Tekst powstał z okazji prelekcji w bibliotece w Opatówku z okazji obchodów 80-tej rocznicy zakończenia II wojny
Maria Wiewiórkowska (1915–2001)
Wspomnienie wnuczki Dominiki Pawlikowskiej
Kiedy myślę o mojej babci, Marii
Wiewiórkowskiej, widzę kobietę niezwykłej siły, cichej odwagi, żelaznych zasad,
wierności ideałom według których została wychowana.
Urodziła się 10
kwietnia 1915 roku w Noskowie – dziś dzielnicy Kalisza – w rodzinie Ludwika
Semperskiego i Józefy z Rupotackich. Dorastała w świecie, który po odzyskaniu
niepodległości budował Polskę od nowa. Młodość Marii przypadła na lata wolnej
II Rzeczypospolitej – czas wiary w naukę, kulturę i rozwój.
Ukończyła Państwowe Gimnazjum im. Anny
Jagiellonki w Kaliszu na kierunku matematyczno-przyrodniczym, zdając tzw. „dużą
maturę”, która otwierała drogę do pracy w administracji lub na uczelni. Znała
biegle język francuski, a po wojnie ukończyła studia matematyczne. Była z
pokolenia, które koleżanki szkolne wspominało ze łzą spływającą po policzku, ponieważ wiele z nich nie przeżyło wojny.
Była dla mnie wzorem pracowitości. Połowę
Opatówka uczuła matematyki. Umiała robić na szydełku i drutach, a po wojnie tym
właśnie dorabiała do nauczycielskiej pensji – robiąc swetry dla połowy
miasteczka.
![]() |
Maria Wiewiórkowska (1915–2001) Zdjęcie dedykowane przyjaciółce Zofii Wiewiórkowskiej - żonie Tadeusza Wiewiórkowskiego, zamordowanego przez komunistów |
Młodość i małżeństwo
W kwietniu 1938 Maria wyszła za mąż za
Mariana Wiewiórkowskiego, naczelnika poczty w Opatówku. Byli młodzi, szczęśliwi
i pełni planów. Zamieszkali w służbowym mieszkaniu przy ulicy Kościelnej, w
urzędzie pocztowym. Dom był pięknie urządzony – z meblami i porcelaną
ćmielowską, które podarowali jej rodzice, Szalińscy, znani w Opatówku
restauratorzy i właściciele kamienicy w centrum miasteczka.
W 1939 roku przyszła na świat ich pierwsza
córka, Beata. Marian żartował wówczas: „Marysiu, gdybym wiedział, że będzie
nam razem tak dobrze, wcześniej poprosiłbym Cię o rękę.”
Szczęście młodej rodziny trwało jednak krótko. Maria przez dwa lata była
mężatką, a przez 60 lat wdową.
Wojna
Wrzesień 1939 roku przyniósł nie tylko
wojnę, lecz także koniec ich wspólnego życia. Gdy Niemcy zajęli Opatówek,
Marian – jak wielu urzędników państwowych – pozostał na stanowisku do końca. Z
rodziną próbował ewakuować się na wschód, lecz kolumny uciekinierów
bombardowane przez niemieckie samoloty zamieniły drogi w śmiertelne pułapki.
Po powrocie została wysiedlona z kamienicy
rodziców, uczynił to osobiście niemiecki Amstkomissar Brake. Była
wówczas w zaawansowanej ciąży i opiekowała się małą córką w wózku. Trzymając w
ramionach dziecko i próbując znieść wózek po schodach, została gwałtownie
popchnięta i kopnięta. W ostatniej chwili zdołała chwycić się poręczy i uniknąć
upadku. Przerażenie i bezradność sparaliżowały ją tak, że przez długą chwilę
nie mogła się ruszyć. Pomoc przyszła od sąsiadów, którzy zareagowali na jej
krzyk i uratowali ją oraz dziecko przed tragedią.
Kolejnego schronienia udzielił rodzinie
Konrad Wünsche, administrator majątku w Józefowie. To właśnie tam, 15 kwietnia
1940 roku, Niemcy aresztowali Mariana Wiewiórkowskiego w ramach akcji Intelligenzaktion,
wymierzonej w polską inteligencję i lokalną kadrę kierowniczą. Miesiąc później,
już samotnie, urodziła drugą córkę – Aleksandrę, moją mamę która nigdy nie poznała swojego ojca.
Nie pogodziła się z losem. Próbowała ratować męża, pisała do gestapo w Łodzi, powołując się na znajomość z osobami niemieckiego pochodzenia, które mogłyby potwierdzić jego niewinność. W jednym z listów prosiła: „Jestem młodą kobietą z dwojgiem dzieci, rok i pół roku. Drugie urodziło się podczas nieobecności mojego męża, a mój mąż znajduje się od kwietnia 1940 r. w obozie koncentracyjnym w St. Georgen Gusen. Był spokojnym, nieposzlakowanym człowiekiem, nie angażującym się politycznie. Wstrząsnęło mną, że cierpi niewinnie.” A pod spodem własną ręką dopisała: „Matkę mam niezdolną do pracy, którą wysiedlono z domu i interesu. Zostałam bez środków utrzymania, wyprzedałam wszystko, co mogłam, żyję z tego, co mi dobrzy ludzie dadzą.”
