autor: Dominika Pawlikowska
Urodziłam się w 1966, ponad 20 lat po wojnie. Moja najbliższa rodzina nigdy się po niej nie podniosła.
W szkole nie uczono mnie prawdziwej historii Polski. Nie było żadnej wolności. Nie można było mówić o niczym, wszędzie byli donosiciele. O wymordowaniu przez sowietów polskich oficerów w Katyniu, o akcji "Inteligencja" i o tym, że w jej wyniku zamordowano mojego dziadka, naczelnika poczty w Opatówku Mariana Wiewiórkowskiego nie dowiedziałam się od moich nauczycieli historii. Biogram tutaj.
Ubecy i milicjanci, sekretarze partii i różnego sortu nominaci polityczni czuwali, żeby prawda o pomordowanych nie ujrzała światła dziennego, gdyż byli przed wojną członkami organizacji BBWR, piłsudczykami, członkami Związku Strzeleckiego, Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół" - organizacji, które po wojnie zostały zdelegalizowane i zakazane. Akcja "Inteligencja" pozostaje nieopisana do dzisiaj.
Do tej pory większości Polaków nic nie mówi nazwa obozu KL Gusen, gdzie wymordowano polskie warstwy przywódcze. Tymczasem w Mauthausen-Gusen zginęło ok. 28 tys. Polaków. Dla porównania w Katyniu 21768 oficerów. Do dzisiaj szokuje mnie, że praktycznie nie istnieje w Polsce literatura lokalna na temat wojny i czasów powojennych, nie liczę tego, co ukazało się za komuny, zawierającego półprawdy i poddanego cenzurze.
Obeliski ku czci pomordowanych w czasie II wojny stawiano w gminach dopiero w latach 90-tych. O obelisku tutaj: "Pomordowani i polegli z Opatówka..".
Polska znajdowała się pod rosyjską okupacją. Do kwietnia 1991 stacjonowało w Polsce ok. 65 tysięcy sowieckiego wojska. Tutaj: "Wojska radzieckie w Polsce".
Wychowałam się w domu przy Placu Wolności 13, obecnie nr 15, w środkowej klatce, z kuchnią na poddaszu, z widokiem na staw. Budynek powstał jako składowa zabudowań fabrycznych niemieckiego przemysłowca Adolfa Fiedlera. Był to prawdopodobnie magazyn wyrobów gotowych i mieszkania dla personelu technicznego. W czasie wojny mieściła się tu szkoła dla niemieckich dzieci. Uwiecznione na tym zdjęciu maszerują na jakąś uroczystość. Młodzież Hitlera.
Do organizacji Hitlerjugend należeli wszyscy młodociani Niemcy od 10. do ukończenia 18. roku życia. Grające na bębenku dzieci ze zdjęcia przypominają mi bohatera "Blaszanego bębenka" - Oskara z książki Güntera Grassa, który na znak sprzeciwu wobec otaczającej go rzeczywistości dorosłych, postanawia przestać rosnąć. Jednak pośród nich nie ma nikogo, kto wzorem Oskara buntuje się wobec tego, co widzi, nie akceptuje świata, który go otacza.
Niemcy czuli się w Opatówku jak u siebie i wiedzieli o nim wszystko. W 1826 przemysłowiec Fiedler sprowadził z Niemiec prawie całą załogę (ok. 500 osób) do swojej fabryki włókienniczej-dzisiaj Muzeum Historii Przemysłu.
Dopiero pod koniec połowy XIX wieku zaczęła wśród załogi przeważać ludność polska. Jednak cały dozór techniczny pozostawał w rękach Niemców. Ta dominacja napływowego elementu niemieckiego utrzymywała się niemal przez cały okres istnienia fabryki. Wyrażało się to nie tylko stanem liczbowym, ale przewagą w statusie materialnym, ponieważ robotnicy i majstrowie niemieccy zarabiali bardzo dobrze.
W 1860 roku przybyszów z Niemiec było 887, a ludności polskiej 702 osoby. Niektórzy przyjeżdżali i wyjeżdżali, a niektórzy asymilowali się z ludnością polską, zakładali tu rodziny. W dzieciństwie nie zdawałam sobie z tego sprawy, że mieszkam w tak zniemczonej miejscowości. Babcia i mama izolowały mnie od takich wiadomości.
