roku Feicht miał doskonały wgląd w to, kto przychodzi do restauracji Szalińskiego i co się w niej dzieje.
Feicht miał żonę Martę i synów - Jerzego i i Edwarda.
   Jerzy bardzo przyjaźnił się z polskimi rówieśnikami. Uprosił ojca, aby zatrudnił najmłodszą siostrę mojego dziadka - Zosię. W przeciwnym razie Zosia musiałaby wyjechać do Niemiec na roboty przymusowe.
   Edward miał opinię człowieka, który szybko dał się uwieść idei narodowego socjalizmu.
Na podstawie wykazu byłych volksdeutschów z listy Starostwa Powiatowego w Kaliszu z lat 1945-46  ustaliłam, ze rodzina Feichtów była dość liczna. Liczyła 11 osób. Wszyscy mieli przyznana grupę B. Byli to: Feicht Hermann, Martha x 2, Georg, Karoline, Eduard x 2, Alfred, Emil, Nathalie Wanda/Marie. 14 maja 1945 roku  jest już tylko Feicht Emilie (ur. 1867) i Feicht Marie ( ur.1897).

   Przed 1 września uaktywniły się  bojówki Selbstschutzu, rekrutujące się z członków nazistowskich organizacji mniejszości niemieckiej, prowadzące akcje sabotażowe na ziemiach polskich.W ten sposób mniejszość niemiecka chciała wspomóc działania armii.
Po 1 września polska policja oraz rezerwa próbowała aresztować lub internować podejrzanych o szpiegostwo Niemców. Aresztowano Feichtów- ojca i syna.
   Natrafiłam na taką informację: Namentliche Liste der Volksdeutschen des Kreises Kalisch, die im Jahre 1939, insbesondere Krieges als Zivilpersonen verhaftet interniert oder verschleppt worden sind./Lista folksdojczów z okręgu kaliskiego, którzy w 1939 zostali aresztowani lub internowani jako cywile. Feicht Eduard, Flesicherlehrling /terminujący u rzeźnika/,23.03.1923, Spatenfelde, aresztowany 02.09.1939, Bahnhof Spatenfelde; 02.09.Feicht Hermann, Fleischerei /rzeźnictwo/, 09.03.1895, Spatenfelde, aresztowany 05.09.1939.

   Jednak wstawił się za nimi mieszkaniec Opatówka Kazimierz Leśniewicz i Feichtów wypuszczono. Kazimierz Leśniewicz został zamordowany w obozie koncentracyjnym.
Jerzyk Feicht dawał znaki życia ze wschodu.

To, że restauracja była miejscem zaufanym, a sam Szaliński takimże człowiekiem dla Opatowian, potwierdza kolejne wspomnienie opisujące historię ukrycia tu przed Niemcami sztandaru miejscowej szkoły wyhaftowanego przez p.Antoninę Maciołkównę: Po wysiedleniu rodziców do budynku obecnej remizy strażackiej sztandar był schowany w grającej szafie z gospody p. Szalińskiego. "Opatowianin", maj 1992
Sam Bolesław Szaliński  był człowiekiem ofiarnym i nastawionym propaństwowo. Post o Szalińskim tutaj:Kamienica Szalińskiego oraz tutaj-Gdy Opatówek został "Spatenfelde"
Posiadam fragment takiej listy z nazwiskiem mojego dziadka Mariana Wiewiórkowskiego i jego szwagra oraz nazwiskami innych mieszkańców Opatówka, zwanego w czasie wojny Spatenfelde.  

fragment listy z nazwiskiem mojego dziadka Mariana Wiewiórkowskiego i jego szwagra oraz nazwiskami innych mieszkańców Opatówka, zwanego w czasie wojny Spatenfelde.  


WOJENNE LOSY MARII I MARIANA WIEWIÓRKOWSKICH ...




We wrześniu 1939 r. Marian podobnie jak inni mieszkańcy Opatówka, ciężarną żonę z malutkim dzieckiem zapakował na wóz i wyruszył w drogę na wschód do Warszawy.

Niekończące się kolumny uciekinierów z Kalisza i całej Wielkopolski utrudniały ruchy polskiego wojska i były łatwym celem dla niemieckich bomb i strzelców pokładowych niemieckich samolotów. Największe masakry uciekinierów miały miejsce w okolicach Uniejowa i Łęczycy(..) Za: Wrzesień 1939 r. w Opatówku, Jadwiga Miluśka-Stasiak.

Babcia też wspominała bombardowanie w drodze, ostrzał z myśliwców, skok do rzeki, który uratował jej życie.  Zapamiętałam jeszcze, że dziecku dawała do ssania kostkę cukru przez płótno, żeby na dłużej starczyło i żeby nie płakało.
Po pewnym czasie okazało się, że ten eksodus nie ma sensu, nastąpił powrót do Opatówka. Nie było dokąd, ponieważ z poczty dziadkowie zostali wysiedleni i tam rezydowali już Niemcy.


O aresztowaniu Mariana w kwietniu 1940 r.zdecydowało kilka czynników. 
Należał do Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół", polskiej organizacji łączącej cele niepodległościowe z działalnością sportową i wychowawczą. Z relacji ustnych mieszkańców Opatówka wiemy, że uczestniczył w konspiracyjnych spotkaniach odbywających się do momentu, gdy ktoś ich zadenuncjował; był naczelnikiem poczty, a poczta w czasie wojny jest istotnym ogniwem militarnym. Podobnie jak wielu opatowian i wielu mieszkańców Wielkopolski zbierał na Fundusz Obrony Narodowej. Bolesław Szaliński, mój pradziadek od strony mamy, zadeklarował cały swój majątek wartości 15000 zł na rzecz Armii Polskiej, gdyby zaszła taka potrzeba. 

Chciano wyeliminować działalność podziemia na okupowanym terenie, liderów ruchu oporu.
Kto był mordowany? elity centralne i elity lokalne, czyli kadra uniwersytecka, ziemianie, księża, weterani powstań, ale też miejscowy sołtys we wsi, człowiek, którzy służył gdzieś w wojsku, poznał obce kraje, gdzieś był , coś widział i był dla miejscowych autorytetem. Siadano,( tak jak w restauracji mojego pradziadka Szalińskiego-dopisek autorki), w długie jesienne lub zimowe wieczory, zbierało się towarzystwo, sąsiedzi, i on tłumaczył: są takie orientacje, takie partie, to będzie dla nas dobre. To dla nas będzie niedobre. Temu człowiekowi ufano, to on był autorytetem
" Cytat pochodzi z wykładu L.Żebrowskiego, do odsłuchania tutaj; Ciekawy wykład p.L.Żebrowskiego na temat mordu na polskich elitach, kto do tych elit był zaliczany i jak starannie wyselekcjonowano 80 tys. Polaków na tę listę i kto po wojnie stanowił "elitę":  https://www.youtube.com/watch?v=e4qYKfk1BUM

Historia niemiłosiernie wkroczyła do ich domu, do Wielkopolski. Hitler tłumaczył Niemcom "że tylko naród, którego warstwy kierownicze zostaną zniszczone, da się zepchnąć do roli niewolników" i wskazał na konieczność masowego wyniszczenia polskiej inteligencji. Pytałam babcię, czy myśleli o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Ale im się to nie mieściło w głowie, brakowało im wyobraźni na to, co za rok stanie się faktem. Dziadek uspokajał babcię, twierdząc, w myśl ówczesnej propagandy, że "Jak przyjdą Niemcy, damy im łupnia". 