Ten list nigdy nie został wysłany – zanim znalazła pośrednika, nadeszła wiadomość o śmierci Mariana.
List, który wrócił
Do końca życia
babcia przechowywała Jego listy z obozu Mauthausen-Gusen. Zawierały zaledwie
kilka zdań, bo więźniowie nie mogli pisać sami. Wszystkie zaczynały się od
słów: „Jestem zdrów, powodzi mi się dobrze.” W ostatnim liście, który
Maria wysłała 30 kwietnia 1941 roku – nie wiedząc, że mąż już nie żyje –
napisała:
„Kochany
Marianie! Twój list z 25 marca 1941 otrzymałam. Cieszymy się, że jesteś zdrowy,
to jest naszą największą troską. Sklep prowadzę tak dobrze, jak potrafię,
zadaję sobie wiele trudu, ale mam nadzieję, że osiągnę swój cel. Nie stracę
odwagi ani nadziei. Nie martw się i nie myśl źle. Dajemy sobie radę i tylko
Ciebie nam brakuje. Beatka ciągle mówi o Tobie. Mówi już Ojcze Nasz i prosi o
zdrowie dla tatusia i dla Olesi. Mówi także, że kocha tatusia bardzo. Jesteśmy
wszyscy zdrowi. Życzymy Ci szczęśliwych Świąt Wielkanocnych. Pozdrawiamy i
całujemy Cię. Marysia z dziećmi i rodziną.”
List wrócił nieotwarty, z pieczęcią obozową. Marian został zamordowany 6 kwietnia 1941 roku, w Niedzielę Palmową.
Po wojnie
Po wojnie Maria nie pozwoliła, by rozpacz ją
złamała. Już w styczniu 1945 roku rozpoczęła pracę przy organizowaniu szkoły w
Opatówku. Przez pierwsze miesiące uczyła bez wynagrodzenia, z pasją i
przekonaniem, że edukacja jest najskuteczniejszym lekarstwem na biedę i wojenne
rany. Początkowo zajęcia odbywały się w dawnej preparandzie nauczycielskiej,
później w pałacu Schlössera. Materiały na nowy budynek szkolny pochodziły z
rozbiórki poniemieckich budynków w Borowie. Dzięki ofiarności mieszkańców,
którzy podczas „Tygodnia budowy szkół” zebrali niemal 20 tysięcy złotych, 1
grudnia 1951 roku oddano do użytku nową szkołę.
Maria
Wiewiórkowska została jej wicedyrektorem. Gdy w późniejszych latach przyszło
podpisać deklarację przynależności do PZPR – odmówiła. „Do żadnej partii nie
należałam i należeć nie będę” – napisała. Złożyła inną – deklarację
uczciwości wobec siebie, z przekonania.
Przeżyła wojnę, widziała upadek wartości i cierpienie niewinnych ludzi.
Straciła męża, który zginął w obozie za wierność Polsce, a teraz od niej samej
żądano podpisu pod lojalnością wobec systemu, który odrzucał tę Polskę, za jaką
on oddał życie. Komunizm uważała za taki sam totalitarny, zniewalający system
jak faszyzm.
Dom otwarty
Jej mieszkanie przy Placu Wolności było
miejscem, do którego zawsze można było wejść bez zapowiedzi. Przychodzili dawni uczniowie, sąsiedzi, kobiety z okolicznych wsi. Czasem po poradę, czasem
pożyczyć cukier, czasem tylko porozmawiać, zwierzyć się lub zatelefonować, bo wówczas
nieliczni mieli telefon. Na stole zawsze czekała herbata, mleko, ser, a czasem
fruwało pierze kur przywiezionych na targ przez matki uczniów. Babcia
doradzała, pisała podania, udzielała korepetycji z matematyki, robiła swetry i
czapki.
Nie przywiązywała wagi do rzeczy. Wojna nauczyła ją, że to, co trwałe, mieści się w głowie i w sercu. W domu, obok prostych mebli, stała biblioteka pełna książek. Gdy pożyczała komuś książkę i ta nie wracała, tylko się uśmiechała: „Znaczy, potrzebna była bardziej jemu niż mnie.”
Pamięć
Nigdy nie mówiła o sobie jako o bohaterce. A przecież nią była. W obliczu wojny zachowała spokój, w biedzie – godność, w żałobie – nadzieję. Uczyła, że najważniejsze to „nie stracić odwagi ani nadziei” – tak, jak napisała do męża w ostatnim liście. Odeszła w 2001 roku, mając 86 lat. Do końca życia pozostała wierna swoim zasadom: pracy, uczciwości, wierności i pomocy ludziom.
Kiedy dziś patrzę na jej zdjęcie z 1937
roku, młodą, uśmiechniętą, z błyskiem w oku – widzę kobietę, która przeżyła
wszystko, co najtrudniejsze. Była dla mnie i dla wielu – przyjaciółką,
powierniczką, cichą bohaterką. Kobietą, która w trudnych czasach potrafiła
ocalić w sobie człowieczeństwo.
Autor: Dominika
Pawlikowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.