Kiedy poszłam do szkoły, co drugi kolega okazał się mieć dziadka lub babcię o niemiecko brzmiącym nazwisku.
W Opatówku jest niewiele rodzin, które nie miałyby niemieckich przodków. Można się o tym przekonać tutaj: Wirtualne Muzeum. Historia w sepii. : Mieszkańcy Opatówka z lat 1917-1930.
W tej sytuacji mieli doskonałe rozeznanie strategiczne w momencie wybuchu wojny i mogli celnie eliminować niewygodnych Polaków. Sporządzili listę Polaków przeznaczonych do eksterminacji. O tym tutaj: "Listy proskrypcyjne".
Postarałam się przeanalizować powody, dla których o pewnych wydarzeniach w Opatówku nie mówiono głośno i czym skutkuje to dzisiaj. O tym, dlaczego nie dbamy o swoją tożsamość kulturową: Dlaczego nie dbamy o swoją tożsamość kulturową? na przykładzie małego miasteczka Opatówek
Na co dzień obcowałam z ludźmi, których dzieciństwo przypadło na lata wojny i doświadczyli traumatycznych wydarzeń.. Kiedyś usłyszałam historię opowiadaną przez moją ciotkę śp. Teresę Jaśkiewicz, o tym, jak w 1945 "wpadliśmy z dzieciakami do tej kamienicy. W ostatniej klatce, na parterze, na łóżku leżał zabity Niemiec, wyciągnęliśmy go za nogi i wrzuciliśmy do dołu u Sieradzkiego" (właściciel placu przylegającego do kamienicy). Nie wiem, ile było w tym prawdy, a ile fantazji, ale przechodziły mnie wtedy dreszcze na myśl, z czym musiały mierzyć się te dzieci? Teresa wówczas nie miała już rodziców, jej ojciec - sekretarz gminy Lisków, Zygmunt Gadzinowski, został zamordowany w obozie Gusen, a matka Helena zmarła krótko potem. Jej dzieciństwo naznaczone było stratą i śmiercią. Podobnie jak dzieciństwo wszystkich dzieci w rodzinie, w tym mojej mamy Aleksandry Adamczyk z domu Wiewiórkowskiej, wieloletniej nauczycielki przedszkola w Opatówku.
Opatówek, Plac Wolności. Ten sam budynek kilkadziesiąt lat później. |
A jakie było moje dzieciństwo, które przypadło na czasu komuny i stanu wojennego?
Spędziłam w tej kamienicy dziewiętnaście lat, do momentu, gdy wyjechałam na studia. To najważniejszy okres w życiu człowieka, ponieważ wówczas kształtuje się jego osobowość i system wartości. Byłam otoczona kobietami, które straciły synów, mężów, ojców i cały dorobek życia.
Wydaje mi się, że nigdy nie byłam dzieckiem. Musiałam szybko dorosnąć i wziąć za nie odpowiedzialność. Nosiłam wiadra z węglem z piwnicy, paliłam w piecach, sprzątałam, gotowałam. Próbowałam pomóc mamie, ponieważ ciężko pracowała. Żyłyśmy: prababcia, babcia, mama i ja z jednej emerytury i jednej nauczycielskiej pensji. Babcia zawsze powtarzała, pomna swoich doświadczeń, żebym się uczyła, ponieważ tego, co mam w głowie, nikt mi nie zabierze. Wiedziała, co mówi - wojna zabrała jej wszystko.
Kiedy miałam 15 lat Jaruzelski wprowadził stan wojenny. Kiedy w niedzielę zamiast teleranka pojawił się komunikat, że "wojna" nie bardzo mogłam to zrozumieć. Wojna? ale przeciwko komu? Przeciwko własnemu narodowi? Zapanował strach, bieda, wszystko było na kartki. Wprowadzono godzinę milicyjną. Wszystko było SMUTNE.
Na wprost kamienicy znajdował się sklep rzeźniczy po niemieckich nazistach Feichtach i piekarnia po Drescherach. Tu: "Aresztowanie volksdeutschów".
W latach 80-tych dochodziło tam do dantejskich scen, bitwy o mięso, gdzie zmęczeni, spoceni ludzie wyrywali sobie jakieś ochłapy w GS-owskim sklepie.
