Etykiety

czwartek, 22 maja 2025

Wspomnienia Jana Przybyły. Powrót do życia. Maj 1945.

autor: Dominika Pawlikowska
Opracowanie na podstawie wspomnień Jana Przybyły: Powrót z wojny w strony ojczyste (spisane po powrocie z wojny)

Jan Przybyła (08.11.1919 Zborów - 15.02.2001 Kiączyn Nowy, pochowany w Stawiszynie)



Powrót do życia: Maj 1945


   3 maja 1945 roku był dla Jana Przybyły (08.11.1919 Zborów - 15.02.2001) i jego brata Józefa dniem wielce uroczystym. 
Przetrwali bowiem piekło wojennego kataklizmu. Józef, brat Jana, postanowił uczcić ocalenie, zapraszając na skromne przyjęcie najbliższych sercu towarzyszy: Ludwika Wilkowskiego, Leopolda Borowskiego i Józefa Czekalskiego. I tak, po niemal pięciu i pół roku niewoli, naznaczonej piętnem cierpienia i tęsknoty, zeszli się ponownie, cali i zdrowi, w ich ukochanym Stawiszynie, w święty dzień poświęcony Najświętszej Maryi Pannie Królowej Polski. Jan zawsze mocno wierzył w Jej opiekę. Tytuł "Królowa Polski" wyraża głębokie przekonanie Polaków o szczególnej opiece Maryi nad krajem – to wiara w to, że Maryja, jako Matka Jezusa, wstawia się za Polską i chroni ją w trudnych chwilach. To także wyraz wdzięczności za Jej obecność w historii narodu, od obrony Jasnej Góry po czasy komunizmu. Jan zawsze powierzał siebie i rodzinę Maryi, prosząc o Jej opiekę i błogosławieństwo.
   Następnego dnia, 4 maja, Jan stawił się na posterunku Milicji Obywatelskiej w Stawiszynie. Komendantem był Józef Wawrzyniak. Po południu jego serce rwało się do Długiej Wsi Pierwszej (gmina Stawiszyn), do matki Marianny, która została sama na gospodarstwie. Ojciec Antoni Przybyła zmarł 30 listopada 1943 roku. W czasie wojny był zatrudniony u Niemca o nazwisku Kokla w Stawiszynie. Ów Niemiec został przesiedlony ze wschodnich terenów i objął gospodarstwo przy ul. Konińskiej należące do Polaka Franciszka Bąclera (ur. 1862 wieś Nowolipskie, pow. Kalisz) i jego żony Franciszki z d. Pilarska. Kokla był bardzo źle usposobiony do Polaków, a szczególnie do Antoniego, który wprawdzie znał język niemiecki, ale był twardym Polakiem. Kokla posunął się nawet do dwukrotnego pobicia Antoniego. 
    W 1943 roku podczas słotnej jesieni Antoni zachorował na grypę, ale lekarz nie chciał dać mu zwolnienia z pracy, ponieważ bał się Niemców. Liczył też na to, że silny mężczyzna przetrzyma grypę i wyzdrowieje. Lekarzem w Stawiszynie podczas okupacji niemieckiej był doktor Walenty Dolny. Jednak stało się inaczej. Antoni przeziębił grypę i na skutek ciężkiej pracy w polu dostał zapalenia opon mózgowych. 30 listopada 1943 roku zmarł. 
Matka została wysiedlona z własnej ziemi. 
   Jan zastał ją samą i bezradną. Gdy ujrzała syna zdrowego i całego, zaniemówiła. Ucałował ją i uściskał z czułością, jak małe dziecko. Oboje płakali. 
   Matka przez całą wojnę drżała o jego życie i zdrowie. Jan głęboko wierzył, że to jej żarliwa modlitwa do Matki Boskiej uchroniła go od najgorszego w ciężkich chwilach okupacji. Prosiła, aby został na gospodarstwie, gdyż jego młodszego brata Czesława powołano do wojska, a wojna wciąż trwała. Choć nie czuł szczególnego powołania do roli gospodarza, nie mógł odmówić matce. Ich jedenastohektarowe gospodarstwo zostało częściowo splądrowane, i to nie przez Niemców, lecz przez Polaków. 
   Niemiec Julian Dekert, uciekając, zabrał konie, a krowy i świnie „ludzie” rozgrabili, twierdząc, że to „poniemieckie”. A przecież to była ziemia i dobytek jego rodziców. Jedynie dwie liche krowy zostały matce zwrócone. W stodole pozostało jeszcze trochę pszenicy do wymłócenia, o czym wiedzieli sąsiedzi, którzy nie byli wysiedleni. Oni również twierdzili, że to poniemieckie i trzeba to podzielić. Spotkali się ze stanowczą odmową Jana. Czas powojenny to był czas pewnego bezprawia – kto był sprytniejszy i silniejszy, ten lepiej na tym wychodził.