    Babcia też wspominała bombardowanie w drodze, ostrzał z myśliwców, skok do rzeki, który uratował jej życie.  Zapamiętałam jeszcze, że dziecku dawała do ssania kostkę cukru przez płótno, żeby na dłużej starczyło i żeby nie płakało.
Właściciel Opatówka Konrad Wünsche, przyjaciel dziadka (ur. 1906.05.30) udzielił im schronienia w swoim majątku pod Opatówkiem, w Józefowie.
Wünsche  po ślubie z córką właściciela Zofią z domu Schlösser odziedziczył cały majątek, w tym Opatówek. Była to rodzina przemysłowców, włókienników, od 1821 roku osiadła w Ozorkowie pod Łodzią.
    Jego teść Karol Ernest Schlösser oprócz Opatówka posiadał folwarki w Brzezinach, Józefowie, Rożennie, Winiarach i Zajączkach. W Opatówku prowadził gospodarstwo gospodarstwo rolnicze i hodowlane. Miał własną stadninę koni.
We wsi Winiary założył browar w 1877 r. Zamieszkał w dawnym pałacu gen. Józefa Zajączka. Służył w Wojsku Polskim, był oficerem 7 pułku Strzelców Konnych Wielkopolskich. Podczas kampanii wrześniowej w 1939 r. uczestniczył w walkach nad Bzurą i obrony Warszawy.

   W majątku należącym do Wünschego bywał por. Marian Kwiatkowski, pseud. "Konrad", "Jaxa", który był odpowiedzialny za zorganizowanie struktur wojskowych Stronnictwa Narodowego. W Kaliszu przeważała OJN, w Poznaniu NOB. Jaxa cudem unikał aresztowania, m.in. 4.IV.1943 w Kaliszu - zbiegł z lokalu konspiracyjnego Tucholskiej.
Kwiatkowski miał za zadanie zjednoczyć organizacje narodowe. Był on zwolennikiem scalenia z AK.
W 1940 zwerbował Wünschego do Organizacji Jedności Narodowej, podobnie jak Fuldego, Dreschera i E.Fibiger. Po częściowym scaleniu działali oni w obu organizacjach OJN i ZWZ.
W majątku w Brzezinach gromadzono broń. Zofia Wünsche była łączniczką z Warszawą i Łodzią. Grupa zajmowała się wywiadem i była odpowiedzialna za akcję N.

Z Konradem Wünsche zaprzyjaźniony był nie tylko mój dziadek, ale i jego bracia.

   W swoim majątku Konrad Wünsche prowadził potajemnie szkolenie wojskowe młodych robotników. Wizja narodowego socjalizmu Hitlera go nie porwała. Był zżyty z tutejszymi mieszkańcami.
Być może wtedy w strukturę organizacji podziemnej został wciągnięty młodszy brat dziadka Zygmunt.
Podobno Konrad Wünsche w czasie wojny dawał schronienie ok. 100 osobom. Ukrywała się u niego między innymi córka Mieczysława Krauckiego (1891–1935), właściciela księgarni w Kaliszu, dziennikarza, wydawcy. Młodym ludziom groziło wywiezienie na roboty do Niemiec.
Wybrałam się  z aparatem, aby zobaczyć miejsce, gdzie w Józefowie pod Kaliszem Wünsche udzielił schronienia moim dziadkom wysiedlonym z poczty. Część zabudowań jeszcze stoi. To tu gestapo aresztowało mojego dziadka. Do tego terenu nie ma dostępu, domek stoi obecnie na prywatnej posesji. Po wojnie nastąpiła parcelacja gruntów i podział ziemi po dawnych właścicielach.
Domek był częścią zabudowań folwarcznych, otaczały go stodoły w których hodowano krowy.
W innej części budynku, która dziś nie istnieje, mieszkali pracownicy folwarku Wünschego.
Te dwa pokoiki Wünsche udostępnił moim dziadkom. Były to trudne warunki, ale dziadkowie byli wdzięczni za pomoc. Dotychczasowe życie odeszło i miało już nigdy nie powrócić. Tak wspaniale zapowiadająca się przyszłość młodego małżeństwa legła w gruzach.

   Wünschego babcia często wspominała, mówiła, że dzięki niemu przeżyła wojnę. To tutaj gestapo przyszło po dziadka, który pożegnał ciężarna żonę i poszedł ze słowami "Marysiu, niedługo wrócę. Damy Niemcom łupnia". Dziadek nie wiedział, ze jego aresztowanie to starannie zaplanowana akcja "Intelligenzaktion", plan zniszczenia i eksterminacji polskiej warstwy przywódczej, będący częścią częścią wielkiego planu germanizacyjnego przygotowanego m.in. dla terenów okupowanej Polski zwanego przez Niemców Generalplan Ost („Generalny Plan Wschodni”).
Pożegnał się z roczną córeczką. Żandarmi załadowali go do pociągi, z którego mógł uciec, ponieważ jak wspominają mieszkańcy nie był przez nikogo pilnowany. Po krótkim uwięzieniu w Kaliszu został wraz z innymi mężczyznami ze swojej rodziny przewieziony do Dachau a następnie go Gusen.
Druga córka, moja mama Aleksandra, urodziła się, gdy dziadek był w niewoli.  Nigdy jej nie zobaczył.

  
pozostałości zabudowań folwarku Wünschego na terenie Józefowa,
 tutaj gestapo aresztowało dziadka
Konrad Wünsche został oskarżony o współpracę z polskim ruchem, zdradę narodu niemieckiego i szpiegostwo.  Niemcy postanowili go osądzić i skazać w pokazowym procesie. Prócz Wünschego oskarżonymi byli: Bruno Lompa, Emil Fulde, syn właściciela majątku Henryk Fulde, Irena Stark, architekt Jerzy Drescher, kupiec Alfred Fiebiger,  Elwira Fiebiger, fabrykant Alfred Nowacki i  Bożena Deutschmann.

Po przeprowadzonej rozprawie zostali skazani przez Sąd Doraźny na karę śmierci: Henryk Fulde, Konrad Wünsche, Bruno Lompa, Jerzy Drescher, Alfred i Elwira Fiebiger, jak i Alfred Nowacki. Emil Fulde został skazany na 5 lat więzienia, Irena Stark na 10 lat więzienia, Bożena Deutschmann z powodu braku dowodów winy została uwolniona. Poza tym sąd orzekł w stosunku do części oskarżonych i skazanych na śmierć przepadek mienia.
Proces odbył się w Kaliszu w dniach 6-9 grudnia 1944 roku. Obserwował go sam gauleiter Greiser. Niemcy byli zaskoczeni, że  zaistniał przypadek uczestnictwa Niemców lub - jak kto woli - obywateli polskich pochodzenia niemieckiego w polskim ruchu oporu. Z punktu widzenia interesów III Rzeszy była to wielka zdrada. Konrad Wünsche został rozstrzelany w grupie 56 innych członków antyhitlerowskiego podziemia w lasach koło Skarszewa. Po ekshumacji został pochowany w rodzinnym grobowcu na cmentarzu ewangelicko-augsburskim w Kaliszu.

Pisząc tego posta sięgnęłam po książkę Janusza Teodora Dybowskiego Saga grodu nad Prosną, stanowiącą źródło wiedzy na temat działalności podziemia zbrojnego w Kaliszu i okolicach w czasie okupacji. Co prawda autorowi zarzuca się błędy historyczne, jednak niewątpliwie stanowi interesujące świadectwo tamtych czasów.

Janusz Teodor Dybowski wydając Sagę grodu nad Prosną w 1975 roku, wykazał się dużą odwagą. Pisać w czasach PRL-u wartościująco o Niemcach to trudna i ryzykowna sprawa jak pisze autor eseju o tej powieści „Saga grodu nad Prosną” jako powieść kontrowersyjna Przemysław Mańka. aga grodu nad Prosną ukazała się w 1975 roku wywołując sensację i oburzenie wśród mieszkańców Kalisza. Cała ta nagonka skończyła się dla Dybowskiego źle, wytaczano mu procesy, oskarżano, zaszczuwano. Książkę wycofano z księgarń, a jej autor zmarł dwa lata później. Nikt nie chciał słuchać o "dobrych Niemcach". Nazwiska bohaterów powieści, mimo, że zmienione nie były trudne do odgadnięcia.Książkowi państwo Frude to Fuldowie, Fedeger – Fibigerowie a Nawroccy byli Nowackimi.
Mój pradziadek Stanisław Wiewiórkowski na pamiątkowym zdjęciu z właścicielami Opatówka Schlösserami i  Wünschami. Konrad Wuensche w kółku. Zdjęcie przedwojenne.
Przedstawiciele kilku kaliskich rodów z niemieckimi korzeniami okazali się Polakami z krwi i kości.