Bardzo lubiłam się uczyć, gdy dostawałam we wrześniu podręczniki, to od razu je czytałam. W czasach, gdy byłam dzieckiem nie było mediów, oprócz telewizji z jednym programem. Drugi program TVP pojawił się w 1970. Zapamiętałam, że w okresie letnim trwały na nim fascynujące transmisje ze żniw i bezustanne wywiady z rolnikami, że w zasadzie jest cudownie, jednakże brakuje sznurka do snopowiązałek.
Moim najlepszym przyjacielem były książki. Stały na regale, w pokoju przez który zawsze przewijało się wielu gości, ponieważ babcia była "instytucją". Niektórzy zwracali uwagę na książki i prosili o pożyczenie, babcia nigdy nie odmawiała, a one nie wracały. I kiedy sprzątnięto mi sprzed nosa "Annę Kareninę" powiedziałam stop! Krzyczałam, że jak pożyczy jeszcze jedną książkę, to mnie popamięta!
Czytałam je "jak leci". Niektóre nie były przeznaczone dla dzieci - miałam wówczas 12 lat - jak na przykład "Komedia ludzka" Balzaca, o czym szybko się przekonałam. Zamykałam się więc z nią w toalecie albo czytałam pod kołdrą. Książki przenosiły mnie do lepszego świata, bo ten, który mnie otaczał, był brzydki i nieznośny. Przede wszystkim był bardzo biedny. Wojna zniszczyła dorobek życia mojej rodziny, a komuna obrabowała nas do końca.
W tym czasie inni się bogacili, majątki rosły w oczach. Sprzedawcy w sklepach z deficytowym towarem: z telewizorami, pralkami szybko dochodzili do niesłychanego bogactwa, w zamian za otrzymane łapówki budowali okazałe wille, pracownicy okradali zakłady pracy, żal było patrzeć na to wszystko. Ustrój zdemoralizował ludzi. Dzisiaj ich potomkowie stanowią opatówecką "elitę".
Tu zawsze przypomina mi się scena z filmu "Katyń", gdy służąca odwiedza żonę generała Smorawińskiego po wojnie i oddaje szablę, którą przechowała. Po czym mówi do męża, że oddała ją pani, na co on: "teraz to ty pani".
W 1974 roku miałam 8 lat, świętowano hucznie XXX–lecie Polski Ludowej, władza postanowiła przychylić nieba klasie robotniczej i w Opatówku wybudowano hotel-motel "Czarnuszka".
Ukazał się też artykuł w Ziemi Kaliskiej o tym, jak wspaniale pracuje POM w Opatówku. Post tutaj:
POM-wzór ładu i porządku. Obchody XXX-lecia Polski Ludowej w Opatówku. 1974. Zdemolowano i rozkradziono majątek Schlossera i Wuenschego, a na tym, co pozostało utworzono POM. Niektórzy mieszkańcy naszej kamienicy mieli samochody. Pamiętam, jak z wypiekami na twarzy obliczałam, ile pensji musiałaby odłożyć moja mama, żebyśmy miały taki samochód. Z obliczeń ostatecznie wynikło, że przez kilka lat musiałybyśmy nic nie jeść ( w 1986 r. na giełdowy zakup "dużego" fiata w Warszawie (1,5 mln zł) przeciętnie zarabiający obywatel musiał wydać 62 swoje miesięczne pensje).
Nauczyciele klepali biedę, bo komuna, tak jak Niemcy, nienawidziła inteligencji i upokarzała w każdy możliwy sposób. Wdeptywała ich w ziemię. Liczyli się tylko klasa robotnicza i chłopi.
Niskie płace podczas tej "dyktatury proletariatu" były jedną z form tego upokarzania. Niemalże zrównano pensje dyrektorów i przysłowiowych sprzątaczek. Ten stan trwa zresztą do dziś.
W okresie okupacji Związek Sowiecki i Niemcy zlikwidowały elity: profesorów uniwersytetów, ziemian, wyższych urzędników, księży i oficerów, zagarnęli polskie majątki ziemskie usuwając, właścicieli, mordując i zamykając w obozach. Reszty dokonali Sowieci. Przedwojenna inteligencja wyginęła lub została wypędzona za granice Polski. Ci, którzy zostali, a nie chcieli uznać "nadrzędnej roli partii", gnili w więzieniach lub byli gnębieni i zaszczuwani. Był to wróg klasowy, niepotrzebny zresztą, ponieważ trzeba wykształcić swojego "homo sovieticusa" - człowieka zastraszonego, podporządkowanego, który nie zna historii Polski i którym można łatwo manipulować.
