Etykiety

czwartek, 18 sierpnia 2022

Plac Wolności. Wolności?

     Urodziłam się w 1966, ponad 20 lat po wojnie. Moja rodzina nigdy się po niej nie podniosła. 
W szkole nie uczono mnie prawdziwej historii Polski. Nie można było mówić o akcji "Inteligencja" i o tym, że w jej wyniku zamordowano mojego dziadka, naczelnika poczty w Opatówku Mariana Wiewiórkowskiego. Biogram tutaj
    Ubecy i milicjanci, sekretarze partii i polityczni czuwali, żeby prawda o pomordowanych nie ujrzała światła dziennego. Byli oni bowiem członkami organizacji BBWR, piłsudczykami, członkami Związku Strzeleckiego, Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół" - organizacji, które po wojnie zostały zdelegalizowane i zakazane. Akcja "Inteligencja" pozostaje nieopisana do dzisiaj. 

Opatówek, już SPatenfelde, Niemcy burzą budynek straży na rynku, prostują drogę. Widoczny dom Szalińskich na prostu. Pierwszy z lewej dom Tondowskich.1940.
Opatówek, po zajęciu przez Niemców - Spatenfelde. Niemcy burzą budynek straży na rynku, prostują drogę. Widoczny dom Szalińskich na wprost, parterowy budynek na rogu - ich restauracja. Pierwszy z lewej, piętrowy dom Tondowskich - Żydów, wymordowanych przez Niemców. 1940.

Do tej pory większości Polaków nic nie mówi nazwa obozu KL Gusen, gdzie wymordowano polskie warstwy przywódcze. Tymczasem w Mauthausen-Gusen zginęło ok. 28 tys. Polaków. Dla porównania w Katyniu 21768. Do dzisiaj szokuje mnie, że praktycznie nie istnieje w Polsce literatura lokalna na temat wojny i czasów powojennych, nie liczę tego, co ukazało się za komuny, zawierającego półprawdy i poddanego cenzurze. 
Wychowałam się w tym domu przy Placu Wolności, w środkowej klatce, z kuchnią na poddaszu. Budynek powstał jako składowa zabudowań fabrycznych. Był to prawdopodobnie magazyn wyrobów gotowych  i mieszkania dla personelu technicznego. W czasie wojny mieściła się tu szkoła. Roześmiane niemieckie dzieci uwiecznione na tym zdjęciu maszerują na jakąś uroczystość. Młodzież Hitlera.

Młodzież Hitlera - organizacja "Hitlerjugend" w Opatówku /w czasie wojny-Spatenfelde/ Freiheitsplatz 13, przed kamienicą, w której w czasie wojny mieściła się szkoła dla niemieckich dzieci.  Elewacja południowa. Po wojnie moja rodzina zamieszkała w środkowej klatce. (APK)
Młodzież Hitlera - organizacja "Hitlerjugend" w Opatówku /w czasie wojny-Spatenfelde/ Freiheitsplatz 13, przed kamienicą, w której w czasie wojny mieściła się szkoła dla niemieckich dzieci. 
Elewacja południowa. Po wojnie moja rodzina zamieszkała w środkowej klatce. (APK)