 AKCJA "INTELIGENCJA". DACHAU I GUSEN.


   Marian Wiewiórkowski, mój dziadek, został aresztowany, najpierw uwięziony w organistówce przy plebanii w Opatówku, tam Niemcy urządzili żandarmerie.
Babcia chodziła tam spotkać się z nim i podać coś do zjedzenia. Po pewnym czasie został przewieziony do Kalisza. Na ul. 3-Maja, w Hali Targowej Braci Szrajer Niemcy urządzili obóz przejściowy dla osób wysiedlanych, przeznaczonych na zagładę i wywożonych do przymusowych robót. Stamtąd pojechał transportem do Dachau. O obozie na miejscu dzisiejszej Galerii Handlowej "Tęcza" tutaj.
Uwięziony w Kaliszu, później przetransportowany do obozu koncentracyjnego Dachau, dalej do Mauthausen Gusen. We wrześniu 1940 roku przebywał w bloku 15, w marcu 1941 w bloku 8. W obozie obowiązywała zasada: człowiek jest numerem bez wartości. Więźnia pozbawiano imienia, nazwiska – w zamian przydzielano mu numer, ubiór obozowy i poddawano nieludzkiemu traktowaniu.
Na takich jak on obozy czekały już od 1933 roku. Wraz z dojściem do władzy Adolfa Hitlera, z inicjatywy Reichsfűhrera SS Heinricha Himmlera i premiera pruskiego Hermana Göringa zorganizowano pierwsze w Trzeciej Rzeszy obozy koncentracyjne. Podstawą prawną osadzania w nich więźniów było rozporządzenie z 28.02.1933 r., o ochronie narodu i państwa, zawieszające wolność osobistą i zezwalające na aresztowanie oraz osadzanie bez wyroku sądowego na czas nieograniczony „wrogów państwa i narodu”

Marian Wiewiórkowski został numerem 4769.
Z obozu Mauthausen Gusen przychodzą listy, które babcia, przechowywała jak relikwie. Dziadkowi udało się przeżyć w obozie tylko do 26 października 1941. 
Czym był obóz Gusen?
Miejscem zagłady ok.35 tys. Polaków, poza Katyniem to największe miejsce eksterminacji polskiej inteligencji w czasach II wojny światowej. Kto chciałby poznać warunki w jakich przetrzymywano więźniów, winien przeczytać wspomnienia byłego więźnia tego obozu Grzegorza Timofiejewa "Człowiek jest nagi" lub innego więźnia pana Zbigniewa Wlazłowskiego  "Przez kamieniołomy i kolczasty drut" . Wlazłowski w obozie w Buchenwaldzie otrzymał numer 3277. W maju, kolejnym transportem, pojechał do Mauthausen-Gusen. Tak opisuje warunki panujące w austriackim obozie śmierci Gusen:
"Błotnisty, nieduży plac apelowy oraz małe drewniane baraki, stojące rzędami przy wąskich uliczkach, robiły przykre wrażenie. Znalazłem się w nowym krajobrazie. Od północy i wschodu obóz otaczały strome granitowe skały kamieniołomu "Gusen" i "Kastenhofen". Od zachodu sterczało na horyzoncie wzniesienie Pfanning-Berg. Od południa na krańcach rozległej równiny wił się szeroko rozlany Dunaj i widniały zarysy pobliskich Alp. Sam lager o kształcie prostokąta i wymiarach około 360x150 metrów otaczały mury wysokie na 3 metry z pięcioma wieżami obserwacyjnymi. Nad każdą z nich błyskało oko potężnego reflektora. Przed murem rozciągało się ogrodzenie z kolczastego drutu ,naładowane prądem elektrycznym. Brama wyjściowa przechodziła przez budynek komendantury z celami więziennymi , tak zwany Jourahaus, a przed nim znajdował się plac apelowy o wymiarach ok. 150 x 75 metrów. Od strony kamieniołomu przylegał do niego duży drewniany barak, w którym mieściła się kuchnia. Po stronie zachodniej, przy wąskich błotnistych uliczkach stały 32 baraki, rozmieszczone w czterech szeregach, po osiem w każdym."
Więźniowie obozu pracowali przy budowie kolei Gusen-Linz, w kamieniołomach, przy drążeniu tunelów i w zakładach Steyr. Od brzasku do świtu, w słońcu i na mrozie, ubrani jedynie w cienki drelich i otrzymujący jako pożywienie 250 g gliniastego chleba, gotowanego z pokrzyw zielska, w krótkim czasie ginęli z zimna i głodu. Normalnie odżywieni i dobrze wyglądający ludzie w ciągu bardzo krótkiego czasu stawali się tzw. muzułmanami, ludźmi - szkieletami, niezdolnymi do przetrwania ciężkich warunków i nadludzkiej pracy.

Na więźniach wyżywali się często pijani esesmani.  Komendant obozu Chmielewsky, przezywany "Czmij" szczuł swojego psa na pracujących więźniów. Pies zagryzał stawiającego coraz słabszy opór bezbronnego, osłabionego człowieka. Kompani Chmielewskiego śmiali się głośno i szczuli zwierzę.

Autor wspomnień Zbigniew Wlazłowski podał się w obozie za snycerza.  Został wezwany do oberkapo kamieniołomu Kastenhofen-Krutzkyego.
Krutzky był kryminalistą odsiadującym wieloletnie więzienie. Dozorował pracujących w kamieniołomie więźniów. Był też sztubowym bloku 19. Nazywano go "Tygrysem", wymyślał niewyobrażalne tortury dla więźniów, maltretował ich np. przez wkładanie bitemu człowiekowi węża do gardła i wlewanie wody. Krutzky skakał też lezącym, pobitym więźniom na pierś, łamiąc im żebra i uśmiercając poprzez tratowanie. Mój dziadek zmarł w ten sposób. Moja babcia otrzymała relację z pobytu dziadka w obozie, od kuzyna dziadka Aleksandra Wiewiórkowskiego, który przebywał w obozie Dachau i przeżył, a on z kolei miał relacje od innych więźniów
.
Autor wspomnień, przed wojną student medycyny, został wybrany do pracy w przyobozowym szpitalu.
Opisuje życie obozowe widziane z perspektywy szpitala, nie szczędząc realistycznych obrazów tragicznego losu więźniów. Wymienia nazwiska niemieckich lekarzy pracujących w Gusen, miedzy innymi sadysty Kiesewettera, który ciężko chorych od razu skazywał na śmierć. Wyznaczonych zabijano przy pomocy szprycy. Wielu chorych umierało też po prostu z głodu. Polscy pracownicy szpitaliku dokonywali cudów, żeby ocalić chorych od śmierci. W  oficjalnych historiach chorób wpisywano zmyślone rozpoznania, rokujące szybkie wyleczenie, nieprawdziwe wyniku analiz lekarskich. Kiesewetter , chociaż podejrzewał jakieś machlojki, nie wpadł nigdy na właściwy trop.
W Gusen nie było komór gazowych.  Ponieważ Kiesewetter uznał ze zadawanie śmierci ciężko chorym jest mało efektywne rozkazał podać 70  chorym w bloku 27 cyjanek potasu w kawie.
Stosował tez kąpiele, zabijając za pomocą strug zimnej wody. Z tyłu obozu rozpięto sieć wodociągową, pod nią stawiano więźniów. W ten sposób wymordowano kilkuset.