Po władzę sięgnęli ludzie z tzw. czworaków. Komuna wykształciła "swoją" bolszewicką inteligencję, taką, dla której Polska zaczęła się w 1945, bo innej nie znali. Skutki tego odczuwamy do dzisiaj, wystarczy popatrzeć na tych, którzy nami rządzą od czasów powojennych, aż do chwili obecnej.
Było szaro i biednie, a z czasem coraz gorzej. Nieudolnie zarządzana gospodarka zakończyła się tym, że ludzie musieli stać kilka godzin w kolejce, żeby kupić szampon albo buty. Pamiętam entuzjazm, gdy pewnego dnia mama wróciła z wylosowanymi w zakładzie kozakami. Na czym polegało to losowanie nigdy się nie dowiedziałam. Kozaków nikt nigdy nie założył, ponieważ miały zbyt wysoki obcas.
Poza tym ciągle karmiono nas kłamstwem, manipulowano.
Jaruzelski wprowadził w 1981 stan wojenny. Na rzecznika rządu wybrany został obrzydliwy Jerzy Urban, nazwany później "Goebbelsem stanu wojennego". Co tydzień w czasie godzinnej ustawionej, propagandowej pseudo konferencji prasowej pluł Polakom w twarz, kpił że: "rząd się sam wyżywi".
Plac Wolności 13. Tak ohydnie wyglądała kamienica od strony podwórza. Jak melina. Na zdjęciu moja mama Aleksandra Adamczyk i synowa Teresy Jaśkiewicz. Dzieci sąsiadów. Rok 1990/91. |
Nasz kamienica przy Placu Wolności była brzydka i odrapana. Ponieważ nie było wapna, cementu, farb, wszystko było zaniedbanej brudne. Kolejni naczelnicy Opatówka skupiali się na budowie własnych willi, nie na remontach.
Skreślone ręką Teresy Jaśkiewicz, mojej chrzestnej "Oprawa budynku to istny slams" |
Po II wojnie wszystkim, którzy coś posiadali, odebrano wszystko - warsztaty, sklep, fabryki, nie nie pozostawiono nikomu prywatnej własności. Mojej prababci Leokadii Wiewiórkowskiej, która straciła kilkoro dzieci w wojennej zawierusze, także odebrano sklep, pozbawiono środków do życia (a wychowywała wnuki, dzieci swoich pomordowanych dzieci) i zrobiono tam "Sam spożywczy". Pracowały tam miłe panie, ale w latach 80-tych nie było tam raczej towaru. Dlatego porusza mnie ta propagandowa fotka z czasów PRL-u z półkami uginającymi się od towaru. Tak wyglądał sklep chyba wówczas, gdy miał go odwiedzić naczelnik gminy. Takie postępowanie władz nazywano propagandą sukcesu.
Już w 1976 roku komuniści wprowadził kartki na cukier.
28 lutego 1981 wprowadzono kartki na mięso, a 30 kwietnia tego samego roku - także na wszelkie przetwory mięsne oraz masło, mąkę, ryż i kaszę. We wrześniu, system kartkowy objął też mydło, proszek do prania i papier toaletowy. Raz w tygodniu, może raz w miesiącu, nie pamiętam już, dostawałam tabliczkę czekolady. Bardzo na nią czekałam, wychodziłam na schody (były drewniane) i nasłuchiwałam, czy babcia wraca już z zakupami.
Nauczyłam się robić na drutach, tak jak prababcia i babcia, sama, obserwując. Nikt nie miał czasu, aby mnie uczyć. W maturalnej klasie, z rozłożoną na kolanach książką robiłam na drutach swetry, sukienki, byłam samowystarczalna. Jak chciałam cos mieć do ubrania, to musiałam to sobie zrobić.
W Opatówku było dużo zaniedbanych, biednych dzieci, z patologicznych rodzin. Wszędzie pito alkohol, mężczyźni pili go po pracy, a później leżeli na trawniku przed nasza kamienicą, na ławkach na rynku.