Stawiszyn,Kiączyn, Długa Wieś
Bracia Przybyłowie. Od prawej:
Jan, Józef, Czesław. 1943.

Nowy początek


   Po wojnie w okolicy pozostało kilku Niemców. Nie czuli się winni. W Długiej Wsi Pierwszej żył stary Niemiec Gustaw Gajzler, ponad siedemdziesięcioletni, lecz krzepki i chętny do pracy. Jan zabrał go do siebie na gospodarstwo. Był człowiekiem uczciwym i pracował solidnie. Za to miał dobre warunki i był zadowolony. Jan przyjął też do siebie młodą Niemkę, dawną sąsiadkę sprzed wojny. Była biedna i nie w pełni sprawna, ludzie nią pomiatali, nazywała się Emma Kucner. Dziewczyna była pracowita.    Gospodarstwo powoli odżywało. Jan kupił pięknego źrebaka, z którego wyrosła wspaniała klacz. Państwo przydzieliło mu trzy hektary i trzydzieści sześć arów ziemi po Niemcu Julianie Dekercie, który wysiedlił jego rodziców. W sumie więc jego gospodarstwo liczyło czternaście hektarów. 
   W połowie maja 1945 roku wróciła z Niemiec najmłodsza siostra Marysia ze swoim narzeczonym, Jankiem Zielińskim. Cała jego rodzina – bracia: Józef  i Czesław, oraz dwie siostry: Władzia i Marysia – przetrwała ten ciężki wojenny okres. Jedynie ojca już nie było.

  Jan postanowił wyprawić siostrze Marysi wesele. Odbyło się 24 czerwca 1945 roku.

Wyzwania wojny i życie na krawędzi


  Siostra i szwagier pomagali Janowi w gospodarstwie. W lipcu 1945 roku, niczym powódź, wracało z frontu wojsko radzieckie. U Jana na gospodarstwie zatrzymało się dwadzieścia samochodów na całe dwa tygodnie. Dowództwo – major i kapitan – zajęło jedno duże mieszkanie, a żołnierze rozlokowali się w stodole. Samochody stały na podwórzu. Gdy Jan był w domu, wszystko było w porządku, lecz kiedy wyjeżdżał na jeden dzień, żołnierze zaczęli dobierać się do kobiet. To była frontowa wiara, co dzień pili spirytus, więc musiał postępować z nimi ostro.

   Na początku sierpnia Jan wyruszył do Szczecina, by kupić konie, bowiem doszły go słuchy, że tam można nabyć je okazyjnie. W Szczecinie przypadkiem spotkał szkolnego kolegę, Edka Pilarskiego ze Starego Kiączyna, który zdradził mu, że za Szczecinem stacjonuje polskie wojsko. I że tam, w jednostce, znajduje się jego wychowawca ze szkoły, w randze porucznika, adiutant generała. Nazywał się Mieczysław Perliński. Następnego dnia Jan zwiedził miasto, które urzekło go swym pięknem. Trzeciego dnia, okazją, pojechał do miejscowości, gdzie stacjonował Mieczysław Perliński. Był to rozległy majątek rolny, poniemiecki, w którym mieściła się jednostka wojskowa, a około pięciu kilometrów dalej znajdował się kolejny majątek, gdzie stacjonowała jednostka radziecka. Perliński niezmiernie ucieszył się na widok Jana i zaprosił go do swojego mieszkania na kolację, przedstawiając go żonie. Jan wyjaśnił mu cel swojej wizyty – kupno koni. Perliński, znając teren, pomógł mu kupić dwa konie i wóz, lecz problemem okazał się transport. 
   Następnego dnia Jan miał załatwiony transport kolejowy, ale gdy poszli załadować konie i wóz do wagonu, stało się coś nieoczekiwanego. Z nieznanych przyczyn jednostka radziecka zaatakowała polską jednostkę i rozgorzał front. W ruch poszły karabiny maszynowe i czołgi, a walki trwały całą noc. Cztery dni jego zabiegów spełzły na niczym. Następnego dnia Jan podziękował państwu Perlińskim za ich życzliwość i odjechał. Do domu wrócił z niczym.