W obozie panowała specyficzna hierarchia.
Na czele obozowej kantyny stał Ernst Hallem. Za przywłaszczone towary skupował od więźniów przemycone kosztowności, złote zęby, wymieniał to na np. wódkę. Otaczał się artystami, śpiewakami, miał swojego masażystę, fryzjera, uważał się za "mecenasa sztuki". Postarał się o instrumenty dla orkiestry obozowej. Słynni więźniowie Gusen jak Faliszewski, Guziński, Jeleński musieli śpiewać dla niego wieczorami. Starszym obozu był Helmut Becker- przestępca kryminalny, zbrodniarz, pijak, psychopata, a pisarzem obozowym Rudol Meixner, o którym autor wypowiada się pozytywnie.
Po Chmielewskym komendantem obozu został Fritz Seidler. Były komendant Auschwitz, sadysta.
Po ucieczce jednego z więźniów /ucieczki należały do rzadkości/, zarządził dwa dni karnych ćwiczeń w obozie. Przy okazji innej ucieczki pijani oprawcy katowali pędzonych więźniów bykowcami, a później stawiali ich na wielogodzinnych apelach, podczas których maltretowano ludzi na koźle, bijąc bykowcami. Po tym wszystkim zapędzono ich na następny dzień do pracy. Po takim dniu o zmierzchu przyniesiono do obozu 150 trupów.
Przed Jourhausem Franz Ziereis wygłosił przemówienie "więźniowie to ścierwo rzucone na kupę gnoju i żyjące tylko z mej łaski...każdy opór będzie karany śmiercią, a próba ucieczki powieszeniem".

Pod koniec 1942 skończyło się masowe mordowanie więźniów. Rozciągający się front wymagał coraz większej  ilości broni, a co za tym idzie, fabryki - robotników przymusowych.
Zwiększono racje żywnościowe, kapom zakazano bicia. Niestety mój dziadek nie dożył już tej chwili.

Po uruchomieniu fabryk Steyera śmiertelność w obozie zmalała. Przyczyniło się tez do tego pozwolenie na przysyłanie paczek więźniom. Paczki wielu uratowały życie. Dzięki nim można było załatwić lepsza pracę, zdobyć przychylność blokowego czy kapo. Ci, którzy niechętnie płacili daninę byli narażeni na różne nieprzyjemności.

W kompleksie Mauthausen zamordowano 122 tysiące ludzi. Większość więźniów straciła życie wskutek wyczerpania nieludzką pracą, maltretowania, niedożywienia, niewystarczającego ubrania i braku opieki lekarskiej. W 1945 roku KL Mauthausen obejmował 56 podobozów rozrzuconych po całym terytorium Austrii.

Z obozu mój dziadek Marian Wiewiórkowski nie mógł pisać tego, co miał w sercu, co czuł w lodowatych kamieniołomach Alp, niszczony przez fizyczne katusze, głód i ziąb, i niepokój o dalsze losy rodziny, przeczuwając to, co nieuchronne. Listy pisane były ręką obozowego pisarza i ograniczały się do zdawkowych pozdrowień i rzadko zawierały coś osobistego. Listy były cenzurowane.

Marian Wiewiórkowski w mundurze polskiego pocztowca,ok.1935r.

 LISTY Z OBOZU GUSEN


Listy dziadka Mariana Wiewiórkowskiego napisane z obozu Mauthausen Gusen, przekazane mi przez babcię Marię, żonę:

1.       List z 28.07.1940
2.       List z 22.09.1940
3.       List z 24.11.1940
4.       List z 05.12.1940
5.       List z 26.01.1941
6.       List z 25.03.1941
7.       List z 30.03.1941
8.       List z 30.04.1941
9.       I list babci do dziadka z dnia 05.04.1941 roku - odesłany. Dziadek już nie żył.



Dziadek przybył transportem do Dachau w dnu 26.04.1940. Pierwszy list wysłał Gusen 28.07.1940
List z 22 września 1940 r. z bloku XV, izba A: "Moja kochana Marysiu, dzieci i rodzice! Choruję trochę. Listów nie piszę i nie będę pisał. Boję się o Wasz los. Czy mamie...". List od dziadka zwraca uwagę obciętym dolnym fragmentem. Prawdopodobnie został ocenzurowany, a niedozwolona informacja została wycięta.

List z 24.11.1940. Moja kochana żono, dzieci i rodzice! Twój list z 29,09 otrzymałem. Cieszę się, ze jesteście zdrowi. Zostańcie w Józefowie (wioska pod Opatówkiem. Własność zaprzyjaźnionego z dziadkiem dziedzica Opatówka – Konrada Wuenschego) Kup Beatce coś na Boże Narodzenie i myśl o Olesi (tak mówił na najmłodszą, urodzoną krótko po Jego uwięzieniu w obozie, córeczkę - moją mamę). Wszystkim dobrym ludziom, którzy Ci pomagają serdeczne podziękowania. Bratu podziękuj za pozdrowienia. Jestem zdrowy. Całuję Was i całą rodzinę. Szczególnie mocno całuję dzieci. Pisz szybko. Marian

List z 05.12.1940 . Są to życzenia świąteczne. „Moi Kochani!. Jestem zdrowy. Przesyłam serdeczne życzenia świąteczne i noworoczne. Wasz Marian”

List z 26.01.1941 r. z bloku 2 izba B „Moja Ukochana! List z 4.04.1940 z paczką żywnościową i 10 Marek otrzymałem, za co serdecznie Wam dziękuję. Cieszę się, ze sklep funkcjonuje. Pamiętajcie o płaceniu podatków. Ja jestem zdrowy i pracuję. Mój adres dla przesyłek pieniężnych: więzień numer 6098, urodzony 07.08.1910. Blok 2 izba B.
List z 25.03.1941 jest bardzo lakoniczny. „Kochana żono. Jestem zdrowy i dobrze mi się powodzi. Pieniądze otrzymałem. List też. Z pozdrowieniami. Marian”

   W dniu 30.03.1941 z bloku 8 izba B pisze: ”Kochana zono i mamo! List i pieniądze otrzymałem. Powodzi mi się dobrze, jestem zdrowy. Z okazji Świąt Wielkanocnych przesyłam Wam serdeczne życzenia. Pozdrawiam Was serdecznie. Wasz Marian”

   List wysłany przez babcię w dniu 30.04.1941 r. nie zastał go już wśród żywych. Dziadek został zamordowany 06.04.1941 roku. List od babci został odesłany.
Babcia pisała: "Kochany Marianie! Twój list z 25.03.1941 otrzymałam. Cieszymy się, że jesteś zdrowy, to jest naszą największą troską. Sklep prowadzę tak dobrze, jak potrafię, zadaję sobie wiele trudu, ale mam nadzieję, że osiągnę swój cel. Nie stracę odwagi ani nadziei. Nie martw się i nie myśl źle. Dajemy sobie radę i tylko Ciebie nam brakuje. Jesteśmy wszyscy zdrowi. Nie wyobrażasz sobie, jak duże są nasze córeczki. Beatka ciągle mówi o Tobie. Mówi już Ojcze Nasz i prosi o zdrowie dla tatusia, jej i dla Olesi (chodzi o Aleksandrę Adamczyk-moją mamę). Mówi także, że kocha tatusia bardzo. Jest wszędzie, troszkę niegrzeczna, potrzebuje ręki ojca. Wyślemy Ci pieniądze. Może potrzebujesz więcej. Życzymy Ci szczęśliwych Świąt Wielkanocnych, pozdrawiamy i całujemy Cię
Marysia z dziećmi i rodziną ”.