Do organizacji Hitlerjugend należeli wszyscy młodociani Niemcy od 10. do ukończenia 18. roku życia. Wśród tych dzieci na zdjęciu, grających na bębenku, nie ma nikogo takiego jak Oskar - bohater "Blaszanego bębenka" z książki Güntera Grassa, który na znak sprzeciwu wobec otaczającej go rzeczywistości dorosłych, postanawia przestać rosnąć. Nie ma pośród nich nikogo, kto wzorem Oskara buntuje się wobec tego, co widzi, nie akceptuje świata, który go otacza. 
Niemcy czuli się w Opatówku jak u siebie i wiedzieli o nim wszystko. W 1826 sprowadził z Niemiec prawie całą załogę ( ok. 500 osób) właściciel fabryki włókienniczej A.G.Fiedler. 
Dopiero pod koniec połowy XIX wieku zaczęła wśród załogi przeważać ludność polska. Jednak cały dozór techniczny pozostawał w rękach Niemców. Ta dominacja napływowego elementu niemieckiego utrzymywała się niemal przez cały okres istnienia fabryki. Wyrażało się to nie tylko stanem liczbowym, ale przewagą w statusie materialnym, ponieważ robotnicy i majstrowie niemieccy zarabiali bardzo dobrze.
W 1860 roku przybyszów z Niemiec było 887, a ludności polskiej 702 osoby. Niektórzy przyjeżdżali i wyjeżdżali, a niektórzy asymilowali się z ludnością polską, zakładali tu rodziny.  W dzieciństwie nie zdawałam sobie z tego sprawy, że mieszkam w tak zniemczonej miejscowości. Później co drugi kolega okazał się mieć dziadka lub babcię o niemiecko brzmiącym nazwisku.
W Opatówku jest niewiele rodzin, które nie miałyby niemieckich przodków. Można się o tym przekonać tutaj: Historia w sepii...: Akta stanu cywilnego pod zarządem niemieckim w Opatówku
W tej sytuacji mieli doskonałe rozeznanie strategiczne w momencie wybuchu wojny i mogli celnie eliminować niewygodnych Polaków. W Opatówku po wojnie nie zajmowano się tym tematem z wiadomych względów. Postarałam się przeanalizować powody, dla których o pewnych wydarzeniach nie mówiono głośno i czym skutkuje to dzisiaj. O tym, dlaczego nie dbamy o swoją tożsamość kulturową na przykładzie małego miasteczka jak Opatówek: Dlaczego nie dbamy o swoją tożsamość kulturową? na przykładzie małego miasteczka Opatówek
Kiedyś usłyszałam historię opowiadaną przez moją ciotkę śp. Teresę Jaśkiewicz, o tym, jak w 1945 "wpadliśmy z dzieciakami do tej kamienicy. W ostatniej klatce, na parterze, na łóżku leżał zabity Niemiec, wyciągnęliśmy go za nogi i wrzuciliśmy do dołu u Sieradzkiego" (właściciel placu przylegającego do kamienicy). Nie wiem, ile było w tym prawdy, a ile fantazji, ale przechodziły mnie wtedy dreszcze na myśl, z czym musiały mierzyć się te dzieci? Teresa wówczas nie miała już rodziców, jej ojciec - sekretarz gminy Lisków, Zygmunt Gadzinowski, został zamordowany w obozie Gusen, a matka Helena zmarła krótko potem. Jej dzieciństwo naznaczone było stratą i śmiercią. Podobnie jak dzieciństwo wszystkich dzieci w rodzinie, w tym mojej mamy Aleksandry, wieloletniej nauczycielki przedszkola w Opatówku.
Opatówek, Plac Wolności. Ten sam budynek kilkadziesiąt lat później.