Dramat w pociągu i szczecińskie dylematy


   10 września Jan ponownie udał się do Szczecina, a po drodze, przed Stargardem, spotkała go przygoda z trzema radzieckimi żołnierzami. Jechali towarowym wagonem krytym, pełnym ludzi, a wśród nich były trzy młode Holenderki, wracające do ojczyzny. Przed Stargardem, około drugiej w nocy, wsiadło trzech radzieckich żołnierzy z pepeszami, podchmieleni. Dostrzegli Holenderki i zaczęli się do nich dobierać, próbując je zgwałcić. Jan po cichu szepnął do kolegów, że trzeba ich rozbroić i ujarzmić. Było nas sześciu, więc na każdego rosyjskiego żołnierza przypadało po dwóch. Jan miał zapałki i zapalił jedną, by zorientować się, gdzie mają pepeszę. Rzucili się na nich i w mgnieniu oka byli bez broni. Zrewidowali ich, szukając krótkiej broni, a gdy dojechali do Stargardu, zawołali sokistów i opowiedzieli im tę historię. Broń oddali sokistom, a oni zabrali żołnierzy do komendy.
  11 września Jan był już w Szczecinie, gdzie udał się na Wały Chrobrego, gdyż tam znajdował się punkt zborny z całej Polski. Przy Wałach Chrobrego, w dużym budynku, mieścił się Polski urząd repatriacyjny, gdzie można było zarejestrować się w celu przesiedlenia. W tamtejszej jadłodajni można było zjeść zupę lub kawałek chleba. Obok tego budynku rozciągał się duży plac, zwany „czarnym rynkiem” albo „szaber placem”. Tam można było wszystko sprzedać i kupić, spotkać ludzi z całej Polski i zasięgnąć różnych informacji. 
   W prezydium miasta Szczecina Jan miał kolegę, Kazimierza Kaduszkiewicza, któremu zwierzył się, że ma na oku zakład rzeźnicki na ulicy Kaszubskiej, i poprosił go o pomoc. Pojechali na ulicę Kaszubską i obejrzeli zakład. Sprawa została załatwiona pomyślnie, a następnego dnia, 13 września, kolega Kaziu wypisał mu przepustkę na przejazd do Łodzi i z powrotem do Szczecina. 14 września Jan był już w Stawiszynie i oznajmił matce, że chce wyjechać do Szczecina. Mama zaczęła rozpaczać, co sama pocznie. Cały tydzień Jan zmagał się z myślami, co ma począć. I po namyśle zrezygnował z wyjazdu do Szczecina.

   Gospodarstwo po rodzicach podupadło, więc Jan zaczął je dźwigać, by przywrócić je do dawnej świetności.

Rozłam i bratobójcza walka


   W Polsce po wojnie nastąpił polityczny rozłam, powstały dwa obozy: lewica, czyli PZPR, i prawica, popierana przez AK, czyli przez partyzantkę. Był to ciężki czas dla Polski, dwa obozy stanęły naprzeciw siebie – jedni wspierani przez Związek Radziecki, drudzy przez rząd emigracyjny w Londynie, przez Mikołajczyka. Ginęli najlepsi ludzie, najlepsi patrioci po obu stronach, rozpoczęła się bratobójcza walka. Przykład z rodziny Jana. Miał braci – Czesław został sekretarzem partii, a on i brat Józef byli za Armią Krajową.

    Był rok 1946 i 1947. W tym czasie Jan z bratem Józefem ocalili od śmierci Józefa Grzelkę, Henryka Grzelkę i Jana Legodzińskiego. AK wydało na nich wyrok, ale dzięki niemu ocaleli.

Pożar i kolejny nowy początek


   Rok 1947 był rokiem niezwykle urodzajnym i obfitował we wszelkie dobra. Żniwa były bardzo udane, pogoda piękna, wszystkie zbiory Jan miał już w stodole przed końcem lipca. Gospodarstwo stało już na dobrym poziomie, były dwa konie, cztery krowy i sporo świń. Zaczął myśleć o przyszłości i znalezieniu żony. Najbardziej spodobała mu się Iza Pilarska z Kiączyna Nowego. Pożyczał rower od brata i jeździł do Kiączyna.