   Dziadkowi nie dane już było go przeczytać, nie zobaczył też nigdy swojej młodszej córeczki Aleksandry, mojej mamy.

moja mama Aleksandra 1940-2008
   Aby zrozumieć, czym było pisanie listów w obozie przywołam wspomnienia Stanisława Dobosiewicza, z którego biografią można zapoznać się tutaj:
http://www.audiohistoria.dsh.waw.pl/audiohistoria/web/swiadkowie/osoba/id/76

   "...Korespondencję obozową regulowały surowe przepisy, wiezień miał prawo do napisania jednego listu w miesiącu i otrzymania jednego. Pisarze blokowi otrzymali szczegółowe zlecenia od blockfuehrerów odnośnie dopuszczalnych treści. Kierownik poczty obozowej zarządził, aby każdy list zawierał sformułowanie "jestem zdrów, powodzi mi się dobrze" oraz podziękowania za list, paczkę lub pieniądze. List nie mógł zawierać żadnych informacji o więźniu. Listy wzbudzające podejrzenia były niszczone.
List od dziadka zwraca uwagę obciętym dolnym fragmentem. Prawdopodobnie został ocenzurowany, a niedozwolona informacja została wycięta.

Mauthausen
Konzentrationslager. Lagerkorrespondenz


Nie da się opisać słowami tego cierpienia i krzywd.

Zmarł męczeńską śmiercią. Bardzo za nim tęskniłam, choć znałam Go tylko z opowieści  Żałuję wszystkiego, czego z jego pomocą nie dane mi było doświadczyć. Życiowej mądrości, opowieści, rad, miłości, które dostaje się od dziadków. 
Wszyscy opatowianie uwięzieni w Gusen szybko zginęli. Marian Wiewiórkowski został zamordowany 6.04.1941. Akt zgonu Totenschein.
 
Maria pozostała z dwiema malutkimi córeczkami, które nigdy nie poznały ojca. Poświeciła się rodzinie, dzieciom swoim i cudzym, po wojnie została nauczycielką, ale to już inna historia. 


ZYGMUNT GADZINOWSKI I HELENA DE DOMO WIEWIÓRKOWSKA

Z.Gadzinowski
   Ten sam los spotkał kilka miesięcy później zięcia prababci Lodzi, a męża jej córki Heleny, Zygmunta Gadzinowskiego (1909-1941), aresztowanego 15 kwietnia 1940 wraz z moim dziadkiem i uwięzionego także w obozie koncentracyjnym Mauthausen Gusen.
   Gadzinowski był sekretarzem gminy Lisków, aktywnym działaczem, społecznikiem. Liskowianie i opatowianie działali z rozmachem, dokonywali rzeczy nieprawdopodobnych. Z.Gadzinowski z racji pełnionej funkcji brał czynny udział w przygotowaniach do wystawy Praca i Kultura Wsi (18.06-04.07.1937), za co został odznaczony. Zabezpieczał logistycznie Kongres Eucharystyczny, który odbył się w Liskowie w dniach 6-8.06.1938r. Helena, jego żona, prowadziła tematyczne wykłady na Uniwersytecie Ludowym, była także skarbnikiem w Katolickim Stowarzyszeniu Kobiet.  O Zygmuncie Gadzinowskim tutaj: Martyrologia rodziny. Zygmunt Gadzinowski.

Ukończył Studjum Administracji Komunalnej w Warszawie w 1931 roku. Oto zdjęcie z absolwentami. Z.Gadzinowski stoi w górnym rzędzie trzeci od prawej.
Przejrzałam program studiów, który pochodzi z książki wydanej z okazji dziesięciolecia istnienia Studium Administracji Komunalnej przy Wydziale Prawa i Nauk Ekonom.Społ. Wolnej Wszechnicy Polskiej w Warszawie.
Założycielem uczelni był prof. Tadeusz Hilarowicz, dziekan wydziału Nauk Politycznych i Społecznych w Warszawie.
Daje to interesujący wgląd w poziom pracowników zatrudnionych na terenie Gminy Lisków.
Zawiera tez informację, że przez okres 10 lat działalności wykształcono ponad 1000 pracowników administracji w Polsce. Podkreśla zasługi uczelni w "przysposabianiu gminom organu administracyjnego oraz  zastępu zdolnych do wytwarzania czyny zbiorowego".
Wskazuje korzyści jakie z wysokiej wiedzy profesorów czerpią studiujący, stosując ją później na terenie gminy"
Czym była Wolna Wszechnica Polska ? cytuję za Wikipedią" Prywatna uczelnia utworzona w 1918 roku w Warszawie.
Placówka powstała z działającego w 1916 w czasie I wojny światowej na terytorium Królestwa Polskiego Towarzystwa Kursów Naukowych. Szkoła formalnie prowadziła działalność naukowo-dydaktyczną w latach 1918–1952.
Od 1928 roku uczelnia posiadała oddział zamiejscowy w Łodzi, z którego po II wojnie światowej powstał Uniwersytet Łódzki. Od 1929 roku została ustawą sejmową zaliczona do uczelni wyższych. Nadawane przez Wolną Wszechnicę Polską dyplomy ukończenia studiów i tytuły naukowe były równoważne z uniwersyteckimi"

 
Studjum Administracji Komunalnej w Warszawie w 1931 roku ze zbiorów córki
Zygmunta Gadzinowskiego p.Teresy Jaśkiewicz. Gadzinowski stoi 3-ci od prawej
Ostatnio często wspomina się księdza Blizińskiego i jego niebywałą działalność i posługę w jednej parafii, w Liskowie, na przestrzeni 40 lat.                W Liskowie znalazły swoją siedzibę: sierociniec Św. Wacława, przy sierocińcu działał szpital, kaplica, chór, orkiestra dęta, teatrzyk amatorski, biblioteka, drużyna harcerska. Ofiarność i społecznikostwo miejscowej ludności, ich otwartość wiedza, zapał i kompetencje były nieprawdopodobne. Wspaniałe efekty działań ks Blizińskiego na wsi liskowskiej nie byłyby możliwe bez osobistego zaangażowania wielu miejscowych. Dzięki księdzu liskowianie i opatowianie obcowali z "wielką polityką" na co dzień. W 1937 r. w Liskowie gościli prezydenta Mościckiego oraz marszałka Rydza-Śmigłego podczas zorganizowanej tu przez księdza Blizińskiego wystawy „Kultura i praca wsi w Liskowie”.
W Sejmie liskowski proboszcz był posłem (1919-1922) i senatorem (1938-1939), jako poseł brał aktywny udział w pracach kilu komisji. Był przedstawicielem Sejmu w Obywatelskim Komitecie Wykonawczym Obrony Państwa. Jako człowiek bywały światły zaszczepiał w miejscowych idee duchowej i materialnej odnowy. Na wystawę „Praca i kultura wsi”,  przybył Marszałek Śmigły – Rydz. W jego obecności uroczyście przekazano wojsku sprzęt zakupiony w ramach zbiórki na Fundusz Obrony Narodowej przez ludność województwa łódzkiego, który hojnie wsparła też moja rodzina.
 Na otwarciu wystawy w malutkim Liskowie obecny był prezydent RP Mościcki, premier Sławoj - Składkowski, mężowie stanu. Wystawę zwiedziło 100 tys. ludzi z całej Polski.






ZYGMUNT WIEWIÓRKOWSKI.


Zygmunt Wiewiórkowski
Kolejny syn Lodzi i Stanisława - Zygmunt Wiewiórkowski (ur.1917r.-1948) również został aresztowany przez gestapo 9.09.1943 roku za konspirację i przynależność do podziemia. Zabrany do obozu, był więźniem Oświęcimia i Buchenwaldu. Przewożony do Buchenwaldu wyrzucił po drodze gryps z wiadomością do rodziny, informując, że wie, co go czeka i że nie ma już nadziei. Przeżył wbrew własnym przeczuciom. Wrócił z obozu, jednak nie na długo. Był w kręgu zainteresowań służb bezpieczeństwa, wycieńczony, nigdy nie odzyskał zdrowia. Prababcia pielęgnowała go do śmierci w 1948r, zmarł na jej rękach wskutek chorób nabytych w Oświęcimiu. Post o Zygmuncie tutaj: https://historiawsepii.blogspot.com/search/label/ZYGMUNT

W ciągu kilku lat wojny czworo dzieci i męża zabrała prababci Lodzi wojna.

