Etykiety

sobota, 20 sierpnia 2022

BECHSTEIN, NUESSE, SEILBERT. Dlaczego nie dbamy o swoją tożsamość kulturową? C.D.

autor: Dominika Pawlikowska

Praktycznie w każdej wielkopolskiej miejscowości zamieszkiwali Niemcy. W 1939 roku na terytorium późniejszego Kraju Warty mieszkało 325 000 Niemców, co stanowiło ok. 6,6% ogółu ludności.

Niemiec, strażak Józef Bechstein (APK) Korekta S. Modławski

Na zdjęciu:
miejscowy Niemiec, strażak Józef Bechstein, który wraz z rodziną widnieje na opatóweckiej folksliście. Bardzo ważna osoba w miejscowej społeczności. Zajmował się szkoleniem drużyn przeciwpożarowych. Pełnił też rolę tłumacza dla niemieckich komisarzy w Opatówku: Brackego i Nuessego. Niemcy mieli bardzo zaawansowane plany rozbudowy Opatówka, sporządzone zostały nawet odpowiednie projekty, jak na przykład projekt budowy straży pożarnej, obiektu bardzo istotnego ze względu na istnienie w Opatówku Heeresnebenzeugamt - nazwa trudna do przetłumaczenia, ponieważ nie istnieje we współczesnej niemczyźnie. Można to tłumaczyć jako magazyn/biuro sprzętu wojskowego. Z arsenałem włącznie (w Borowie). Do obiektu należały też warsztaty (na ul. Św. Jana), gdzie naprawiano rzeczy przywiezione z frontu, produkowano i testowano sprzęt dla armii. Pracowali tu ci opatowianie, którzy nie zostali zesłani na roboty gdzieś w głąb Rzeszy. W innych oddziałach takich biur również jeńcy wojenni, robotnicy przymusowi z Europy Wschodniej i więźniowie obozów koncentracyjnych. Planowano tu budowę dużej fabryki węży strażackich, zaspokajającej potrzeby miejscowe i całego regionu.
W fabryce włókienniczej (dzisiaj muzeum) i przynależących do niej  obiektach urządzono magazyny sprzętu wojskowego. Biura sprzętu wojskowego były urzędami, które przyjmowały wytwarzane na swoim terenie produkty dla wojska. 
O niemieckich planach zagospodarowania Opatówka tutaj cz.1 Budowa straży pożarnej.

Nüsse-komisarz Opatówka, Seilbert-? czy ktoś wie?

Bechstein, Nüsse ?, Seilbert

Nie wiem,  z jakiej okazji zostało zrobione to zdjęcie, pochodzące z Archiwum Państwowego, zespół Martyna, ale widać, że Niemcy są tu roześmiani, zadowoleni. Może uczestniczą w jakimś festynie? Z dużym prawdopodobieństwem jest to teren brzezinki, gdzie stały stodoły - przy drodze na cmentarz. Tam było tez przedszkole dla niemieckich dzieci. 
W poprzednim poście napisałam, że podczas pisania książki "Historia w sepii. Opatówek. Wiewiórkowscy" doświadczyłam wielu różnych sytuacji, co skłoniło mnie do analizy jak dbamy o nasza tożsamość kulturową? 
Moim zamiarem było dotrzeć do każdej gminy, poszukać rodzin aresztowanych z listy proskrypcyjnej, którzy najczęściej byli miejscowymi działaczami politycznymi, społecznikami, sekretarzami gmin, sołtysami, wójtami, burmistrzami. Przywrócić ich współczesnym.
W wyniku wymordowania ich w obozach zniknęła cała przedwojenna polska warstwa kierownicza. Okryła ich mgła niepamięci, ponieważ powojenna narracja historyczna była narzucona przez komunistyczne państwo. A kto rządził nami po wojnie? Tu.
Dlaczego inteligencja umieszczona na listach proskrypcyjnych i zamordowana w obozach została wymazana  z lokalnej pamięci? Dlaczego narzuconej Polakom władzy tak na tym zależało, aby ci ludzie, patrioci, nie istnieli w historii lokalnej? wszyscy aresztowani w kwietniu 1940 mieli swoje korzenie w walkach z bolszewikami, byli weteranami wojny z 1920, członkami Polskiej Organizacji Wojskowej (POW), oficerami, członkami organizacji, które po wojnie zostały zakazane i zdelegalizowane np. Polskie Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” lub Towarzystwo Sportowo-Gimnastyczne „Strzelec”, jako urzędnicy państwowi - piłsudczykami, członkami BBWR. Nawet jeśli wzmiankowano gdzieś nazwisko aresztowanego, to bez podawania przyczyn. Pisano o nich: "przyszli Niemcy i zabrali..." 
Byli członkami organizacji zdelegalizowanych po wojnie.

Udawałam się więc do bibliotek gminnych, zapoznając ich dyrektorów z interesującą mnie tematyką i prosząc o kontakt z rodzinami, wszak bibliotekarze znają miejscowych i wiedzą, czy rodziny pomordowanych pozostały w okolicy. Miałam nadzieję dotrzeć do nich i porozmawiać. Zostawiałam moją książkę, w której zamieściłam nazwiska ofiar.
W jednej z sąsiednich gmin miła pani dyrektor przyjęła książkę i po pól roku oczekiwania nie było żadnego kontaktu z jej strony. 
Potem dowiedziałam się, że postanowiła mnie z nikim nie kontaktować "bo tu jeszcze żyją ci, którzy robili te listy".

KURTYNA 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.