  W przededniu Przemienienia Pańskiego, późnym wieczorem od zachodu nadciągała straszna burza. Tuż przed burzą Jan zajechał do domu w Długiej Wsi. W nocy z piątego na szóstego sierpnia zaczął lać deszcz, rozpoczęła się burza. Stał w oknie i przyglądał się burzy, aż nagle zagrzmiało i oślepiła go błyskawica. Piorun uderzył w drzewo przy stodole i momentalnie płomienie objęły całą stodołę. Ze szwagrem Jankiem Zielińskim wyskoczyli na podwórze ratować budynek inwentarski. Jego pomocnik w gospodarstwie doznał szoku i biegał w kółko po oborze, więc Jan rzucił się ratować krowy. Z końmi było gorzej. Jednego udało mu się wyprowadzić, a drugi, ogier, gdy zobaczył ogień, nie chciał wyjść. Jan zarzucił mu marynarkę na łeb i dopiero wtedy udało mu się go wyprowadzić. Matka modliła się przed obrazem Matki Boskiej, i wtedy wiatr zmienił kierunek, zaczął wiać z zachodu. Gdy przyjechała straż, ogień był już mniejszy. Straty były duże, ogień strawił pełną stodołę zboża i stertę, dwie załadowane szopy, wozownie, wszystkie narzędzia rolnicze, bryczkę oraz drewno budowlane i opałowe. Rano 6 sierpnia przyjechało do Jana kilku kolegów. Bardzo mu współczuli. Na jego barki spadł nowy ciężar. Po załatwieniu formalności związanych z pożarem, zaczął ściągać materiał na budowę. 

Ślub i przeprowadzka


   Z przyszłą żoną Izabelą ustalili termin ślubu cywilnego na 17 stycznia, a kościelnego na 18 stycznia 1948 roku. Zaprosili około pięćdziesięciu gości na wesele. Teść z tej okazji zabił wieprza, którego Jan oprawił, kupił dwadzieścia pięć litrów wódki i miał dwadzieścia litrów bimbru własnej produkcji. Jedzenia i picia było pod dostatkiem. Wesele odbyło się u teściów Pilarskich w Kiączynie Nowym. W tym dniu pogoda była bardzo ładna. Był lekki mróz i nieco śniegu. Konnymi bryczkami pojechali do kościoła. Po dwóch tygodniach Jan zabrał żonę do gospodarstwa w Długiej Wsi, gdzie rozpoczęli nowe życie.

Ślub Jana Przybyły z Izabelą Pilarską 18.01.1948 roku w kościele parafialnym  pod wezwaniem Świętego Bartłomieja Apostoła w Stawiszynie
Ślub Jana Przybyły z Izabelą Pilarską 18.01.1948 roku w kościele parafialnym
 pod wezwaniem Świętego Bartłomieja Apostoła w Stawiszynie


   Znowu zaczynał wszystko od początku. Po pożarze bardzo go wspomogli koledzy i znajomi. Pomogli mu wyżywić inwentarz, bo nie byłoby mu łatwo przetrwać całego roku. Potrzebował dużo funduszy na kupno niezbędnych rzeczy do gospodarstwa. Brak wozu i narzędzi gospodarczych bardzo mu doskwierał. Często wyjeżdżał załatwiać różne sprawy. W domu pozostawały trzy kobiety: jego matka, żona i siostra. Z powodu niesnasek z siostrą Jana żona czuła się obco w tym domu.

   Jan zaczął gromadzić materiały na budowę. Wiosna 1948 roku nadeszła wcześniej, miał już dużo materiału na budowę i można było ruszać z robotą. Jednak żona, z powodu intryg siostry Jana, oświadczyła mu, że nie chce dłużej mieszkać w Długiej Wsi. Janowi zrobiło się żony żal i postanowił wyprowadzić się do Kiączyna do teściów. Uzgodnili z żoną, że następnego dnia porozmawiają z matką Jana. I faktycznie, następnego dnia Jan oznajmił matce, że się wyprowadzają, aby nie być ciężarem dla siostry. Mimo, że w gospodarstwo włożył duży wkład i bardzo się napracował, wszystko zostawił. Spakowali z żoną swoje rzeczy i szwagier Wacław Włodarczyk odwiózł ich do Kiączyna. Jan miał satysfakcję, że po wojnie, w ciężkich chwilach, pomógł matce i załatwił sprawy, których nie zdążył załatwić ojciec. Tak zakończyło się jego gospodarowanie w Długiej Wsi. Był to koniec kwietnia 1948 roku.