Jaką udręką musiały być wieści, listy z obozów od ukochanych dzieci, a później, kolejno wieści o ich śmierci.

Na zdjęciu widzę delikatną twarz kobiety o nieśmiałym, łagodnym uśmiechu, której życie zgotowało los naznaczony takim cierpieniem. Matka - Niobe pozostała wśród rodzin pozbawionych ojców.

Łatwo sobie wyobrazić, że czas nie leczy ran matek po stracie dzieci. Nie łagodzi bólu. Pomaga jedynie nauczyć się żyć z tym cierpieniem, które gdzieś tam w sercu zostaje na zawsze.  Szczególnie przed świętami, rocznicami, urodzinami i innymi ważnymi datami. 
Mając tak wspaniałych synów zapewne liczyła na spokojną starość w otoczeniu licznych wnuków. Życie już nie było nigdy takie, jak dawniej.
Polska Matko, ileś łez wylała?
Córka Heleny i Zygmunta Gadzinowskich, Teresa Jaśkiewicz opowiadała mi, że w Opatówku mówiono, że jak u Wiewiórkowskich zaczęto wynosić trumny to nie było temu końca.
Pochówku dokonywano prawie że ukradkiem. Trumnę na cmentarz przenoszono bocznymi uliczkami ,wąską uliczką, przy której teraz znajduje się Gminny Ośrodek Kultury i dalej między stodołami przez teren, na którym obecnie stoi pawilon handlowy w otoczeniu kilku najbliższych osób, z małym krzyżykiem i święconą wodą w kieszeni. Nad mogiłą odśpiewano pieśń pogrzebową np. "Dobry Jezu...", ktoś z rodziny powiedział "Spoczywaj w pokoju..." i to była cała ceremonia.
"Opatowianin" 10/62 Październik 1995

STRATY WOJENNE...



Mojej rodzinie wojna zabrała wszystko - przede wszystkim ojców rodzin, żywicieli rodziny, stabilizację i wielkie nadzieje młodych ludzi na wspaniałe życie oraz stabilizację materialną. Po dziadku została książeczka oszczędnościowa z dużą sumą pieniędzy. 3241 zł tyle pozostało i pozostaje do dziś. Po wojnie wszystko przepadło

To ok. 34 pensje, w 1939 r. wykwalifikowany robotnik zarabiał miesięcznie 95 złotych. Pracownicy umysłowi inkasowali średnio co miesiąc prawie 280 złotych, Dzisiaj można by za to kupić mieszkanie.

Więcej o oszczędzaniu w latach międzywojennych i o tym, co się stało z oszczędnościami: Książeczka oszczędnościowa 1939.

Rodziny, dzieci, żony nie uzyskały nigdy żadnych odszkodowań za śmierć ojców w obozie.
Ciekawostką historyczną jest odpowiedz z Min. Sprawiedliwości w tej sprawie:

Odpowiedz Ministerstwa Sprawiedliwości na zapytanie o odszkodowania wojenne

 PO WOJNIE...


Pierwszy dzwonek. Szkoła powszechna w Opatówku. 

   Maria po wojnie poświęcila się dziciom swoim i cudzym. Już w styczniu 1945 roku oytrzymała propozycję podjęcia prac zmierzających do zorganizowania szkoły w Opatówku. Zadanie to podjęła bez większego wahania. Biblioteka w Opatówku zamieściła na swoich stronach informacje o jej pracy na rzecz szkoły. Maria Wiewiórkowska.
   Z pisma wystosowanego w sierpniu 1945 roku do burmistrzów o wójtów powiatu kaliskiego dowiadujemy się jak przebiegało tworzenie szkół po wojnie. Gminy ponosiły koszt budowy w 50% a budżet państwa w pozostałych 50%.
Ponadto ludność miała opodatkować się na ten cel.
Materiały budowlane na budowę szkoły podstawowej w Opatówku miały zostać pozyskane z rozbiórki budynku poniemieckiego w Borowie.
   W listopadzie 1946 roku Zarząd Gminy donosi do Starostwa Powiatowego w Kaliszu, że zorganizowany "Tydzień budowy szkół" przyniósł kwotę 19.769,50 zebraną w wyniku ofiarności społeczeństwa (zbiórka prowadzona przez sołtysów oraz dwie zbiórki uliczne: 27 października i 3 listopada 1946).
    Pierwsze nauczanie ruszyło w budynku dawnej preparandy nauczycielskiej.
Babcia opowiadała mi, że zima była sroga, szyby powybijane, ale w ławkach zasiedli wszyscy, którzy marzyli o nauce czytania i pisania.
Mieszkańcy Opatówka ofiarnie zebrali się na utworzenie szkoły, uzyskano sumę ponad 2 tys.
   Wójt gminy Franciszek Gaweł w piśmie skierowanym do inspektora szkolnego w Kaliszu informuje o wyborze i wydzieleniu parceli na budowę szkoły im.Pierwszego Prezydenta Odrodzonej Rzeczypospolitej Polskiej Bolesława Bieruta, w miejscu dawnego majątku Schlössera i Wuenschego.
    Miejsce wybrano ze względu na reprezentację oraz bezpieczeństwo dzieci idących do szkoły. 1 grudnia 1951 roku odbyła się uroczystość oddania do użytku budynku szkolnego.
   Wójt gminy Franciszek Gaweł w piśmie skierowanym do inspektora szkolnego w Kaliszu informuje o wyborze i wydzieleniu parceli na budowę szkoły im.Pierwszego Prezydenta Odrodzonej Rzeczypospolitej Polskiej Bolesława Bieruta, w miejscu dawnego majątku Schlössera i Wuenschego.
   Miejsce wybrano ze względu na reprezentację oraz bezpieczeństwo dzieci idących do szkoły. 1 grudnia 1951 roku odbyła się uroczystość oddania do użytku budynku szkolnego.
Babcia przez jakiś czas była wicedyrektorem szkoły. Do dzisiaj mam jej pisany własną ręką życiorys ze zdaniem :" do żadnej partii nie należałam". Więc być przestała...

Pawlikowska
1 grudnia 1951 roku odbyła się uroczystość oddania do użytku budynku szkolnego.

Zanim wybudowano nowy budynek szkoły naukę kontynuowano w Pałacu dawnego właściciela Opatówka Schlössera. Dyrektorem szkoły był w latach 1945 – 1969 Jan Jaśkiewicz.

Po 1900 roku na fundamentach pałacyku Zajączka Schloesserowie ufundowali nową rezydencję, zaprojektowaną w oparciu o wzorce rdzennie-niemieckich zabudowań podmiejskich. W stylu norymbersko-tyrolskim
lata 50-te Opatówek
Zanim wybudowano nowy budynek szkoły naukę kontynuowano w Pałacu dawnego właściciela Opatówka Schlössera. Kadra nauczycielska.Maria Wiewiórkowska stoi trzecia od prawej.

Zanim wybudowano nowy budynek szkoły0d 1945 do 1951 nauczanie prowadzono w Pałacu dawnego właściciela Opatówka Schlössera. Kadra nauczycielska.Maria Wiewiórkowska stoi piąta od prawej

8 maja 1975 roku szczególnie zapisał się w historii szkoły w Opatówku. Tego dnia nadano Zbiorczej Szkole Gminnej imię wielkiego Polaka i sportowca Janusza Kusocińskiego.

                                                                       *********

    Gdy byłam dzieckiem babcia Maria była moją ukochaną babcią, później, gdy dorosłam  bardzo ją podziwiałam i współczułam. Przez dwa lata była mężatką a przez następnych 60 wdową.