A jakie było moje dzieciństwo, które przypadło na czasu komuny i stanu wojennego? 
Spędziłam w tej kamienicy dziewiętnaście lat, do momentu, gdy wyjechałam na studia. To najważniejszy okres w życiu człowieka, ponieważ wówczas kształtuje się jego osobowość i system wartości. Byłam otoczona kobietami, które straciły synów, mężów, ojców i cały dorobek życia. Wydaje mi się, że nigdy nie byłam dzieckiem. Musiałam szybko dorosnąć i wziąć za nie odpowiedzialność. Nosiłam wiadra z węglem z piwnicy, paliłam w piecach, sprzątałam, gotowałam. Próbowałam pomóc mamie, ponieważ ciężko pracowała. Żyłyśmy: prababcia, babcia, mama i ja z jednej emerytury i jednej nauczycielskiej pensji. Babcia zawsze powtarzała, pomna swoich doświadczeń, żebym się uczyła, ponieważ tego, co mam w głowie, nikt mi nie zabierze. Wiedziała, co mówi - wojna zabrała jej wszystko. 
Kiedy miałam 15 lat Jaruzelski wprowadził stan wojenny. Zapanował strach, bieda, wszystko było na kartki. Wprowadzono godzinę policyjną. Skończyła się moja dziecięca beztroska.
Bardzo lubiłam się uczyć, gdy dostawałam we wrześniu podręczniki, to od razu je czytałam. W czasach, gdy byłam dzieckiem nie było mediów, oprócz telewizji z jednym programem. Moim najlepszym przyjacielem były książki. Stały na regale, w pokoju przez który zawsze przewijało się wielu gości, ponieważ babcia była "instytucją". Niektórzy zwracali uwagę na książki i prosili o pożyczenie, babcia nigdy nie odmawiała, a one nie wracały. I kiedy sprzątnięto mi sprzed nosa "Annę Kareninę" powiedziałam stop! Krzyczałam, że jak pożyczy jeszcze jedną książkę, to mnie popamięta! 
Czytałam je "jak leci". Niektóre nie były przeznaczone dla dzieci - miałam wówczas 12 lat - jak na przykład "Komedia ludzka" Balzaca, o czym szybko się przekonałam. Zamykałam się więc z nią w toalecie albo czytałam pod kołdrą. Książki przenosiły mnie do lepszego świata, bo ten, który mnie otaczał, był nieznośny. Przede wszystkim był bardzo biedny. Wojna zniszczyła dorobek życia mojej rodziny, a komuna obrabowała nas do końca. 
W tym czasie inni się bogacili, majątki rosły w oczach. Sprzedawcy w sklepach z deficytowym towarem szybko dochodzili do niesłychanego bogactwa, w zamian za otrzymane łapówki budowali okazałe wille, pracownicy okradali zakłady pracy, żal było patrzeć na to wszystko. Ustrój zdemoralizował ludzi. Tu zawsze przypomina mi się scena z filmu "Katyń", gdy służąca odwiedza żonę generała Smorawińskiego po wojnie i oddaje szablę, którą przechowała. Po czym mówi do męża, że oddała ją pani, na co on: "teraz to ty pani". 
W 1974 władza postanowiła przychylić nieba klasie robotniczej i w Opatówku wybudowano hotel-motel "Czarnuszka".
Niektórzy w naszej kamienicy mieli samochód. Pamiętam, jak z wypiekami na twarzy obliczałam, ile pensji musiałaby odłożyć moja mama, żebyśmy miały taki samochód. Z obliczeń ostatecznie wynikło, że przez kilka lat musiałybyśmy nic nie jeść ( w 1986 r. na giełdowy zakup "dużego" fiata w Warszawie (1,5 mln zł) przeciętnie zarabiający obywatel musiał wydać 62 swoje miesięczne pensje).
Nauczyciele klepali biedę, bo komuna, tak jak Niemcy, nienawidziła inteligencji i upokarzała w każdy możliwy sposób. Niskie płace podczas tej "dyktatury proletariatu" były jedną z form tego upokarzania. Niemalże zrównano pensje dyrektorów i przysłowiowych sprzątaczek. W okresie okupacji Związek Sowiecki i Niemcy zlikwidowały elity: profesorów uniwersytetów, ziemian, wyższych urzędników, księży i oficerów, zagarnęli polskie majątki ziemskie usuwając, właścicieli, mordując i zamykając w obozach. Reszty dokonali Sowieci. Przedwojenna inteligencja wyginęła, została wypędzona za granice Polski. Ci, którzy zostali, a nie chcieli uznać  nadrzędnej roli partii, gnili w więzieniach lub byli gnębieni i zaszczuwani. Był to wróg klasowy, niepotrzebny zresztą, ponieważ trzeba wykształcić swojego "homo sovieticusa". Człowieka zastraszonego, podporządkowanego, który nie zna historii Polski i którym można łatwo manipulować. Komuna wykształciła "swoją" bolszewicką inteligencję, taką, dla której Polska zaczęła się w 1945, bo innej nie znali. Skutki tego odczuwamy do dzisiaj, wystarczy popatrzeć na tych, którzy nami rządzą od czasów powojennych, aż do chwili obecnej.
Było szaro i biednie, a z czasem coraz gorzej. Nieudolnie zarządzana gospodarka zakończyła się tym, że ludzie musieli stać kilka godzin w kolejce, żeby kupić szampon albo buty. Poza tym ciągle karmiono nas kłamstwem, manipulowano.
Jaruzelski wprowadził stan wojenny, Urban, rzecznik rządu kpił z Polaków "rząd się sam wyżywi".

