Etykiety

wtorek, 2 lipca 2024

Za domem Gillerów.

 

   Wydaje się, że to było niedawno, ale już minęło prawie 50 lat...  

   Lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte w Opatówku, były czasem beztroskich dni spędzanych w towarzystwie moich dwóch przyjaciółek z dzieciństwa – Ilonki i Marty. 

   Szczególnie latem, gdy budziłam się rano w kamienicy przy Placu Wolności zaczynała się uczta  pełna smaków i doznań. W wakacje zaraz po przebudzeniu biegłyśmy nad rzekę za kamienicą. Świeże, poranne powietrze orzeźwiało i dodawało energii. Trzeba było tylko pokonać trochę kałuż i błota i już można było brodzić w rzece. Z pól dochodził aromat świeżo skoszonej trawy i wypełniał powietrze. Każdy nowy dzień to była przygoda, a letni poranek był obietnicą nieskończonych możliwości i radości, które tylko czekały, aby je odkryć. Biegłam z koleżankami do parku, na wądoły, zbiegałyśmy z górki i wskakiwałyśmy do wody. Kiedyś biegnąc tak zdepnęłam żabę. To przypadkowe zranienie zwierzęcia, wywołało we mnie tak głębokie poczucie smutku, że zapamiętałam ja na zawsze.

   Zimą staw zamarzał. Dzieciaki zakładały łyżwy i jeździliśmy tak do nocy. Aż nie było już widać łyżew. Swoje zakładałam już w domu, na czubkach schodziłam po drewnianych schodach, potem jeszcze przez zamarznięty ogródek i już byłam na lodzie. A potem kilometrami rzeką w tę i z powrotem.


Widok na staw. Ze zbiorów J.Antczaka.

   Wszystkie kochałyśmy zwierzęta, a szczególnie Ilonka. Pochylała się nad każdym i ratowała, jeśli była taka potrzeba. W drodze do szkoły wygłaskiwała wszystkie koty. Pewnego wakacyjnego dnia, na szkolnym boisku, znalazłyśmy zalaną po deszczu norkę zająca. W pobliżu nie było widać rodziców, a małe zajączki pływały potopione w wielkiej kałuży. Dwa z nich dawały jeszcze oznaki życia, więc postanowiłyśmy je uratować. Ja zabrałam jednego i chciałam wychować go w łazience, jednak mama uznała to za zły pomysł i oddała go pani listonoszce, które miała się nim zając na wsi. Drugiego zabrała Ilonka i wychowała go w mieszkaniu w naszej kamienicy. Kiedy ją odwiedzałam zając chował się w kuchni, ale zza mebli wystawały jego uszy. Marta kochała psy i zawsze miała ich kilka. Pewnego razu jeden z nich zachorował i zdechł. Krzyk i płacz Marty niosącej psa od weterynarza słyszałam z daleka. Niosła go do domu aby urządzić mu wspaniały pogrzeb.

   Większość lata spędzałyśmy w ogrodzie Szabelskich, za domem Gillerów Tu nasze dzieciństwo splatało się z naturą. W letnie poranki, kiedy pierwsze promienie słońca przebijały się przez gęste liście drzew, zaczynałyśmy nasze przygody. Biegałyśmy po łąkach, skakałyśmy przez rowy, czy rzeczkę, wąchałyśmy kwitnący na obrzeżach ogrodu bez. Wspinanie się na drzewa było jak zdobywanie nowych, nieznanych światów, gdzie każda gałąź była kolejnym stopniem do nieba. Bieganie po polu, z trawą łaskoczącą małe nogi, było jak taniec z wiatrem, który nucił melodię wolności.

   Dziadek Marty, pan Roguski, emerytowany nauczyciel, człowiek wszechstronnie wykształcony, artysta duszą, pragnął uchwycić te chwile na płótnie i kilka razy proponował mi, że namaluje mój portret, ale nie byłam wówczas na tyle świadoma, żeby docenić ten gest. Pan Roguski spędzał popołudnia w swoim ulubionym fotelu, otoczony obrazami, które były świadkami jego drugiej pasji - malarstwa. Mieszkanie, małe muzeum osobistych dokonań, było pełne kolorowych płócien przedstawiających wszystko: od malowniczych pejzaży po martwą naturę. Było bardzo tajemnicze. Pokoje ogromnych rozmiarów, jakie spotykało się tylko w pałacach. 


Pan Roguski w otoczeniu uczniów w szkole w Opatówku.

   Dla mnie, kilkuletniej dziewczynki, prawdziwa magia tkwiła w prostych radościach, które dla dziecka były cenniejsze niż jakikolwiek portret, takich jak na przykład bieganie po wytartych drewnianych schodach tego tajemniczego ponad stuletniego domu. Wspomnienia te pozostają we mnie jak najpiękniejsze obrazy, których czas nie jest w stanie zatrzeć.

   Dom Gillerów w Opatówku to zabytkowy budynek, który stanowi ważny element lokalnej historii i kultury. Został wybudowany na początku XIX wieku przez Jana Kantego Gillera, burmistrza miasteczka i był świadkiem wielu znaczących wydarzeń. To tutaj przyszli na świat bracia Gillerowie - Agaton i Stefan, którzy odegrali ważną rolę w polskiej historii i kulturze. Agaton, urodzony 9 stycznia 1831 roku, był publicystą, historykiem Syberii, członkiem Rządu Narodowego w powstaniu styczniowym i jednym ze współzałożycieli Muzeum Narodowego na obczyźnie w Rapperswilu. Jego brat Stefan, urodzony 2 września 1833 roku, był poetą i nauczycielem, który wpłynął na rozwój literatury polskiej. Dom Gillerów, z jego charakterystycznymi dwoma nierównymi skrzydłami połączonymi pod kątem prostym, drzwiami wejściowymi i balkonem z półkolumienkami zawsze był świadectwem epoki. 

   W latach 80-tych, za komuny, zapamiętałam ten dom jako zamieszkany przez wiele biednych, proletariackich rodzin, gdzie odgłosy pijackich awantur, krzyków i hałasu biegających dzieci tworzyły kakofonię dźwięków. Gdy Marta z mamą sprzątały wokół kamienicy tamtejsza elita lokatorów spluwała im na głowy. Po roku 1945, podobnie jak kamienica moich pradziadków Szalińskich, budynek dostał się pod państwowy przymusowy zarząd lokalami mieszkalnymi. 70 lat rabunkowego użytkowania zrobiło swoje. Dzisiaj dom też jest świadectwem czasów, wisi na nim wielki napis „Wynajmę kwatery”