 Maria Wiewiórkowska
   Prowadziła dom otwarty, każdy mógł wpaść bez zapowiedzi i mile go witano. Ludzie dzielili się tym, co mieli, choćby tylko wspomnieniami. Dzisiaj jest nie do pomyślenia, żeby do kogoś pójść bez uprzedniego umówienia się. Wszyscy za czymś gonią.
   Nie przywiązywała uwagi do rzeczy, przedmiotów. Wysiedlona, straciła cenne osobiste rzeczy i później nie miały dla niej żadnego znaczenia. W domu poza biblioteką pełną wspaniałych książek, były tylko proste, skromne sprzęty.
   Cierpiałam, ponieważ babcia chętnie książki pożyczała, a one rzadko wracały.
Jako jedne z nielicznych miałyśmy telefon, często ktoś prosił, czy może skorzystać, potem zasiadał, opowiadał, dzielił się kłopotami i radościami. Nie było sklepów czynnych całą dobę, wiec sąsiadki wpadały po "pożyczki", po cukier, po sól.
Każdego wieczora ktoś przychodził do babci, która była człowiekiem-instytucją. Doradzała, pisała pisma i podania, robiła swetry na drutach, udzielała korepetycji z matematyki. Kobiety z okolicznych wsi, matki uczniów, przed lub po załatwieniu spraw na cotygodniowym targu wchodziły porozmawiać, przywitać się. Znał ją chyba każdy mieszkaniec Opatówka. Zaraz po wojnie  została nauczycielką matematyki.
 


W 2018 roku odważyłam się po raz pierwszy pojechać na miejsce kaźni mojej rodziny do obozu Mauthausen Gusen. Przez wiele lat przygotowywałam się emocjonalnie do tej podróży, aż nadarzyła się taka okazja. Wyjazd był możliwy dzięki staraniom Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych, Instytutu Pamięci Narodowej i Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Rodzin Polskich Ofiar Obozów Koncentracyjnych. Wyjazd delegacji z Polski stanowił jedno z wielu działań edukacyjnych związanych z tegoroczną IX akcją medialno-edukacyjną „Zapal znicz pamięci”. Mój dziadek Marian Wiewiórkowski był jednym z bohaterów tegorocznej akcji. Opis Akcji tutaj: https://historiawsepii.blogspot.com/2017/10/zapal-znicz-pamieci-marian.html
Po 76 latach jako pierwsza z najbliższej rodziny zapaliłam znicz w Memoriale Gusen i oddałam hołd wszystkim pomordowanym.
Tutaj opis moich wrażeń z obozu: https://historiawsepii.blogspot.com/2017/10/oboz-koncentracyjny-gusen-moja.html

 Liczba Polaków deportowanych do całego kompleksu Mauthausen wyniosła 51886 osób, co stanowi 27 proc. ogółu deportowanych. Spośród nich zginęło około 27 tys. (co najmniej 25308 osób).
Przez Mauthausen przeszło około 190 tys. więźniów z blisko 40 narodowości. Kompleks Mauthausen-Gusen należał do najcięższych w całym systemie hitlerowskich obozów koncentracyjnych.
Pielęgnuję i rozwijam pamięć o tej historii, o złu, które spotkało moją rodzinę i wiele innych polskich rodzin.
Spisane przeze mnie rodzinne wspomnienia zainteresowały twórców cyklu historyczno-dokumentalnego "Zapomniane Historie".
Jest to program telewizyjny prezentujący cykl filmów dokumentalnych dla miłośników najnowszej historii Wielkopolski. Mało znane fakty, relacje świadków i uczestników wydarzeń, komentarze historyków.
Na kanwie tej historii powstał 15 minutowy dokument zrealizowany przez Telewizję Poznań. Udostępniłam moje rodzinne wspomnienia i pamiątki w celu prezentacji tej lokalnej historii historii i lokalnego dziedzictwa, którego ta rodzina była częścią.
Film można obejrzeć tutaj. https://www.poznan.tvp.pl/36067763/16022018 

Po  wojnie Niemcy uciekli, zdematerializowali się, mimo, że przed wojną było ich tu wielu, a kamienica wróciła do rodziny na 30 lat. Jak wykańczano kamieniczników nieznacjonalizowanych? Wprowadzano do kamienicy lokatorów i "dawano" im mieszkania. I posiłkując się Wikipedią: 21 grudnia 1945 roku wprowadzono dekretem przymusową gospodarkę lokalami. Był to pierwszy od zakończenia II wojny światowej akt prawny regulujący i ograniczający w sposób nieuzasadniony najem lokali mieszkalnych będących własnością osób prywatnych. Wprowadzał pojęcie „publicznej gospodarki lokalami”, tzn. w praktyce nacjonalizował mieszkania. Przydział do lokali mieszkalnych leżał w gestii władz kwaterunkowych, tj. prezydium miejskiej (gminnej) rady narodowej. W świetle przepisów tego dekretu decyzja administracyjna o przydziale lokalu mieszkalnego miała pierwszeństwo i była ważniejsza, niż umowa najmu zawarta z właścicielem tegoż lokalu.
W praktyce wyglądało to tak, że ja siedziałam pod stołem i obserwowałam, jak przychodzili do nas mieszkańcy płacić komorne. Babcia Maria wyjmowała gruby zeszyt i zapisywała, kto zapłacił "komorne".
Ponieważ tych ludzi było wielu, ja w końcu zapytałam: Babciu, to my jesteśmy bogaci? A babcia: nie dziecko, jesteśmy biedni. Nie mogłam tego zrozumieć, nie zdawałam sobie sprawy, że wówczas własność prywatna nie była święta.
Państwo narzuciło wysokość komornego, które nie pokrywało nawet opłat ponoszonych na rzecz mieszkańców za: remonty, malowanie klatki, wywóz śmieci, odśnieżanie. Babcia dopłacała do tego z własnej nauczycielskiej pensji! Taka "sprawiedliwość".
Wiadomo, że wojenna wdowa z dwojgiem dzieci nie mogła długo tak dokładać. Kamienica w latach 80-tych została sprzedana. I babcia po raz kolejny zawierzyła państwu. Pieniądze z transakcji wpłaciła na dwie książeczki mieszkaniowe z pełnym wkładem. Na mieszkanie dla mamy i dla mnie. Nim doszło do realizacji tych książeczek PRL upadł. Początek lat 90. i transformacja ustrojowa spowodowały, że wartość naszego pełnego wkładu na książeczce PKO wystarczyła na kupno kilku metrów kwadratowych mieszkania. Ograbiono nas  perfidnie, okradziono z ulokowanych w państwowym banku pieniędzy. Z książeczek otrzymałam tzw. premię gwarancyjną. Były to dwadzieścia lat temu grosze.Czego nie zrobili Niemcy to dokończył system.

Jak dziecko myślałam, że komuna nigdy się nie skończy. Marzyłam o podróżowaniu, nauce języków, Ciągle pokazywali w tv Gierka. System tyranizował 40 mln Polaków, zamkniętych i odciętych od świata jak w więzieniu. Wszystko to było możliwe, ponieważ władza była w rękach "towarzyszy", komunistycznych funkcyjnych, aparatczyków, którzy wysługiwali się systemowi za dodatkowe apanaże. Uniemożliwiono tworzenie jakichkolwiek niezależnych organizacji, czy to gospodarczych czy społecznych, które mogłyby posłużyć jako podstawa antykomunistycznej współpracy. Nad wszystkim czuwał braterski Związek Sowiecki. I tak trwaliśmy w ubóstwie i cierpieniu przez 40 lat.