Handel, marzenia i konspiracja


   Znowu znalazł się w krytycznym położeniu finansowym, bez pieniędzy, a trzeba było sobie jakoś radzić. W Stawiszynie spotkał swojego stryja Stanisława Przybyłę że Złotnik Małych Kolonii. Ten doradził mu, aby kupił cielaka. Dał mu pieniądze, było to 1500 zł, i faktycznie Jan tego cielaka kupił. Zarobił na nim 2000 zł na czysto, a było to dla niego bardzo dużo. Pieniądze pożyczone od stryja były szczęśliwe. Jan zaczął handlować zwierzętami i w krótkim czasie doszedł do pieniędzy.

   W tym czasie był udziałowcem w powiatowej spółdzielni „Samopomoc Chłopska” w Kaliszu, której biura znajdowały się na ulicy 3 Maja. Była tam główna centrala skupu świń i bydła oraz gęsi i indyków. Dyrektorem tej spółdzielni był Józef Wizner, z którym Jan znał się osobiście i poprosił go o jakąś pracę. Wizner zaproponował mu, żeby wziął skup gęsi i indorów na sezon. W tej branży Jan nie miał dobrego rozeznania, ponieważ był z zawodu rzeźnikiem, a handel był dla niego nowością. Dyrektorowi udało się go przekonać, że da sobie radę. Ta działalność była ciekawa i dobrze płatna. Przez sezon zarobił więcej niż przez cały rok pracy, za co serdecznie dziękował Wiznerowi. Za pieniądze ze spółdzielni skupował po wsiach gęsi i indory w sezonie, wówczas przyjeżdżał transport i zabierał towar.

   Jednak cały czas Jan czekał, że może państwo pozwoli założyć prywatny zakład rzeźniczy, ale jego marzenia spełzły na niczym. Po wojnie Polska znalazła się w strefie wpływów Związku Radzieckiego. Władze komunistyczne dążyły do budowy socjalizmu, w którym własność prywatna, zwłaszcza w kluczowych sektorach gospodarki, była traktowana jako sprzeczna z ideologią. Celem było scentralizowanie kontroli nad produkcją i dystrybucją. System komunistyczny opierał się na gospodarce centralnie planowanej, gdzie produkcja, dystrybucja i ceny były ustalane przez państwo. Prywatne rzeźnie, działające na zasadach rynkowych, nie pasowały do tego modelu, ponieważ mogłyby podważać państwowy monopol i kontrolę nad rynkiem mięsa.  W efekcie, po wojnie w Polsce, założenie prywatnej rzeźni było praktycznie niemożliwe.
   W czerwcu 1948 roku, w niedzielę, odbyło się poświęcenie figury Matki Boskiej, ufundowanej w Długiej Wsi Drugiej. Jan i jego brat udali się na tę uroczystość i spotkali tam Zygmunta Nawrotkiewicza, który pracował w Skalmierzycach pod Kaliszem jako kierowca w przetwórni. W rozmowie zdradził im w sekrecie, że w Skalmierzycach założona jest podziemna organizacja i prosił ich, żeby taką organizację założyli w Stawiszynie. Po namyśle Jan i jego brat odpowiedzieli mu, że muszą się nad tym zastanowić, bo to jest bardzo poważna sprawa. Odparł, że za tydzień przyjdzie z kolegą Zbyszkiem i wtedy może coś uzgodnią. Faktycznie, w następną niedzielę przyjechali do Stawiszyna Zygmunt Nawrotkiewicz i Zbigniew Starkiewicz, student czwartego roku Politechniki Wrocławskiej. Zapoznali się z regulaminem i działalnością podziemnej organizacji i zgodzili się na założenie jej na terenie Stawiszyna. Jan i jego brat mieli zaufanych kolegów, a i oni mieli do nich zaufanie, i zaczęli werbować członków do podziemnej organizacji pod nazwą Polska Podziemna Organizacja Wojskowa.

   Mimo ciężkich powojennych realiów i świadomości ryzyka, Jan decyduje się zaangażować w działalność podziemnej organizacji wojskowej. To pokazuje jego silne przekonania, niezłomność i gotowość do walki o wolność i wartości, które uważa za słuszne, nawet w obliczu zagrożenia ze strony władz komunistycznych.

Posty powiązane:

RUCH OPORU W CZASIE OKUPACJI HITLEROWSKIEJ W STAWISZYNIE I OKOLICZNYCH WIOSKACH, ARMIA KRAJOWA

Henryk Łowicki 1889 - 1941, burmistrz Stawiszyna, ofiara Akcji Inteligencja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.