Takie widoki z okna miałam codziennie, ponieważ na parterze kamienicy była restauracja, a właściwie knajpa, mordownia. Raz babcia wysłała mnie tam z menażkami po obiad. Widok w środku mnie przeraził, przy stolikach pełno podchmielonych, krzykliwych, agresywnych mężczyzn, a pośród nich dwie mamy moich koleżanek z klasy. Jedna z rękoma zanurzonymi w brudnej bebelusze zmywająca talerze i zaczepiana w niewybredny sposób przez tych pijaków, druga uwijająca się pośród nich z talerzami, a ci z lubieżnym uśmiechem klepali ją w pośladek. Obleciał mnie taki strach, że już nigdy tam nie poszłam.
Władzy "ludowej" chodziło o to, żeby alkohol był tani, łatwo dostępny. Ludzie zapijaczeni, zdemoralizowani nie mieli problemów egzystencjalnych.
Pamiętam tez pochody pierwszomajowe. Nie miałam za bardzo świadomości co to za święto, ale bardzo się cieszyłam na nie, ponieważ po pochodzie, w parku rozstawiano stragany z deficytowymi towarami. Można wtedy było zjeść coś, czego na co dzień nie było. Takim deficytowym towarem był piernik kasztelański. Kawałek suchego, twardego ciasta przełożony jakąś marmoladą. Coś, na co dzisiaj raczej nikt nie spojrzy. Wtedy wydawał mi się ambrozją.
Z okien miałam widok na przeciwległą pierzeję rynku, na domki i kamienice po Niemcach i Żydach: "Żydzi w Opatówku". Nikt nie opowiadał o tej nieodległej wówczas przeszłości, o tym, że 80 lat temu Niemcy palili ludzi w piecach. Starano się to kompletnie zatrzeć. Podobnie jak i dzisiaj, w czasach politycznej poprawności.
Dom Tondowskich, Żydów. Plac Wolności 8, kiedyś 7. Opatówek. |
Nie wszędzie wolno mi było chodzić. Były domy, gdzie po wojnie pozostali Niemcy i folksdojcze, chociaż wtedy nie znałam tego słowa. W jednym z nich, naprzeciwko przystanku, zauważyłam interesujące, wybrukowane podwórko i wiedziona ciekawością chciałam tam pójść, ale babcia pociągnęła mnie za rękę i w odpowiedzi na pytanie, które malowało mi się na twarzy, powiedziała z dezaprobatą: "Tam źli ludzie mieszkają". Dzisiaj wiem, że miała na myśli folksdojczów.
Dlatego Opatówek kojarzy mi się też z domami "złych ludzi", wielu z nich w czasie komuny wyjeżdżało swobodnie do Niemiec, podczas gdy Polacy nie mieli nawet paszportu w domu. Przy tym domu, na rynku, wystawali całymi godzinami młodzi mężczyźni, rzucając wulgaryzmami i w prymitywny, chamski sposób zaczepiali przechodzących. Wielu z nich już nie żyje. Zabiła ich wódka.
Marzyłam o wyjechaniu stąd, o podróżach, ale nie można było wyjeżdżać za granicę, mogli tylko folksdojcze.
Pragnęłam uciec od grozy tego miejsca i bólu moich bliskich. Od miejsca, gdzie moja rodzina została wytypowana do eksterminacji. Być z dala od złych domów. Wyjechać i nigdy nie musieć tam wracać.
Małe miasteczka - bywa - nie miewają uroku. Ale fascynują. Czasami złem. Jednak czy zło przypisane jest do miejsca? Nie, piekło nie ma nic wspólnego z miejscem - piekło wiąże się z ludźmi. Może to ludzie są piekłem - John Marsden "Jutro, kiedy zaczęła się wojna"
Podwórko "złego domu", dzisiaj pozbawione już bruku |
Oczywiście wielu nie podzieli moich obserwacji, głownie beneficjenci minionego ustroju. Im było dobrze, za lojalność wobec sowieckiego okupanta płacono stanowiskami, awansami. To ci budują narrację jak wspaniale było za komuny. Jednak pamiętając, że komuna im dała, powinni również wiedzieć, że aby im dać, musiała komuś zabrać. Że był to jednak złodziejski i demoralizujący ustrój.
Post powiązany:
- Powojenny upadek Opatówka.
- BECHSTEIN, NUESSE, SEILBERT. Dlaczego nie dbamy o swoją tożsamość kulturową? C.D.
- Kamienica Szalińskiego w Opatówku
- Sytuacja ludności cywilnej. Opatówek 1939.
- Dom, którego nie ma
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.