Wybory parlamentarne w Polsce w 1985 to były pierwsze wybory w jakich wzięłam udział. Były dla mnie horrorem. Wcale nie chciałam na nie iść, ale widziałam strach w oczach mamy. Powiedziała" "Zobaczysz, nie przyjmą cię na studia". Miałam 19 lat. Weszłam do budynku szkoły podstawowej i podeszłam do komisji wyborczej. W tym czasie pojawił się nasz lekarz pan Popiel. Dla pozorów demokracji ustawiono kabinę, w której można było ewentualnie dokonać skreśleń. Jednak gdyby komuś faktycznie przyszło to do głowy, wszystkiego pilnowali tajniacy i milicjant. Uczestniczący w peerelowskich wyborach obywatele przypieczętowywali jedynie formalnie – w myśl zachowania pozorów demokratyzmu – decyzje podejmowane wcześniej w strukturach partyjnych. Samo głosowanie pozostawało już czystą formalnością. Gdy p. Popiel wszedł za kotarę rzucił się na niego jakiś tajniak z milicjantem i zaczęli go szarpać. Zrobiło się zamieszanie, ale akurat nie było wtedy wielu głosujących. Wypchnęli go stamtąd. Zrobiło to na mnie przygnębiające wrażenie. W komunikacie z 4 kwietnia 1985 r. Tymczasowa Komisja Koordynacyjna NSZZ „Solidarność” stwierdziła, że zaproponowana przez PRON ordynacja „stanowi zaprzeczenie zasad demokracji” i określiła podstawowe postulaty gwarantujące demokratyczność wyborów.

W latach przemian - w roku 90 skończyłam akurat studia, można powiedzieć, że zamykałam system. Trochę za wcześnie, żeby skorzystać z przemian i upadku komuny. To był czas, gdy studia wybierało się jeszcze pod kątem zainteresowań, a nie tego, ile się będzie zarabiało w przyszłości. Moja mama, gdy ją spytałam czy wybrać germanistykę czy prawo (w roku w którym  zdawałam na studia na germanistykę była większa liczba chętnych na miejsce) moja mama odpowiedziała: realizuj swoje marzenia i zainteresowania. Nie myślała merkantylnie.
Jeszcze przeżyłam braki w sklepach, odwieczne kolejki, a później pracowałam za 16 dolarów. Byłam chyba ostatnim rocznikiem na Uniwersytecie Łódzkim, który wśród wykładów miał i ten z ekonomii socjalizmu. Reforma Balcerowicza pozwoliła nam przetrwać kryzys i wejść na nowe tory, ale to nie było łagodne przejście. Tysiące ludzi straciło pracę, wrzucono w system, w którym nie potrafili się poruszać. Musieli szybko stać się zaradni, przedsiębiorczy. Szukali nowej pracy bez cienia gwarancji, że jest dana raz na zawsze, czyli do emerytury.
W domach zagościł strach wynikający z niepewności jutra. W pracy stykałam się z dziećmi, których rodzice doświadczali biedy i bezrobocia, z dziećmi pracowników PGR pozostawionych samym sobie, bez jakiejkolwiek  pomocy materialnej.
Nie potrafiłam wyobrazić sobie przyszłości, 4 czerwca wybieraliśmy sejm kontraktowy, w którym stara władza zagwarantowała sobie aż 65 proc. miejsc. Byłam bardzo rozczarowana. Zmiany szły za wolno.  Potem został wyłoniony rząd Mazowieckiego, ruszył plan Balcerowicza. Bezrobocie i bieda wygnało z Polski 2 miliony Polaków. Oceniam ten okres negatywnie.

Musimy pamiętać o naszej przeszłości. Aby młody człowiek mógł rozumieć rzeczywistość, dyskutować, korzystać ze źródeł, potrafić komentować i uczestniczyć w życiu publicznym, logicznie myśleć, a nie tylko czytać komentarze na pasku bądź tytuły i samodzielnie myśleć jedna godzina nie wystarczy.
Wprowadzając do szkół rozporządzenie MEN w sprawie podstawy programowej nauczania od września 2012 r., które bardzo ograniczyło naukę historii, spowodowano niepowetowane straty. Od wieków żyliśmy między dwoma totalitaryzmami, ponosiliśmy ogromne straty, tracąc zawsze najlepszych.
Pokolenie  okresu II Rzeczpospolitej, może być dla nas przykładem, bo  udało się wychować pokolenie patriotów. Gdyby nie oni Polski już by nie było.
Metodycznie eksterminowano inteligencję, a po wojnie komuniści skutecznie ją spauperyzowali i ubezwłasnowolnili i tak trwa to do dziś.
Poczyniono wielki błąd i kiedyś możemy zapłacić za to najwyższą cenę. Zapominamy.
Przytoczę tu słowa dr Jaśkowskiego "Dlaczego przeciętny Polak nie zna w większości historii swojej rodziny? 
Historia Polski jest bardzo dziwna. Wiedeń, Moskwa, Berlin przez 200 lat pisały nam historię. Niszczono polskie silva rerum, almanachy naszych przodków. Ginęli ojciec, matka, dziadek, pradziadek i wymazywano pamięć historyczną. Jeżeli wymazuje się pamięć historyczną,  to spadamy do poziomu plemiennego. Na tym mniej więcej poziomie jest większość społeczeństwa. Nie pozwólmy na to."
Wyrwać korzenie, a roślina uschnie.
Nie pielęgnuje się pamięci. Co się stało w ciągu kilku ostatnich lat, że większość młodych Polaków przestaje rozumieć związek swojego losu z trwałością własnego państwa i poczuciem wspólnoty własnego narodu?

Żydzi w obliczu nazizmu pielęgnują i rozwijają pamięć o swojej historii, o złu, które ich spotkało. Wożą swoje dzieci do muzeów i pokazują im wszystkie obozy koncentracyjne, nie oszczędzając psychiki dziecka, aby do łez i bólu wszystko odcisnęło się w pamięci.  
A moja babcia zamilkła po wojnie na 60 lat. Nie mówiono o tym, by  "nie psuć dobrych stosunków", nie otwierać muzeów i nie stawiać pomników.
Po co wierzyć w pamięć starszych, jeszcze żyjących, ludzi…?
A kto nie zna historii, skazany jest na jej powtarzanie.


Źródła:

archiwum rodzinne 
1.Krzysztof Stryjkowski (Archiwum Państwowe w Poznaniu) AKTA NIEMIECKIEJ LISTY NARODOWOŚCIOWEJ I ICH POZOSTAŁOŚĆ W ARCHIWUM PAŃSTWOWYM W POZNANIU
2. E.Polak "Dziennik buchenwaldzki"
J.Śmiałowski: Fabryka sukiennicza Fiedlerów w Opatówku
Biuletyn informacyjny "Wiadomości Gminne" Nr 5 (575) / 2009
Skorowidz miejscowości Rzeczypospolitej Polskiej : opracowany na podstawie wyników pierwszego powszechnego spisu ludności z dn. 30 września 1921 r. i innych źródeł urzędowych. T. 2, Województwo łódzkie
artykuł Donosiciel. Najlepszy przyjaciel gestapo R.Kuzak.www.ipn.gov.pl

Strona www biblioteki w Opatówku
S.Ferenc "Dzieje gminy Lisków 1939-1945"
M.Wardzyńska „Był rok 1939. Operacja niemieckiej policji bezpieczeństwa w Polsce. Intelligenzaktion"
Jerzy Pawlak „Polskie eskadry w latach 1918-1939” Wyd. Komunikacji i Łączności, 1989pt
Głos Ziemi : gazeta tygodniowa R. 1, nr 9 (13 czerwca 1937)
http://www.info.kalisz.pl/biograf/2fuldeh.htm
http://www.info.kalisz.pl/dybowski/Rozdz9.htm
"Impresje z opatóweckiego dworu"
M.Halak
Dzieje rodziny Schlösserów z Ozorkowa do 1914 roku, [w:] Zgierskie Zeszyty Regionalne, t. IV, Zgierz 2009. Z.Makarewicz





Ok 1913 rodzina Wiewiórkowskich, Leokadia i  Stanisław z najstarszymi dziećmi.
Od prawej:Marian, Stanisław, na rękach mamy Helena.



 r.





autor: Dominika Pawlikowska

Powrót do strony głównej


Podobne posty

Poczta polska, telegraf, telefon. Opatówek.

A było to tak. Konrad Wuensche.

Listy proskrypcyjne. Aresztowania w Opatówku 1940







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.