Plac Wolności 13. Tak wyglądała kamienica od strony podwórza. 
Na zdjęciu moja mama A.Adamczyk i synowa Teresy Jaśkiewicz. Dzieci sąsiadów.
Rok 1990/91. 

Ostatecznie nastały kartki na żywność. Raz w tygodniu (chyba) dostawałam tabliczkę czekolady. Bardzo na nią czekałam, wychodziłam na schody (były drewniane) i nasłuchiwałam, czy babcia wraca już z zakupami.
Nauczyłam się robić na drutach, tak jak prababcia i babcia, sama, obserwując. Nikt nie miał czasu, aby mnie uczyć. W maturalnej klasie, z rozłożoną kolanach książką robiłam na drutach swetry, sukienki, byłam samowystarczalna. Jak chciałam cos mieć do ubrania, to musiałam to sobie zrobić.
W Opatówku było dużo zaniedbanych, biednych dzieci, z patologicznych rodzin. Wszędzie pito alkohol, mężczyźni po pracy pili alkohol a później leżeli na trawniku, na ławkach. Takie widoki z okna miałam codziennie, ponieważ na parterze kamienicy była restauracja, a właściwie knajpa, mordownia. Raz babcia wysłała mnie z menażkami po obiad do tej mordowni. Widok w środku mnie przeraził, przy stolikach pełno podchmielonych, krzykliwych, agresywnych mężczyzn, a pośród nich dwie mamy moich koleżanek z klasy. Jedna z rękoma zanurzonymi w brudnej bebelusze zmywająca talerze i zaczepiana w niewybredny sposób przez tych pijaków, druga uwijająca się pośród nich z talerzami, a ci z lubieżnym uśmiechem klepali ją w tyłek. Obleciał mnie taki strach, że już nigdy tam nie poszłam. Chodziło o to, żeby alkohol był tani, łatwo dostępny. Ludzie zapijaczeni, zdemoralizowani nie mają problemów egzystencjalnych.
Nie wszędzie wolno mi było chodzić. Były domy, gdzie po wojnie pozostali Niemcy i folksdojcze, chociaż wtedy nie znałam tego słowa. W jednym z nich, niedaleko przystanku, zauważyłam interesujące, wybrukowane podwórko i wiedziona ciekawością chciałam tam pójść, ale babcia pociągnęła mnie za rękę i w odpowiedzi na pytanie, które malowało mi się na twarzy, powiedziała z dezaprobatą: "Tam źli ludzie mieszkają". Dzisiaj wiem, że miała na myśli folksdojczów. Dlatego Opatówek kojarzy mi się też z domami "złych ludzi", wielu z nich w czasie komuny wyjeżdżało swobodnie do Niemiec, podczas gdy Polacy nie mieli nawet paszportu w domu.
Ja tez marzyłam o podróżach, ale nie można było wyjeżdżać za granicę. Pragnęłam uciec od grozy tego miejsca i bólu moich bliskich. Od miejsca, gdzie moja rodzina została wytypowana do eksterminacji. Być z dala od złych domów.

Klatka schodowa "Złego domu"
19 Ulica Józefa Poniatowskiego – Mapy Google


Małe miasteczka - bywa - nie miewają uroku. Ale fascynują. Złem. Jednak czy zło przypisane jest do miejsca? 

Nie, piekło nie ma nic wspólnego z miejscem - piekło wiąże się z ludźmi. Może to ludzie są piekłem.  

John Marsden "Jutro, kiedy zaczęła się wojna"

Podwórko "złego domu", dzisiaj pozbawione już bruku


Post powiązany:





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.